Béton brut

Google Wave czyli bigos komunikacyjny

Google Wave! Google Wave! Google Wave! 1

Moje prywatne kryterium podziału technologii:

  1. Technologia ułatwiająca życie (guzik “wyłącz”)
  2. Technologia utrudniająca życie (komunikat “Czy jesteś pewien?” przed napełnieniem poduszek powietrznych)
  3. Technologia dla technologii (onanizm technologiczny)

Google Wave zmusza mnie do dodania czwartego punktu: “Wszystkie odpowiedzi są prawdziwe”.

Dwóch Australijczyków 2 pobierających pensję u nowego, wielkiego brata, nudziło się. Najbliższy sąsiad był cztery dni drogi od ich domu, więc klasyczna kłótnia o to, czyje liście leżą na podjeździe i kto ma je zgarnąć, była niemożliwa. Zresztą w Australii nie ma drzew. Siedząc tak i siorbiąc piwo (“Why is Australian beer like sex in a canoe?” “Because they’re both fucking close to water.”) wpadli na pomysł. Gdyby połączyć GMaila, GTalka, Wiki, wątkowanie, GMaps, w ogóle G* w jeden pakiet!

Powiedzieć, że Wave jest dobry z tego powodu, że łączy w sobie wiele produktów Google to tak jak powiedzieć, że seks analny jest dobry, bo działa dla każdej z płci. Prawda, ale nie bardzo.

Do rzeczy. Podstawową jednostką komunikacji w nowej zabawce wielkiego G. jest Wave, czyli fala. Nazwa wprost idealna, do czego dojdziemy. Jedna fala to zbiór tekstów ułożonych w wątki, załączników (obrazki, dokumenty) i wtyczek (przykładowo mapy lub wyniki wyszukiwania). Każdy z użytkowników dodanych do fali może edytować zarówno swoje jak i cudze teksty.

Przykładowy usecase: Hania pisze Ci falkę (myśl: zaczyna pojedynczą wiadomością tekstową) o nowym produkcie. Odpowiadasz jej wklejając wtyczkę do Google Maps z dokładnym miejscem, gdzie może Cię pocałować. Do listy dodany zostaje Janusz, mistrz marketingu, absolwent MBA-via-Internet. Edytuje on wpis Hani uzupełniając go o ważne zwroty, “synergia”, “wertykalna integracja”, “kompleksowe rozwiązania dla biznesu”, “B2B i B2C”. Teraz Ty edytujesz swój wpis dodając obrazkowy komentarz.

Zirytowany Janusz dodaje szesnaście osób z działu sprzedaży. Wszyscy zaczynają pracować nad pierwszym tekstem i dodatkowo tworzą nowe wpisy, w których dyskutują o tym, dlaczego jesteś małpą.

Dochodzimy do najlepszego. Wszystkie te aktualizacje widzisz na żywo. Widzisz każdą literówkę, każdą zmianę. W czasie rzeczywistym. Magia słownika ortograficznego wbudowanego w przeglądarkę pryska jak mydlana bańka, gdy na Twoich oczach kolega z firmy iteruje po słowie “żółw” przechodząc przez “rzułf” i “żułwy”.

Jeszcze kilka dni temu mogłeś marudzić, że ludzie cytują wiadomość e-mail z góry i psują logikę wypowiedzi. Już dziś Twoi znajomi mogą dopisywać wiadomości z boku, edytować je, edytować Twoje wiadomości. Będziesz miał przyjemność dostać oczopląsuśledząc 17 kolorowych tagów z imieniem edytującego walczących o kawałek tekstu.

Możesz mieć szczęście i zostać dodanym do fali, gdy pierwsza banda kreatywnych uspokoiła się już i poszła sączyć swoje latte. Pozostaje Ci tylko stwierdzić, kto napisał co. Nie martw się! Nie jest tak, że masz jakieś osobne e-maile z From:, masz za to suwak, pozwalający się przemieszczać w czasie po dokumencie. Widzisz więc zmiany nanoszone przez współfalowców. Teraz wyobraź sobie kilkumiesięczny dokument z historią ośmiu tysięcy edycji. Bosko?

Google Wave to w moich oczach Google Docs z ADHD. Oczywiście mówi to facet, który część e-maili pisze w edytorze tekstowym i spędza jakiś tam czas nad redakcją wiadomości. Fala to odpowiedź na dalszą wulgaryzację komunikacji międzyludzkiej. Zupka chińska dań. Z czego wynika, że popularność tego produktu będzie wielka i sam niejednokrotnie z niej skorzystam.

wave

Dziękuję Marcinowi Jagodzińskiemu za wspólne testy. Pewnie kosztowało to utratę szacunku u każdej ze stron, ale wszystko dla czytelników!

Czemu “fala” jest słuszną nazwą dla jednostki komunikacji w Google Wave?

  1. Fala, zjawisko przemocy starszych (edytujących dokument wcześniej) nad młodszymi.
  2. Fala, masa wody zalewająca frajerów. Fajni ludzie potrafią surfować.

PS. Nie, nie mam już zaproszeń. Rozeszły się.

  1. pozycjonuje się żeby zarabiać na blożku
  2. Australia to ten kraj, na który zesłano brytyjskich więźniów. Nie ten drugi z Europy, co dał nam Adolfa Hitlera

Marnując miejsce: demoscenowa muzyka w .mp3

([Czytanie jest dla moronów. Chcę do warezów, teraz!](http://bronikowski.com/upload/bronikowski.com-marnowaniemiejsca-00.zip[/ref]

Demoscena to prawdziwa studnia talentów. W trzech czwartych jest pusta, nadaje się do spożycia po przegotowaniu, czasem uda się trafić na prawdziwą źródlaną ekstazę.

