To się nie nadaje do druku
2020-05-18
Każda przygoda ma swój punkt zapalny. U mnie były dwa. Pożyczyłem okropnego tableta z Windowsem przyjacielowi, którego laptop nagle wykitował. To okropny tableto-laptop. Okropna klawiatura, 2GiB pamięci, 32GiB wlutowanego dysku i 64GiB karta, którą dodałem żeby się coś dało zrobić pomiędzy aktualizacjami. To dlaczego go mam? Waży mniej niż kilogram, więc nadaje się do plecaka, gdy idę w świat (wszystkie systemy czekają z kręceniem powrozu na swoje karki do momentu w którym moja stawiam nogę na dworcu), dodatkowo ładuje się z USB.
Ma też niezły ekran, więc używam go do czytania tych średnio-długich tekstów. Pożyczając go pozbawiłem się tej opcji.
Kupiłem też drukarkę. Wyrzucenie z biur klientów przez zarazę odebrało mi możliwość bezczelnego podsyłania ludziom e-maili o tytule „wydrukuje mi Pani?”. Do tego moja lokalna poczta jest bardzo popularna, więc każdego dnia o każdej godzinie wystaje z niej ludzka gąsienica petentów. Dowiedziałem się, że można drukować własne znaczki, więc zakup wydał się jeszcze bardziej usprawiedliwiony.
Bo kto ma teraz lepsze znaczki niż ja?

Pomyślałem, że połączę utratę urządzenia do czytania i nabycie urządzenie do drukowania w nowe rozwiązanie. Wydrukuję sobie zaległe teksty i będę sobie w spokoju czytał do kawy. Cóż może być trudniejszego niż wydrukowanie dokumentu? Z pewnością nic.
Zbadajmy jak to wygląda!
Wybrałem do testów serwisy, których artykuły gniją w moim Pocket’cie. Nie testowałem prywatnych stron, bo wydaje mi się to nie fair. Nie tylko teksty są zwykle krótsze, ale też nie mogę oczekiwać, że mają budżet/czas na picowanie swojej oferty. Dodatkowo, teksty „prywatne” są głównie o programowaniu, więc mają wartość dodaną na ekranie komputera, głównie naukę metodą Kopiego-Pasty.
the Bellows: Tekst wygląda dobrze. Nagłówek, wraz z elementami nawigacji powtarza się co stronę. Takoż guzik udostępniania. Stopka dodaje całą stronę A4 niczego ważnego.
Places Journal: Tekst sformatowany jak na stronie, mała czcionka, elementy takie jak odgrywaczka audio pozostały. Stopka dodaje bezużyteczną stronę. Nieczytelne, bezużyteczne.
Damage: Układ praktycznie doskonały. Niestety, stopka znów dodaje bzdety, których nikt nie potrzebuje na kartce.
Claremont Review of Books: <div>
z reklamą ciągnie się całą długość dokumentu, powodując, że tekst zajmuje 70% strony i jest przesunięty do prawego brzegu. Dwie strony stopki. Koszmar.
The Point: Idealnie. Pierwszy przypadek, gdy wszystko jest gotowe. Tekst, który próbowałem dodał pustą stronę A4, ale ponieważ ostatni paragraf kończył się idealnie na poprzedniej zakładałem, że to przykry zbieg okoliczności. Zbadanie innego tekstu potwierdziło. Pierwszy sukces!
Harper’s: Nagłówek zawiera logo i pustą stronę. Potem jest strona tekstu, która się urywa, gdyż jest „zabezpieczone JavaScriptem”. Siadaj, dwója. Jutro przyjdź z matką.
Public Books: Font à la „Retina, ale na kartce”, dwie strony stopki. Znacie tę piosenkę.
Times Literary Supplement: Szatan, piekło, antychryst. Czyli Single Page Application
. Jedna strona nagłówków, wraz z banerem polecającym żebym dał im dolara, jedna strona tekstu, ucięta, a na niej baner proszący o dolara. Stopka. I baner proszący o dolara.
Ars Technica: Sztywna nawigacja, ślepe galerie, paginacja. Desperacja.
Increment: „drukuje się” jedna strona.
Jeden dobrze. Jeden OK. Trzy powodują, że drzewa ronią łzę. Cztery nawet nie próbują udawać, że ktoś kiedyś myślał o papierze.
Umówmy się: gówno wiem o projektowaniu wyglądu, potrzebach „spieniężania” treści i innych problemach z którymi mogą się borykać magazyny internetowe. Jestem tylko kolesiem, który chciał sobie wydrukować trochę tekstu do czytania. Te rezultaty podsycają jednak moją nienawiść do tumiwisizmu współczesnej sieci.
Jeśli zboczysz z wyznaczonej ścieżki choćby o krok nagle znajdujesz się na brzegu klifu, a za Tobą materializuje się dobrze ubrany konsultant, który uprzejmymi gestami zachęca cię do skoku. Najlepiej bańką do przodu.