Dzienniki (pod)różne
2023-09-05
Parawany pozwijane, budki z plastikowym badziewiem powoli się zamykają, lokalne ptactwo przechodzi na dietę, lato odchodzi. A ja, wbiegając na peron krzyczę za tym latem: proszę się zatrzymać, ja miałem napisać bardzo zaangażowaną notkę, która zainspirowałaby czytelników do popełniania przygód. I co teraz? Nic. Przygody są dozwolone we wszystkich porach roku, a jeśli będę siedział na tym pomyśle na tekst do kolejnego lata wtedy bez wątpienia utknie on w niebycie jako kilka zdań w notatniku, który jest już zarchiwizowany (wrzucony do szafy z trzydziestoma innymi, nie do odnalezienia w wyniku nieuniknionego ruchu Browna) i prawdopodobnie nigdy nie ujrzy światła dziennego.
Zanim zaczniemy ustalmy fakt o mnie. Lubię dzienniki, pisać i czytać. To niezmiernie frapująca forma literacka, nieustannie tańcząca pomiędzy szczerą autentycznością a kompletnym fałszem. Zawsze nadchodzi moment w którym autor dziennika widzi za swoim ramieniem fantomowego czytelnika i czując do niego, ale też do siebie, olbrzymią sympatię, ubarwia nieco karty. Jak przyjaciel opowiadający tę samą historię i dodający do niej kolejnych powalonych przeciwników i następne skąpo ubrane damy przez lata.
Nie mamy pamięci absolutnej, mamy za to absolutną fantazję.
Jakoś w maju stwierdziłem, że zupełnie przypadkowo cztery książki, które czytam to a) dzienniki b) o podróżach i wymyśliłem, że zrecenzuję je za jednym razem, kogoś może to zainteresuje, zainspiruje i ten ktoś w przyszłości wyśle mi swój własny dziennik i będę dumny z wkładu w kulturę. Chyba, że ten potencjalny dziennik będzie kiepsko napisany, wtedy odczuję tylko żal.
Bones bleaching in the fields, A pillgrimage to Kashima, Knapsack Notes, A Journey to Sarashina, The Narrow Road through the Hinterlands
Bashō wielkim poetą był. W czasach epoki Edo aby być wielkim poetą należy utrzymywać dobre kontakty z możnymi i arystokracją których dobre słowo może zamienić się w mecenat, spotkać się z „kolegami po fachu” oraz przekonać młodych ludzi do podążania tą samą ścieżką rozwijając szkołę krzewiąc styl mistrza, a to wymagało podróży po całym kraju.
Here I am, not dead after many nights on the road— at autumn's end.
Nie podróżował on jednak tylko dla sławy, w pierwszą długą podróż udał się szukając śmierci po serii niepowodzeń i nieszczęść z której Matsuo nie mógł się otrząsnąć. Zamiast tego znalazł na drodze radość i nową nadzieję, a podczas kolejnych, inspiracje i przyjaźnie. Jak przystało na poetę-wędrowca spisał on serię dzienników, często obecnie wydawanych pod jednym tytułem, pełnych widokówek, dialogów i oczywiście, wierszy, układanych pod gołym niebem, w knajpach i na salonach. Znajdziemy w dziennikach haiku, renga, ulubiony gatunek Bashō, wiersz układany przez wiele osób, wers za wersem, lirykę, okruchy zuihitsu.
A bee makes its way out, from deep in the peony flower— but with regrets.
Ta pozycja jest najtrudniejsza do polecenia, gdyż przygody spisane są iście mnisze, a szkielet dzienników składa się głównie z poezji, do tego niemal każde zdanie ma osobną historię ukrytą w bogatych przypisach (w moim wydaniu). To jedna z tych książek, którą mogę opisać jako „polecam wszystkim mnom”.
Mapa podróży opisanej w «Narrow Roads through the Hinterlands»
Full Tilt
Jedno słowo — „fantastyczne”. Autorka tego dziennika wsiadła na rower i pojechała z Dunkierki do Indii, zaczynając swoją podróż w styczniu, co wydaje się być fatalnym wyborem z praktycznego punktu widzenia, ale dobrym dla dziennika. Jest 1963. Świat wygląda zupełnie inaczej. Żelazna kurtyna. Jugosławia. Na granicy Afgańskiej służby nie mogły zrozumieć konceptu samotnej kobiety na rowerze, podróżującej przez świat, ostatecznie zamiast wydania jej wizy władze znalazły rozwiązanie iście „salomonowe”, wpisali Dervlę jako bagaż dwóch Niemieckich panów jadących samochodem w tym samym kierunku z przykazem żeby kobietę „oclić” po drugiej stronie.
Kombinuję jak tu wyłuszczać, że dziennik jest fantastycznie napisany, ale non-stop kasuję paragraf za paragrafem wracając do pierwszej tezy. Dziennik jest fantastycznie napisany, nie tak jak ten tekst.
Kiedy Dervla ma przygodę, bez względu na to jak niebezpieczną i w jakie tragiczne skutki może się ona obrócić, spisana jest ona dramatycznie ale, nie płaczliwie, a co najważniejsze — krótko. Kiedy złapałem gumę napisałem pięć tysięcy słów opisując lekko uciążliwą sytuację, która mnie spotkała. Dla porównania oto Dervla zaatakowana przez dzikie zwierzęta w lesie.