Ostatnio poczułem się wybitnie zmęczony muzyką, której słucham. Postanowiłem dokonać chwilowej zmiany z “aby zagrać ten utwór potrzeba trzynastu osób, najlepiej po szkole muzycznej” na “niech mi Pan tu pieprznie basem tak płaskim, że niemalże przypomina wykres aktywności mózgu przeciętnego wklejacza zaklęć co znikną Śledzika”.

Rzuciłem się więc na archiwalne płyty i wygrzebałem starą kolekcję modułów. Na wstępie kilka słów o tym czym jest w ogóle moduł.

Scena komputerowa przez długi czas rozwijała się na komputerach, które miały ograniczone możliwości sprzętowe. Pięćdziesiąt megaherców, cztery kanały, osiem bitów rozdzielczości sampla, kilka megabajtów pamięci. Muzyk nie mógł po prostu dać koderowi swojego najnowszego numeru na dwa klawisze Casio wypalonych na płycie CD. Moduły muzyczne składają się z sampli (instrumentów) i patternów, na których umieszcza się ich wywołania. Każde wywołanie sampla może zawierać dodatkowy rozkaz modyfikujący brzmienie, zmieniający tempo całego utworu, czy nawet przemieszczania się między częściami utworu.

Zobacz: jedno wideo warte jest trzech blognotek.

Dzięki temu kilkuminutowy utwór siedzący w 64k intrze nie zajmował więcej niż 8-12 kilobajtów. Dodatkowo, dzięki odpowiednim rozkazom nie modyfikującym brzmienia, można było synchronizować efekty z muzyką.

Należy też wspomnieć o trackerach, które nie używały w ogóle sampli. Podstawowymi instrumentami były tam obwiednie (piłokształtna, prostokątna, sinusoida), które modyfikowano przy pomocy podstawowych parametrów (narastanie, opadanie, podtrzymanie, odcięcie, częstotliwość) uzyskując brzęczenie znane i kochane przez wszystkich posiadaczy Commodore 64.

Zobacz: buczący AHX.

Z modułami jest jeden problem: laikowi ciężko będzie ich wygodnie posłuchać. Jest trochę oprogramowania, które radzi sobie z większością formatów na tyle dobrze, żeby nie trzeba było odpalać Amigi, ale nie widziałem jeszcze przenośnego urządzenia, które zagrałoby coś z mojej kolekcji. Postanowiłem więc zużyć trochę niedzieli na przekonwertowanie kilku utworów do .mp3 — od razu ostrzegam, że nie udało mi się uzyskać genialnych efektów. Czasem jest to wina materiału (jakość sampli), czasem moja. W każdym razie nie macie co kręcić nosem na darmową muzyczkę, prawda? Duża szansa, że to pierwsze legalne pliki .mp3 jakie macie!

Marnowanie miejsca: #00

Pobierz album

hip

  1. Alien 2 (part 1, part 2) — Muffler/Scoopex\^Haujobb
  2. Before Another — Muffler/Scoopex\^Haujobb
  3. C42 Powa — niemampojęciakto
  4. Circle — niemampojęciakto
  5. Death Trance — X-Ceed/Endzeit\^Flopi
  6. Decree — XBall\^Decree
  7. Delicate — Zayka\^Plastic
  8. Encore — niemampojęciakto
  9. Ever Never Forever — Revisq\^Monar
  10. [Iso]lation — XBall\^Decree
  11. Klone — Muffler/Scoopex\^Haujobb
  12. Metalic Rain — Revisq\^Monar
  13. One Day — Muffler/Scoopex\^Haujobb
  14. Raybonf — Bay T.\^Loveboat
  15. Under The Road — MIM/Hybrida\^Moons
  16. Zdzisława2: Zdzisława Walczy z Pszczołami — MIM/Hybrida\^Moons
  17. Zejście Mode — Jimmy Blunt\^Monar
  18. Zomming — X-Ceed/Endzeit\^Flopi

PS. Miłe złego początki. W ostatniej fazie Audiacity uwaliło znacząco jakość niektórych utworów, a w bloku padł prąd. Pcham 100MiB przez modem HDSPA. Docencie moje oddanie blogerskiej sprawie!!1


iLiad e-book reader: szklanka do połowy pusta

Seriale telewizyjne? Komputer. Filmy? Komputer. Muzyka? Komputer i przenośny odtwarzacz. Listy? Komputer. Wszystko zdigitalizowane. Są oczywiście linie oporu. Moja Babcia nadal ogląda “Modę na sukces” przy pomocy telewizora o mniejszej przekątnej ekranu niż mój monitor, miłośnicy trzasków bronią swoich rozpłaszczonych kawałków winylu jak niepodległości i nie przetłumaczysz im, że żyją w błędzie. Opór przed życiem w cyfrowej rzeczywistości stawiają głównie ludzie starsi, którzy nie potrafią zrozumieć elektronicznych wyścigów zbrojeń i ci, którzy zajmują jakąś ideologiczną pozycję, gdzie przykazaniem wiary jest zdanie “analogowo jest lepiej”. 1

Ostatnim medium, którego nie konsumuje się globalnie przy pomocy krzemu, jest słowo pisane. Książki, dokładniej. Bez względu na to jak wygodne jest Twoje krzesło, jak idealny jest Twój monitor i jak bardzo wytrzymały jesteś na ból pleców, czytanie z ekranu komputera czy też “spryćfonu” 2 jest doświadczeniem kruszącym naszą niezachwianą wiarę w przewagę komputerów nad wszystkim innym.

