git branch five-stages-of-fuckup
2013-03-04
Popełniłem błąd w kodzie. Strasznie głupi, amatorski, „PHP w dwa tygodnie” błąd. Taki, którego się nie popełnia. Pominąłem jedną z warstw autoryzacji aplikacji i „wyciekłem” dane.
Zaprzeczenie
Nie ma szans, żeby był błąd. Dopisywałem wprawdzie w piątek poprawkę
niedaleko middleware
, ale przecież ona nie mogła wpłynąć na działanie
warstwę niżej. Dzwonię do zgłaszającego błąd. Weryfikuję zgłoszenie.
Użytkownik, który widzi niepoprawne informacje został dodany bez nadania
roli. Ha ha. Nie ma błędu. Wysyłam głośnego e-maila, dwa razy używam
wytłuszczenia. Moje na wierzchu, hurra.
Godzinę później otrzymuję paczkę e-maili od pracowników, którzy błąd znaleźli. Jest. Akurat w tym samym miejscu. Popełniłem błąd.
Gniew
Kurwa! Kurwa jebana mać. Ja pierdolę. To dlatego, że nigdy nie mam czasu. I w ogóle wszystko o kant dupy potłuc. Przecież to głupie. Pierdolę, nie robię.
Targowanie się
Może jednak nic się nie stało? O, praktycznie tylko jeden widok cieknie, a reszta i tak będzie rzucała wyjątkiem podczas filtrowania. Wezmę logi i sprawdzę.
Jeden grep
, trzeci. -v lokalne_adresy
. Wygląda normalnie. Może się
jednak nic nie stało, prawda? No i ktoś musiałby świadomie wpisać cały
URL. Nie ma szans, nie ma szans.
Depresja
Tyle lat to robię i nadal sadzę takie kwiatki. Może ja tylko świetnie gram światłego nerda ku uciesze internetowej gawiedzi? Nic dziwnego, że nic nie osiągnąłem i jestem zupełnie nikim, tak spieprzyć. W czym ja w ogóle jestem dobry? Stare meble nieźle rozwalam na kawałki. Może powinienem się zająć czymś prostszym tak żeby nie nieść zagrożenia?
Pogodzenie się
Jeszcze czekam.