Nie było to królestwo, które można obdarować przymiotnikami
“największe”, “najbogatsze” czy nawet “najszczęśliwsze”. Jedno z tych
przez które jedzie się karocą i nie zapamiętuje nazwy. Targ, pola,
wiejskie lepianki, zamek przegrywający walkę z bluszczem, karczma.
Jedynym wyróżnikiem był brak króla. Zgadzam się: w takim razie to nie
było królestwo, a anarchosyndykalistyczna komuna, w której ludzie doszli
do wniosku, że są dostatecznie sprawni w uciskaniu się nawzajem i nie
potrzebują centralnego komitetu niedoli. Poprzednio urzędujący król
oddalił się ze swoich komnat ze stałym przyśpieszeniem 9,80665 m/s^2^ w
kierunku fosy po tym, jak kolejny z jego pomysłów okazał się być
katastrofą tak tragiczną w skutkach, że aż ocierała się o geniusz.
Trzeba Wam wiedzieć, że Bąbeliusz I był kimś, kogo dziś nazywamy
odważnym reformatorem (media) lub niebezpiecznym szaleńcem (ulica).
Własnoręcznie przegonił on nadwornego alchemika. Pomysł zamiany metali
nieszlachetnych w złoto wydawał się zbyt trywialny i mało rewolucyjny.
Dużo lepszym pomysłem było odebranie wszystkim chłopom wszelkiego
bydlęcia, zgromadzenie go w wielkiej zagrodzie i wypożyczanie go im. Ale
nie ich własnych krów czy kóz, tylko tych, które obecnie były
dostępne — drogą losowania. Kilku mleczarzy wyraziło zaniepokojenie
technicznymi problemami w dojeniu kur, które losowali zbyt często, ale
nie było to nic, czego dobra chłosta nie mogła naprawić.
Bez króla ludzie zaczęli się dorabiać. Urząd Miar i Wag przestał
sprawdzać, czy tona zboża nie waży siedemset kilogramów. Stare mleko
nazwano serem, stary ser mięsem, mięso bronią biologiczną. Lokalna
wiedźma opychała niesamowicie skuteczne leki na gorączkę — za jedyną
sztukę złota można było zakupić trochę cukru z barwnikiem, położyć się
do łóżka, a za trzy do czterech dni gorączka odchodziła w cudowny i
niezbadany sposób.
Bogacili się więc ludzie cudzym nieszczęściem, jak to ma miejsce w
świecie bajek (bo w rzeczywistym ludzie bogacą się dzięki połączeniu
ciężkiej pracy i talentu, musicie o tym pamiętać) aż doszli do wniosku,
że choć życie zasobne, to nudne. Zebrali się więc któregoś dnia, by
znaleźć jakieś rozwiązanie.
Spośród gminu wybrano najbardziej komicznych, najlepiej mówiących,
najładniej śpiewających. Otrzymali oni pieniądze ofiarowane przez
zamożnych obywateli i przykazano im wnieść trochę radości w szarą
codzienność. Nie trzeba było długo czekać na efekty.
Już pierwszego dnia jeden z mieszczan, posiadający trochę zdolności
malarskich, rozstawił sztalugi i obwieszczał, że namaluje każdego kota,
którego się do niego przyniesie. Potem pozbiera obrazy, podpisze je i
powiesi je na głównym rynku. Ileż było z tym zabawy. Potem przyszedł
skrzypek, któremu wystarczało jaką skoczną melodię ludową się lubi, a on
naprędce grał podobne melodie, aż kurz unosił się spod potupujących do
taktu nóg.
Wieczorami w karczmie na stole stawali biesiadnicy i opowiadali co też
nowego wymyślono. Mecenasom się to i podobało, więc stawiali heroldom
kolejną kolejkę. Tak nakręciła się spirala w której upojenie alkoholem
konkurowało z upojeniem faktem, że jest się słuchanym. Kochani przez
jednych, znienawidzeni przez innych Prorocy Lepszej Zabawy uwierzyli w
swoją moc.
Kręciło się to tak, kręciło. (choć delikatnie odbiło się na pracy
wieśniaków. Kto chce kopać ziemniaki podczas gdy ktoś, gdzieś pisze
niesamowity żart i opowie go przy kufelku czegoś pienistego?)
Niestety, nawet bajkowe idylle nie trwają wiecznie. Król z sąsiedniego
państwa stwierdził, że dwa królestwa dalej jest zdecydowanie za dużo
ludzi z piegami i postanowił zaprowadzić tam demokracje. Wprowadzanie
demokracji i rozrzucanie obornika to dwie najbardziej nieestetyczne
rzeczy na świecie, stało się więc nasze królestwo drogą przez które
przeszły wojska niosąc ze sobą to, co zawsze niesie banda pijanych
facetów będących jedną nogą w grobie: gwałty, podpalenia i zabory
mienia, które mieści się w garnku. Astronomiczną chwilę później przyszło
mu się stać teatrem działań wojennych. Zadziwiające jak bardzo piegowaci
obstawali przy swoim prawie do dermatologicznej skazy i jak mocno
wyrażali swoją niechęć ku demokracji.
Zawierucha opadła, ludzie wstali i otrzepali się z kurzu. Nachodziła
zima. Nie było domów, nie było zapasów, nie było zwierząt. Zapowiadał
się okres w którym trzeba będzie się zabrać do roboty i czekać wiosny.
Pierwszy zauważył to malarz. Odkąd koty stały się głównym daniem
niedzielnego obiadu nikt nie chciał przynosić ich i portretować je w
komicznych pozach. No ilu z Was ma zabawny malunek ze schabowym
wtłoczonym między ziemniaki? Mecenas pytany o drobną zaliczkę
odpowiedział, że ma resztki pieniędzy, a je inwestuje w kopalnie węgla,
bo w zimę to będzie potrzebne jak nic innego. Po czasie zniknął chłop
opowiadający zabawne anegdoty, skrzypek napalił instrumentem podczas
pierwszych chłodów i najął się jako pomywacz w karczmie. Heroldzi
Lepszej Zabawy, zmieszani brakiem Lepszej Zabawy, próbowali opowiadać o
pogodzie i grabiach, ale na pogodzie i grabiach znał się każdy, zostali
więc zapomniani równie szybko, jak wyniesiono ich na pozycję
komentatorów rzeczywistości.
Bajek nie ma bez morału.
Jedzenie i picie za pieniądze VC musi być fajnie, ale jak jeszcze nie
wymyśliłeś jak zarabiać na umilaniu ludziom życia, to będzie Ci dużo
ciężej podczas kryzysu w którym powracamy do podstaw piramidy potrzeb:
ciepło, dach nad głową i papu. Konto premium na serwisie z fotkami może poczekać.