Producenci zauważyli, że czytanie jest nieodłączną częścią życia większości radykalnych gadżeciarzy. Po pierwsze musimy czytać od cholery nowinek, bo być do tyłu to wstyd w naszym klanie, po drugie musimy czytać góry dokumentacji technicznej, książek o tym, jak lepiej wypaść na s/Blipie/Twitterze, żeby zarobić kupę kasy, którą możemy wydać na bateryjne ustrojstwa, po trzecie, jesteśmy dużo mądrzejsi niż przeciętny mieszkaniec naszej planety, dlatego czytamy też dla frajdy.

Na rynku zaczęły się pojawiać pierwsze czytniki dokumentów elektronicznych, zwane po anglosasku e-books readers. Tak jak w przypadku pierwszych PDA, zegarków z telefonem i samolotów, społeczność konsumentów wydała piska zachwytu, by natychmiast zapomnieć o produktach, które zupełnie nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań. 3

No dobra, podsumowując ten głupi wstęp, dostałem czytniczek książeczek i powiem, co ja o tym wszystkim myślę.

IMG_4972

Czytnik iLiad posiada wyświetlacz o rozmiarach 124x152mm, szesnaście odcieni szarości, rozdzielczość 768x1024 w 160DPI, procesor XScale taktowany 400Mhz, 64 MiB pamięci RAM, 256MiB pamięci masowej. Dostępne są złącza kart CF i MMC, port USB, złącze RJ-45 i WiFi B/G. Waży mniej niż pół kilo i jest czarny. Urządzenie napędza Linux i własnościowe rozwiązania producenta. “Na papierze” 4 urządzenie wygląda wręcz genialnie.

Przegrałem większość plików PDF będących w mojej kolekcji i włożyłem kluczyk w port USB. Dwa wciśnięcia później przeglądałem pierwszy dokument. Po trzech minutach odłożyłem czytnik, podszedłem do stojącego na biurku mikrofonu i zakrzyknąłem “Szkoooooda, że Państwo tego nie widzą”. Bo rzeczywiście czytać o eInk to jedno, a zobaczyć taki wyświetlacz w działaniu to coś zupełnie innego. Dobrze poskładany PDF (czyli w większości nie te, które są dostępne (czy może od dziś: były dostępne) na The Pirate Bay) wygląda jak wydrukowany na laserowej drukarce.

Największe wrażenie wywarła na mnie krótka lektura na balkonie, w pełnym świetle. Każdy, kto próbował czytać z ekranu LCD (matowy czy błyszczący, bez różnicy) wie, że to praktycznie niemożliwe. eInk, który nie ma własnego podświetlania, wygląda jeszcze lepiej. Nie ma jednak róży bez nawozu. Odświeżanie ekranu jest widoczne i wywołuje u ludzi, którym demonstrowałem działanie, negatywne emocje. I agresję. I że ich Mak tak nie muli, jak przekłada strony. Uczucie irytacji na odświeżający się tekst mija, kiedy zamiast demonstrować kilka dokumentów na szybko zaczynamy na serio czytać. Jeżeli przeszkadza ci chwilowy brak tekstu na wyświetlaczu to wiem jak bardzo frustruje cię, że nie możesz czytać podczas przekładania strony analogowej książki.

Od piątku przeczytałem prawie dwie książki, mały stosik dokumentacji i trzy komiksy. Mogę tylko narzekać na to, że dzięki fizycznemu podobieństwu do książki nie mogę za długo czytać w łóżku, bo nigdy nie udało mi się znaleźć wygodnej pozycji. Gdybym przerwał recenzję w tym momencie, moglibyście pomyśleć, że taki e-book reader jest najlepszym wynalazkiem od czasu seksu i muzyki. Niestety.

To jest tak, idziecie na mecz swojej ulubionej drużyny. Jest piękny, sobotni dzień. Mecz odbywa się przy świetnej oprawie kibiców, a wasi strzelają siedem bramek w derbach. I wszystko byłoby super, gdyby to nie był baraż o utrzymanie się w B-klasie. Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?

Wpierw podsumowanie: oprogramowanie jest chujowe. Chujowe, nie złe. Złe oprogramowanie wchodzi czasem w drogę. Chujowe snuje się po systemie z misją “co by tu jeszcze spieprzyć”. No więc mamy dwa porty na karty flash. Nie działają. Nie wiem, czy karta jest w złym formacie, czy może port jest sprzętowo uwalony. System nie raczy się odezwać i mnie poinformować. Dalej mamy WiFi. WiFi podobno służy do aktualizacji oprogramowania i synchronizacji z lokalnym katalogiem Samby, na którym trzymamy nasze dokumenty. Zgadliście: nie ma takiego zaklęcia, kombinacji klawiszy, bluźnierstwa i modyfikacji smb.conf, które ożywiłoby tę funkcję. Ale mamy USB, tak? USB działa, oczywiście, w jedną stronę. Możesz wetknąć w nie USB-Key czy też kartę SD przez przelotkę. Podłączenie do komputera skutkuje dokładnie niczym. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego po krzemie, który napędza Linux. Po bliższej inspekcji zasilacza okazało się… że ma on wtyczki USB i RJ-45. Tak, podłączamy urządzenie do komputera przez zasilacz (który musi być podłączony do prądu), do tego dorzucamy okropny kawałek oprogramowania zawierający “sterownik” i międzymordzie umożliwiające zarządzanie treścią na wewnętrznym dysku iLiada.

irex

Działa jak wygląda, wygląda jak działa.