I stumbled, dropping the torch that I had been carrying, then recovered my balance, and found one animal hanging by its teeth from the left shoulder of my wind-cheater, another worrying at the trousers around my right ankle, and a third standing about two yards away, looking on, only its eyes visible in the starlight. Ironically enough, I had always thought that there was something faintly comical in the idea of being devoured by wolves. It had seemed to me the sort of thing that doesn’t really happen … So now, as I braced my body against the hanging weight, slipped off my glove, pulled my ·25 out of my pocket, flicked up the safety-catch and shot the first animal through the skull, I was possessed by the curious conviction that none of this was true, while at the same time all my actions were governed by sheer panic
Dervla nigdy nie pęka na trasie, jest pokorna wobec sytuacji które się jej wylosowały, posiada stalowy charakter i zaraźliwą beztroskę i dobroć wobec wszystkiego dookoła niej.
Dziennik ten czyta się lepiej niż większość nowelek przygodowych. Więcej akcji, lepsza proza i jeszcze się wydarzyło.
Of walking in ice
Kupiłem tę książkę kilka lat temu i przez te lata przejechała ze mną w plecaku setki kilometrów, ale nigdy nie miałem odwagi jej otworzyć i zacząć czytać. Myśl założycielska podróży Herzoga przez tytularny lód tej jest irracjonalna i znajoma, czułem niepokój myśląc o tym, co mogę tam znaleźć.
Na wieść o tym, że jego przyjaciółka, jest chora i umiera Werner postanawia, że aby powstrzymać los musi się udać pieszo z Monachium do Paryża. Jeśli jego misja się powiedzie życie przyjaciółki zostanie ocalone. Założył kurtkę, nowe buty i plecak i wyszedł w październikowy lód dotrzymać swojej części targu.
Być może nie wszyscy, ale część z was rozpozna pewnie tę niewymówioną chęć używania własnego cierpienia jako zastawu do niepodpisanego kontraktu z prawdopodobnie nieistniejącymi siłami posiadającymi nadludzkie możliwości odmieniania losu.
Moje obawy były częściowo słuszne. Dziennik zaczyna się jak podróżny dziennik powinien, od utyskiwania na małe niewygody, żywego opisywania okolicy, ludzi w wyszynku, małych przygód jak włamywanie się do domków wypoczynkowych na nocleg.
Im dłużej Herzog idzie tym bardziej z jego prozy zerka na czytelnika mania. Pomiędzy zdaniami o rzece pojawiają się krótkie historie o afrykańskich watażkach, pomiędzy paragrafami poutykane są bomby atomowe i anioły. Czasem zatrzymywałem się na tych dodanych kolorach i palcem wodziłem wstecz po stronie żeby znaleźć genezę, która być może mi umknęła, często bezskutecznie.
I kiedy Herzog stał wreszcie na przedmieściach Paryża nie odczułem żadnego katharsis tylko zmęczenie, jak on. Zdecydowanie polecam jako lekturę dla ludzi ceniących sobie udrękę, samotność i chłód.

Busy doing nothing
Gdy podróżuję stawiam na metody, które pozwalają mi zmienić zdanie. To odbywa się kosztem odległości, ale uważam, że jeśli ktoś nie potrafi odkryć fantastycznych światów 80 kilometrów od domu nie będzie mógł ich znaleźć 8000 kilometrów dalej. Jestem też skąpy i boję się samolotów, nie wiem więc, czy wymyśliłem tę ideologię na własne potrzeby, czy też na serio w nią wierzę.
Kiedy idę lub jadę rowerem w każdej sekundzie mogę zmienić zdanie, w lewo, w prawo, tu zostaję. Maksymalna rozdzielczość, najmniejszy dystans. Pociągiem mogę się rozmyślić tylko co stację, rozdzielczość się zmniejsza, zwiększa dystans. Nadal w granicach mojego komfortu. Samoloty i statki mają zbyt niską rozdzielczość. Trudno jest zmienić zdanie w samolocie i wysiąść. Ze statku można wysiąść choć jest to całkiem bezcelowe.
Kiedy dowiedziałem się, że mały kolektyw artystyczny 100r, który znałem wcześniej ze środowisk związanych z tworzeniem alternatywnej ścieżki technologicznej dla przyszłego, może niezbyt wygodnego, świata, wydał książkę o podróży żaglówką z Japonii do Kanady, zakupiłem ją natychmiast.
Czytanie dzienników upewniło mnie w moim uprzedzeniu do metod transportu o „niskiej rozdzielczości”, które wspominałem wcześniej. Długie dni niczego przeplatane są momentami ekscytacji, zwykle tego nieproszonego typu. Zaawansowana buchalteria: zarządzanie jedzeniem, wodą pitną, benzyną, energią elektryczną. Sztormy, omijanie kontenerowców, zimno, wilgoć. A pomiędzy tym wszystkich dwójka ludzi, którzy bez wątpienia muszą się bardzo kochać, bo żeby wysiedzieć w takiej podróży tysiąc godzin razem trzeba osiągnąć komfort współżycia znany tylko świętym.
Takie podróżowanie to maraton, fizyczny i psychologiczny, do którego nie jestem raczej zbudowany.
“Busy doing nothing” może służyć także za bardzo specjalną książkę kucharską, na ostatnich stronach znajdziemy przepisy na potrawy opisane na stronach. Z uwagi na środowisko w którym były przygotowywane są bardzo proste, więc jeśli ktoś jest drętwy w kuchni lub właśnie rusza w wielotygodniową podróż, porady mogą okazać się bardzo przydatne.

I to już wszystko. Cztery książki, cztery metody podróżowania, cztery różne czasy, pięć osób, tysiące kilometrów i zdań. Teraz wasza kolej, do zimy jeszcze daleko.