Światy wytworzone
2020-04-03
Kiedy usłyszałem jak dziecko koleżanki z pracy relacjonuje fantastycznego gola strzelonego przez Christiano Ronaldo ucieszyłem się w duchu. Było lato z turniejem piłkarskim i myślałem, że młody człowiek siedzi i ogląda zmagania na boisku, jak i ja. Nie mając specjalnego talentu do rozmawiania z dziećmi (choć kiedyś byłem dzieckiem jeśli wierzyć zdjęciom, pewnie zapomniałem co one robią w wolnym czasie) zagadałem do niego o inną spektakularną bramkę. Popatrzył na mnie podejrzliwie, coś burknął i wycofał się w kierunku matczynego biurka.
OK, nie wiem czego się spodziewałem, dyskusji o funkcji raumdeutera we współczesnym, ofensywnym futbolu? Nic to. Po pewnym czasie, łowiąc jednym uchem strzępki monologów odkryłem powód naszego braku porozumienia.
Ja mówiłem o Ronaldo z krwi i kości, a on mówił o jego podobiźnie zbudowanej z poligonów, którą kieruje grając w FIFĘ na konsoli. I to on jest tym prawdziwszym, choć w rzeczywistości to tylko faksymile Portugalczyka.
Trochę się zeźliłem, a w brzuchu zrobił mi się koktajl z ogórków konserwowych i jogurtu. Raz, że nie kumam bazy. Dwa, że jak tak można żyć z fałszywym obrazem kogoś! Kiedy wyszedłem z biura nie mogłem przestać myśleć o tym, jak dziwny to świat w którym można żyć kompletnie w oparach cyfrowych fatamorgan. Winiłem oczywiście współczesność, rozpasany konsumeryzm i głupotę dzieci, które grają w gry, których nawet nie trzeba wczytać z taśmy.
Im dłużej jednak nad tym myślałem tym bardziej dobijała się do mojej świadomości myśl w tle. I szeptała cicho Newcastle United… Newcastle United… — ale co, Newcastle? Ach.
Odkryłem nagle, czemu tak bardzo mnie ta myśl gnębiła od rana.
Przez kilka lat moim życiem zawładnęła gra komputerowa: Championship Manager (teraz: Football Manager). Był to symulator ekonomiczno-sportowy, który pozwalał się wcielić w rolę managera jednego z klubów angielskiej ligi. Gra z daleka wyglądała jak arkusz kalkulacyjny i nikt w temacie nie mógł zrozumieć czemu biały pasek wypełniający się po prawo powoduje, że wpadam z szału w ekstazę by zaraz wsiąść w pociąg powrotny do szału. Jednej wiosny postanowiliśmy z moim boiskowym kolegą że już się wystarczająco nauczyliśmy w tym roku szkolnym i możemy wziąć dwa miesiące wolnego i poświęcić się rzeczy, która jest na serio ważna: graniu od rana w Championship Managera.
Od razu był problem. Obydwaj chcieliśmy prowadzić Manchester United, który był tytanem piłkarskim tamtych lat. Kto by nie chciał być Fergusonem podwórka? Rzuciliśmy monetą i wyszło, że przegrałem. Musiałem wybrać inną drużynę. Mając nikłe pojęcie o angielskiej piłce postanowiłem przyjąć następującą heurystykę: Machester. United. Manchester City jest dziadowskie. Więc to nie pierwszy człon decyduje o sukcesie w piłce. W takim razie jasne jest, że to United jest sygnałem „to dobra drużyna”. Wybrałem więc Newcastle United.
I zaczęliśmy grać. Po dwóch miesiącach okazało się, że nasze szkoły nie rozumieją potrzeby walki o ligowe tytuły i obaj zostaliśmy na tym samym roku. Co nam wybitnie pasowało, bo to znaczyło, że mamy dwa miesiące wakacji i dodatkowo mamy już wszystkie książki i zeszyty, więc nie musimy się nawet przygotowywać! Lekko 4 miesiące luzu, świetnie.
Jak pisałem wcześniej granie w Championship Managera wymagało wyobraźni. Cała gra to tylko kolumny cyfr i trochę tekstu. Ludzka natura lubi historie, uczłowieczaliśmy więc te ciągi znaków, dorobiliśmy się własnego zestawu przesądów, mieliśmy drużyny z którymi nie lubiliśmy grać. Wspominaliśmy ciekawe momenty w naszych karierach. Żyliśmy w alternatywnej rzeczywistości, gdzie nie pojedynczy piłkarz, a cała drużyna, była ofiarą naszej nieskrępowanej fantazji.
Ponieważ byłem bramkarzem szczególnie urzeczywistniałem w mojej głowie wyczyny mojego bramkarza Srok1. Któregoś dnia wyznaczyłem go do strzelania rzutów karnych. Strzelił. Dla żartu zostawiłem go jako egzekutora. I strzelił następnego. I następnego. A jego legenda rosła. Kiedy chciał zakończyć karierę próbowałem przerobić stan gry tak żeby został. Co się nie udało.
Przez lata myślałem o nim, o Hopperze, moim strzelającym karne bramkarzu Newcastle z rozrzewnieniem. Tyle wspaniałych wspomnień. I gdy odbiłem się od katalizującego incydentu z Ronaldo i synem koleżanki zdałem sobie sprawę, że… ja nie wiem nawet jak Hopper wygląda. Doszedłem do domu, usiadłem do komputera. OK, jest, widzę. Strasznie mało coś o nim. I w trzecim linku na Google czytam, co następuje.
Hooper started with a clean sheet against West Ham. But things soon declined as he was beaten by a long-range last- minute free-kick by Matt Le Tissier in a 2-1 loss.
Okazał się, że Hopper nigdy nie był bohaterem, nigdzie, poza moją głową. Był kiepskawym bramkarzem, który wyleciał z startowej jedenastki i praktycznie nigdy niczego nie dokonał. Ja się oburzyłem na kogoś, kto strzela bramki w FIFA, a sam mam 12 sezonów fałszywych wspomnień, które sobie opowiedziałem patrząc w kilka rubryczek. I kiedy on symuluje człowieka sukcesu odnosząc sukces, ja wymyśliłem człowieka sukcesu z piłkarskiego nikogo.
Kto jest bez winy niech pierwszy rozpocznie grę długim wyrzutem.
-
„Sroki” to przydomek Newcastle United ↩