Zapomnijcie o wsparciu dla OS X, zapomnijcie o Linuksie.

Zwolennicy komputerów z nagryzionym owocem mają w jednym rację: kupując urządzenie przeznaczone dla Kowalskiego nie można spieprzyć nawet jednego detalu. Co z tego, że mam w ręku zabawkę uzbrojoną w tę całą technologię, skoro przegranie nowej książki zajmuje mi do 10 minut (reset do Windowsa, odmontowanie jednego z dysków w serwerze, bo tylko tam mam odpowiedni kabel USB, odłączenie laptopa, podłączenie zasilacza, podłączenie zasilacza od iLiada, odpalenie oprogramowania, przeklikanie się przez okropny system menu, rozmontowanie konstrukcji, podłączenie dysku do serwera, zamontowanie dysku, reset). Zwykle po takiej zabawie jestem zbyt zmęczony i zirytowany, by czytać.

IMG_4980

Jedną z najczęściej reklamowanych funkcji produktu iReksa jest możliwość robienia notatek w czytanych dokumentach. Urocze to. Mogę dorysowywać wąsy wszystkim postaciom z komiksów. Najmniej reklamowaną funkcją jest brak metody rozsądnego skalowania dokumentu. O ile da się od biedy przeżyć dokumenty stricte tekstowe, to kłaki idzie wyrywać przy publikacjach gazetowo-tygodnikowych. Strona PDF, która jest poskładana pod kątem wydruku, wyświetla się na całym obszarze wyświetlacza. Kartka A4 w 160DPI przy 124mm jest nadal czytelna, ale szybciej do końca wyłysieję, niż będę ślepił w takie pchełki. Przy zwłoczności technologii w której wykonano wyświetlacz, nie ma co marzyć o manualnym powiększaniu i przesuwani fragmentów.

No więc?

Osobiście nigdy nie kupiłbym czytnika iLiad firmy iRex. Czy kupię czytnik innej firmy? To właściwie przesądzone, przy ilości informacji, które konsumuję, tak rozrywkowo jak i zawodowo. Gadżet z eInkiem wydaje się być w przyszłości nieodłącznym wyposażeniem każdej toalety. iLiad jest po prostu jednym z tych produktów, które rozwijający rynek musi wydać. Przy cenie sięgającej prawie 600 Euro zakup go traktuję w kategoriach nieszkodliwego uzależnienia od nowinek. W tej chwili na rynku znajdują się dwa inne czytniki, o których czytałem dużo dobrego: Kindle i Sony e-book reader. Jeżeli naprawdę musisz.

Już zupełnie na koniec: w Polsce nie ma wielu legalnych źródeł elektronicznej prozy. Podobnie jak w przypadku pierwszych podrygów cyfrowych wydawców muzyki, sklepy oferują wszystko przybite DRM-em do podłogi, żebyś przypadkiem nie pożyczył gazety czy książki. Przejdzie im za jakiś czas.

IMG_4993

  1. To ci sami, którzy kupują “ekologiczne jajka od kurek”. Bierzesz jajka ze sklepu i patykiem rozprowadzasz po nich łajno. Ekologiczne.
  2. Smartphone
  3. były to gnioty czy też genialne pomysły wyprzedzające technologiczne możliwości epoki?
  4. hahaha, na papierze. Czytnik e-booków. Haha.

Podcasty: część druga

Anime pulse, Manga Pulse

Kanał RSS. Strona.

Tego się pewnie nie spodziewaliście. Podcast o anime i mandze z “anime” i “manga” w tytule. Nowinki, recenzje i relacje z Japonii, w której mieszka i pracuje Ichigo, jeden z załogantów audycji.

Raz w tygodniu dostajemy dwa podcasty, jeden o komiksach, drugi o animacji. Obie edycje składają się z nowinek, recenzji i słownych utarczek obsługi mikrofonów.

Cztery mikrofony na pięć. Bluźnią.

Common Sense, Hardcore History

Kanał RSS Common Sense. Kanał RSS Hardcore History. Strona.

Dan Carlin to facet z ciepłym, radiowym głosem. O szybkości karabinu maszynowego. Kiedyś dziennikarz, dziś podcaster. Prowadzi dwie audycje, jedną o polityce (Carlin jest wielkim przeciwnikiem dwupartyjnego systemu politycznego instniejącego w Stanach Zjednoczonych) i świecie w ogóle, drugi historyczny.

Program polityczny można sobie odpuścić,  niewiele osób jest na serio zainteresowanych niuansami z salonów nowego Wielkiego Brata. Podcast historyczny jest zdecydowanie audycją, którą każdy słuchacz podcastów powinien zaliczyć. Ilość pracy, którą Dan wkłada w jeden odcinek HH jest wręcz powalająca, a praca ta w połączeniu z talentem oratoryjnym powoduje, że spędzam dwie godziny słuchając o konflikcie na Osterfront i nie odczuwam znużenia. A historia nigdy nie była moją miłością.

Pięć mikrofonów. Puszczać młodzieży.

Double Feature

Kanał RSS. Strona.

