Historie z budowy, część druga
2008-12-19
Budowa nie żyje tylko dowcipem fizycznym. Są jeszcze zabawne dialogi.
Jako pracownik fizyczny mam jedną, ale bardzo znaczącą, wadę. Przy wykonywaniu powtarzalnej czynności mój mózg odpływa w ciekawsze miejsca, a ręce robią same. Czasem powoduje to, że wygrzebię dziurę w podłodze, którą zacierałem po wylewce. Ręce pracowały, mózg wziął kwadrans wolnego, ja się nie ruszyłem i tarłem w miejscu. Awantura gotowa.
Ojciec, będąc człowiekiem zaradnym, wymyślił następujące rozwiązanie. Dawał mi drugą osobę z do której wygłaszałem monologi, co powodowało, że bardziej uważałem. Druga osoba mogła też przypomnieć mi co robię w chwilach dekoncentracji.
Pracowałem więc z młodym człowiekiem, którego imienia już zapomniałem, a który określał się jako “fanatyk Widzewa”. Jednym z jego największych dokonań, którym chwalił się podczas przerwy kawowo-herbacianej, było namalowanie sprayem w swoim pokoju “Widzew Król”.
W tych dniach moją fantazją zawładnął Tolkien i jego “Władca”. Przeczytałem trzy tomy za jednym weekendowym posiedzeniem. Kiedy więc zacieraliśmy podłogę opowiadałem współtowarzyszowi pracy o tych wspaniałościach, co je właśnie skończyłem czytać. Opowiedziałem z grubsza całą historię wyprawy, dlaczego Rohan rządzi, że koniec z Gollumem przewidziałem.
Skończyłem monolog i zauważyłem, że słuchacz przestał pracować, jego czoło się zmarszczyło, a oczy wpatrywały się we mnie. Potrwało to może minutę. Przysunął się trochę bliżej i powiedział:
“Emil, ale przecież hobbity nie istnieją!”
Przez chwilę nie mogłem zebrać myśli i wydusić z siebie odpowiedzi, rzuciłem więc tylko “Serio?”
“Serio, gdyby istniały to przecież byłoby coś o nich w TV”
Tego samego dnia podarłem bilety do Shire i karnet na piwo pod “Rozbrykanym Kucem”.