Dwa filmy, jedna audycja. Siedzi sobie Eric z Michellem, gadają o filmach. Zajmująco gadają, choć nie zawsze na temat filmów, które wybrali. Podcast zamknął właśnie pierwszy sezon i przygotowuje się na lekką zmianę formuły, aby to uczcić nagrano odcinek o dwóch filmach, które leżą na dwóch końcach spektrum kinematografii: “Tank Girl / Shindler’s List“.

Pięć mikrofonów. Bluźnią i złorzeczą bogom i świętościom.

Engadget podcast

Kanał RSS. Strona.

Autorzy popularnego bloga o gadżetach podsumowują wydarzenia tygodnia i toczą słowne spory o typy wyświetlaczy, czy Nokia skończyła się na czarnym albumie. Rzeczy ważkie dla ludzi noszących spodnie. Wróć, emancypacja. Dla ludzi nie noszących nigdy sukienek. Wróć, Szkoci i pasterze kościoła rzymskiego.  Po prostu ważne.

Cztery mikrofony, bo ostatnio ciągle o tych telefonach gadają, aż się chce wyjść z kina. Nie bluźnią. Młodzieży nie puszczać, bo załapią bakcyla.

Hijink Ensue

Kanał RSS. Strona.

O HE pisałem już przy okazji listy ulubionych komiksów i podając przykład rzeczy, na które wydaje swoje pieniądze (i czemu nie na gazety). Audycja ma teoretycznie standardową formę (nowinki z Internetu, mailsack, czyli listy od czytelników, Fancy Bastards Book Club i tak dalej) ale najlepiej wychodzi im wolna amerykanka.

Od trzech mikrofonów do sześciu (sześć przyznaję za wolną amerykankę: jak Predator dzwonił do działu technicznego w Indiach bo mu się komputer w kostiumie zepsuł, ale rant Osamy Bin Ladena na temat VHS), dodatkową premią są organizowane co jakiś czas “Shitty Movie Nights”.

Overthinking It

Kanał RSS. Strona.

Podtytuł podcastu “lustrujemy kulturę popularną w sposób na który pewnie nie zasługuje” prawdopodobnie mówi wszystko. Prowadzący składają się w większości z absolwentów kierunków humanistycznych szacownych uniwersytetów USA. Wyposażeni w długie wyrazy, wiedzę o historii literatury i muzyki potrafią wyciągnąć z najgłupszego filmu najbardziej nieoczekiwane wnioski.

Bo na przykład, kto z Was zadał sobie pytanie “Czy Optimus Prime może zamienić się w Vishnu“? Czy też sprawy bardziej na czasie ze względu na niedawny pogrzebowy show “Jak przeżyć thriller“.

Nikt nie wkłada tyle cykli mózgu w rozmyślanie o popkulturze.

Pięć mikrofonów. Nie bluźnią. Dobra, czasem im się wyrwie jakaś “dupa”.

Jeff and Casey Show

Kanał RSS sezonu drugiego. Sezon pierwszy. Strona.

OMG! OMG! OMG! WRÓCILI!

Przepraszam za ten wybuch fanboizmu. Tworząc listę do tej notki zatrzymałem się na chwilę nad Jeff and Casey Show i westchnąłem. Pierwszy sezon zakończył się jakiś czas temu, chłopcy się tak komuś spodobali, że podpisali umowę na przeniesienie audycji do jakiegoś radia. Jak to bywa w życiu umowa wybuchła im w twarz, a legalne zobowiązania nie pozwoliły im rozpocząć drugiego sezonu.

I wrócili. Nie wiem jeszcze jak to się udało, ale się udało. Drugi sezon ma już osiem epizodów. Yay!

Podcast prowadzony jest przez dwóch programistów firmy Mollyrocket. Trafiłem na niego przypadkiem, gdy ktoś podlinkował mi ten oto wycinek jednego z odcinków, rant o Visual Studio.

Obowiązkowo.

Sześć mikrofonów na pięć. Bluźnią.

Zapraszamy na drugą stronę, do Byte i jego listy. Możecie też zobaczyć moją pierwszą listę jeżeli ta dwuczęściowa edycja nie zadowoliła Was do końca.


Na powierzchni: nerdy, giki i inni szachiści

Wpierw cię ignorują, potem z tobą walczą, na końcu wygrywasz. Później trafiasz w główny strumień popkultury.

Znany cytat wypowiedziany przez znaną osobę.

1980-1999

Kiedy zaczynałem z komputerami, było to hobby dla ludzi z brodami aspirujących do gęstszych bród oraz młodzików takich jak ja, czekających aż zapuszczą swoją. Jeżeli chodzi o publiczny odbiór, byliśmy gdzieś pomiędzy filatelistami a użytkownikami CB-radio. Nikt nie przejmował się tym, co robimy, my nie przejmowaliśmy się światem.

Nie było bariery wiekowej, nie było uprzedzeń religijnych i nie było kobiet. Dziś trochę tęsknię za starymi, dobrymi czasami. 1 Człowiek mógł poczuć się jak bohater bardzo taniej powieści sensacyjnej.

Wspinałem się po schodach w starej kamienicy, stukałem w drewniane drzwi. Po jakimś czasie otwierała mi Stara Kobieta (zbliżała się niebezpiecznie do trzydziestki) i spoglądała na mnie z mieszaniną niechęci i zmęczenia. Przepuszczała mnie do małego pokoju, gdzie na podłodze bawiła się dwójka dzieci, a w kącie przygarbiony siedział jej mąż, odkrywający wtedy tajniki asemblera 6502. Prasa branżowa na biurku, czasem nawet ksero przemyconego gdzieś z Niemiec miesięcznika o komputerach Commodore i rozmowy o fantastycznych niuansach programowania.

Patrząc z perspektywy czasu, mogę sobie wyobrazić, jak czuła się Stara Kobieta, która musiała znosić to, że jej mąż, ojciec dwójki dzieci – starsza dziewczyna była chyba cztery lata młodsza ode mnie – spędza wolny czas nad klawiszami w towarzystwie szczyla, który grywa w piłkę z chłopakami z parteru.

Dialogi z koleżankami w pracy musiały być dla niej bolesnym doświadczeniem. “Mój mąż kupił Poloneza”. “Podłączą nam telefon w przyszłym roku”. “Tak, a mój mąż siedzi z jakimś dzieciakiem i podskakują z radości, bo w lewym rogu ekranu wyskoczyło im ‘A’”. 2

Jej nieszczęście polegało na tym, że nie miała w słowniku dobrego słowa, które opisuje dokładnie to, kim był jej facet. Mogła powiedzieć “entuzjasta” albo “hobbista”, mogła użyć dużo pojemniejszego terminu “totalny pojeb”. Nie mówiło się wtedy do kogoś per geek. 3

Lata płynęły, komputery przeniosły się z banków i biurek “totalnych pojebów” do domów zwykłych ludzi. Nagle ten dziwny facet w okularach, z tłustymi włosami, ubrany we  flanelową koszulę w kratę stał się nieocenionym źródłem dyskietek z grami i pomocną dłonią w instalacji karty graficznej Virge 3D, który miał wyjątkowo kłopotliwe w instalacji sterowniki do Windows 3.11 for Workgroups.

Staliśmy się potrzebni. Jak facet, który przepycha twój kibel zapchany wyjątkowo udanym produktem jelita. Faceci przepychający kibel mieli jednak przewagę: w większości lepiej pachnieli.

Przewijamy o dziesięć lat do przodu.

Nasza powolna praca polegająca na podkopywaniu społeczeństwa opartego na wiedzy opłaciła się. Wszyscy mają komputer, telefon z własnym systemem operacyjnym, lodówkę z portem USB do aktualizacji oprogramowania.  Świat został zdany na naszą łaskę i niełaskę. Potworzyliśmy miejsca pracy, które są przykrywką do rozgrywania naszej małej gry. “Programista” i “administrator” to lepsze nazwy dla tego co robimy niż “młodszy Adolf Hitler aplikacji webowych” lub “Józef Stalin ds. systemów UNIX-owych”. Wywołują mniej komentarzy.

Z niewiedzy i strachu rodzi się kult. Młody narybek dostosował się do świata. Tak narodził się komputerowy diabeł 2.0, z zaokrąglonymi rogami.

geek2_0

Z piwnicy do świadomości

Konsumenci rozrywki popularnej poznawali nas powoli. W latach osiemdziesiątych stereotypowy nerd był zwykle pomocnikiem Przebojowych Młodzieńców w jednej z wielu nakręconych wtedy komedii, które rozgrywały się na terenach uniwersytetu.

Nie dało się już wyprowadzić dyrektora z równowagi psując zamki w drzwiach lub nosząc nieprzepisową fryzurę. Nową drogą do komicznego spełnienia byłą wyrzutnia kobiecej bielizny, a kto lepiej wie o trygonometrii, elektronice i tych wszystkich rzeczach, o których nie dowiesz się z dna butelki Bud Light niż uzbrojony w pisaki i okulary sklejone taśmą klejącą, noszący muchę mól książkowy?

angelina-jolie-hackersZza rogu zaatakował “Tron” i “Gry wojenne”, dające widowni przedsmak bohaterów uzbrojonych w klawiaturę. Zły programista uwalnia dinozaury w “Parku Jurajskim”, a ubrany na czarno profesor matematyki podrywa kobiety na teorię chaosu. Usta młodej Angeliny Jolie (i chyba reszta), muzyka The Prodigy i bohaterska walka dobrze ubranych i ekscentrycznych młodzieńców rozpala do czerwoności umysły przyszłych administratorów. Jak dziś pamiętam artykuł Bonzaja/Plastic, który w tekście zatytułowanym “Jebać” wymieniał rzeczy, które go niezmiernie irytują (“baby atakujące parasolem w tramwaju”) skąd pochodzi następujące zdanie:

Jebać tego gościa, co przed zajęciami pisze na tablicy “Hack the planet!”

Potem kosmici zginęli z ręki, czy raczej dyskietki gościa, co napisał wirusa na komputerze Apple i wgrał go do systemu statku-matki najeźdźców, a Neo razem z jego dziewczyną odzianą w lateks strzelał z karabinu maszynowego biegając po ścianach.

Świat wiedział, że nie ma z nami żartów. No, przynajmniej ta część świata, która wyrabia sobie światopogląd oglądając mały i duży ekran. Czyli większość.

Na tajnym spotkaniu zapadła decyzja, że trzeba trochę złagodzić obraz nerdów, bo mamy problemy z pozwoleniami na broń, kiedy w rubrykę zawód wpisujemy jedno z zajęć uchodzących za związane z technologią.

…i mały ekran

Ostatnie dwa lata to droga od sukcesu do sukcesu dla dwóch seriali telewizyjnych, których głównymi postaciami są właśnie typowi techniczni/naukowcy.

itcrowd

IT Crowd to produkcja anglików. Akcja dzieje się w typowej korporacji, zasiedlonej przez piękne kobiety z górnych pięter, które nie potrafią odróżnić tranzystora P-N-P od N-P-N oraz ekspresu do kawy od oprogramowania antywirusowego.

W piwnicach firmy czają się pracownicy działu IT. Ignorujący telefony od zrozpaczonych współpracowników, którym Spinacz zajumał żmudnie wklepywany raport. Randkujący od przypadku. I ich szefowa, przyjęta z łapanki paniusia, kompletna ignorantka w temacie rzeczy, którymi zajmuje się dział, którym zarządza. A przynajmniej powinna.

Trzy niestety dość krótkie sezony. Wizualna lektura dla każdego, kto kiedykolwiek musiał powiedzieć przez telefon “Próbował Pan wyłączyć i włączyć go ponownie?” w ramach obowiązków zawodowych.

tbbt

The Big Bang Theory kręcą Amerykanie. Tym razem komputery są tematem pobocznym, bo główni bohaterowie to fizycy-teoretycy. Zestaw typowych cech dziwaków, jakimi są trudność w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi spoza swojego kręgu społecznego, obsesyjność, bluzganie żargonem technicznym i blond-sąsiadka miały dać świetny materiał na komedię. Niestety, Amerykanie mają napisane w konstytucji, że każdy film musi mieć wątek miłosny 4 i musimy znosić słabe podrywy, gdy moglibyśmy słuchać więcej monologów ulubionego bohatera wszystkich widzów: Sheldona.

Po dwóch sezonach serial zaczyna zjadać własny ogon i jeżeli reżyser się nie ogarnie to pozostanie mu dodanie z trzech rodzin i podpięcie się do nurtu “Mody na sukces”.

Jeżeli jesteś młodym człowiekiem i szukasz wyróżnika, który pozwoli Ci przyłączyć się do jakiejś grupy, której sztandarem będziesz mógł powiewać, to powinieneś się zastanowić, czy bycie nerdem się opłaca. Jesteśmy już opakowani, ometkowani i gotowi do spożycia przez kulturę masową. Bycie nerdem to ścieżka kariery jak bycie maklerem. Czerwone szelki czy prostokątne okulary z szkłami bez właściwości korekcyjnych, biała koszula czy koszulka ze sprytnym sloganem.

Na pomysł tego tekstu (który miał być tematem mojego podcastu, numer -2, ale ludzie współpracujący są kompletnie zajęci) wpadłem skacząc po blożkach. Zatrzymałem się na jakimś “szafowym”, gdzie modne kobiety przebierają się w ubrania zakupione na ciuchach lub w modnych sklepach i robią sobie fotki. Jedna z kolekcji nawiązywała do skeczu z TBBT, “Rock, paper, scissors, lizard, Spock”. Pomyślałem: nawiązanie do Spocka na blożku o modzie? Przeszliśmy tak daleko, że widzimy swoje plecy.

  1. Nie ma czegoś takiego jak stare, dobre czasy. To tylko nasza zjebana optyka.
  2. LDA, STA
  3. W państwach byłego bloku sowieckiego, bo na zgniłym Zachodzie tak. Ale tam biją Murzynów.
  4. patrz: Alien vs. Predator, Ulica Sezamkowa

Niepewne kroki

Szedł niepewnym krokiem, co jakiś czas podpierając się ściany. Rzygać. Chce się rzygać. Poddając się sile ciążenia padł na kolana i ulżył sobie na buty przechodzącej obok kobiety. Piesi znajdujący się w okolicy popatrzyli z niesmakiem, kilku rzuciło za nim “Co za bydlę”, “Przeproś, gnoju”, a ktoś zebrał się, aby postawić pijanego do pionu kopniakiem.

Na zmianę biegnąc i czołgając się, dotarł bezpieczny do jednej z wielu uliczek i zasnął.

Na drugi dzień, już z obmytym ryjem i kawą w krwiobiegu, napisał artykuł o brutalności przechodniów i nawoływał do poprawy. A temu, co go kopnął, przekazał staropolskie “Pocałuj mnie w dupę”.

Tak upłynął wieczór i poranek w redakcji jednej z gazet.


Ostatnie Koszenie Jezusa Chrystusa

Nie chciałem wchodzić z nimi. Nie pamiętam jak ich poznałem i czemu poszliśmy do domu rodziców tej dziewczyny. W każdym szedłem w towarzystwie kilku osób. Dość młodych, ale nie dzieci. Postanowiliśmy. Nie, oni postanowili, że odwiedzimy rodziców jednej z dziewczyn. Doszliśmy do budynku, pobielonego tynkiem z frontu, do którego wchodziło się prawie jak do sklepu. Rodzice okazali się być bardzo rodzicowi. Uśmiechnięci, rozsadzający nas za kuchennym stołem, pytający czy czegoś chcemy i dający swojej córce małe, drobne rady. Te, które każdy ignoruje tym mocniej im częściej je słyszy.

Załóż czapkę zanim wyjdziesz znów na dwór, jest dość chłodno”

Pamiętaj, że w przyszłym tygodniu masz wizytę u dentysty.”

Przestań brać heroinę.”

Wyjmij łyżeczkę z herbaty. Wydłubiesz sobie kiedyś oko.”

Ludzie rozmawiali. Nie rozumiałem ani słowa. Wiedziałem, że gdzieś pomiędzy tym wszystkim ukryty jest klucz. To tak jak gdybym czytał krzyżówkę od lewa do prawa, rzędami. Litery nie składają się zdania. Ktoś wie, że to idzie pionowo, a to poziomo. Ja nie wiem, słyszę tylko litery bez klucza.

Stolica Kanady?”

Liczba morderstw popełniany w rodzinie?”

Kto zagrał rolę męską w szlagierowym filmie ‘Przeminęło z Wiatrem’?”

Przeciwnością kwasu jest?

E7, pionowo. Powiedziałem: “muszę wyjść do ubikacji”. Pomyśleć. Drzwi do kibla połączonego z łazienką były zamknięte. Zapukałem i po chwili usłyszałem szczęk odmykanego zamka. Jedna z osób — jak wynikało z mojej obserwacji gestów — chłopiec dziewczyny, w której domu gościliśmy. Opierał się rękoma o umywalkę i trzymał głowę w wodzie. Po chwili, pod wpływem mojego wzroku lub z braku tlenu, wyrwał ją z wody, parsknął w moją stronę i wyszedł. Wydawał się większy.

Czas rzucił się do przodu jak wściekły pies, który odkrył, że łańcuch został zerwany. Gdy myśli wróciły do mnie za oknem było ciemno. Szedłem korytarzem, a będąc tu przecież pierwszy raz, sprawdzałem wszystkie drzwi celem odnalezienia kuchni i ludzi. Trafiłem do sypialni. Tu, na podłodze, córka swoich rodziców gwałciła lub kochała się z koleżanką, która odwiedzała dom razem z nami. Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, bo biorczyni seksu oralnego wydawała się być nieobecna w ciele. Obok strzykawka ze śladami krwi. Ktoś nie potrafił jej dobrze użyć. W zasięgu wzroku leżała jeszcze brzytwa. Też trochę rdzawo brudna.

Przeniosłem wzrok na łóżko i znalazłem przyczynę dla której akt seksualny odbywał się na podłodze. Nie było pościelone, a do tego przeszkadzała matka. Wpatrzona szklistym wzrokiem w sufit, z palcami sklejonymi krwią, przyciśniętymi do gardła. Pośrednia użytkowniczka brzytwy.

W tej sytuacji nie pozostało nic innego jak odnalezienie kuchni, dopicie kompotu i opuszczenie lokalu.

Korytarz, którym tu weszliśmy, był ciemny i wąski. Cichy i pusty. Cichy i pusty jeszcze osiem sekund. Zostałem odepchnięty na ścianę przez biegnącą postać. Amatorkę płci własnej gonił wcześniejszy pływak w ceramice. Z siekierą. Pomyślałem do siebie, klasyka. Należy doceniać konserwatywne podejście do mordu. Chwycona za włosy wyrwała się pozostawiając w ręku kawałek własnego skalpu. Oklepałem kieszenie spodni w poszukiwaniu papierosów.

Korytarz zapełnił się głosami i ludźmi. Człowiek z siekierą w korytarzu może się bronić póki starczy mu sił. Pierwszą ofiarą, choć właściwie uszło mu płazem, gdy się zastanowić był Ojciec dziewczyny. Ludzie nadbiegali i umierali a ja rozwinąłem chęć zostania komentatorem sportowym. Gdy jeden z przyjaciół dziewczyny dostał idealnie wymierzony cios ostrzem siekiery w kręgosłup użyłem głosu, którego mógłby użyć narrator programu “Śmieszne przypadki w sporcie”

No, proszę Państwa. Wygląda na to, że obrońca nie spodziewał się takiej ostrej interwencji, ha ha. Wygląda na to, że będzie musiał zrezygnować z imprezy tanecznej. A co Ty myślisz, Emil?” — oddałem sam sobie głos w drugim mikrofonie — “Ha ha, nie sposób się nie zgodzić. Ale sama akcja warta uwagi, co udowadniają powtórki. Poza tym myślę, że rehabilitacja potrwa trochę dłużej. Kręgosłupy nie odrastają, jak pokazują statystyki. Ha ha”

Odgłos dobijania się do drzwi. Odgłos wyłamywanych drzwi.

W bronieniu się plecam-do-ściany trzeba pamiętać żeby ściana nie była drzwiami. Ktoś uniósł młotek i uderzył w kierunku posiadacza siekiery.

Pięęęękne uderzenie” — krzyknął komentator w mojej głowie — “Proszę zobaczyć, opiera się na trzonku od siekiery. Nie będzie grał dalej. Zmiennik jednym uderzeniem oderwał mu żuchwę. Ha ha. Jedyny człowiek, który może polizać się po szyi!”

Nagłe wszystkie ciała wstały. Jak plan taniego horroru. Zmasakrowane. Posiadacz młotka powiedział: “Oni są już zbawieni”. Zgodziłem się i poszedłem ulicą do domu.

ciąg dalszy nastąpi


Muzeum Kinematografii w Łodzi: “60 lat animacji”

Obywatelko, Obywatelu!

  • Masz od 25 do 40 lat,
  • mieszkasz w Łodzi lub będziesz ją niedługo odwiedzał,
  • stać Cię na wydanie 5 PLN (15 PLN jeśli posiadasz aparat fotograficzny w stanie erekcji),
  • wyraz “muzeum” nie powoduje, że uciekasz w dowolnym kierunku.

Już dziś możesz odwiedzić ekspozycję “60 lat animacji” w łódzkim Muzeum Kinematografii. Za szybami, na obrazach i na celuloidowych kliszach czekają na ciebie postacie z bajek wyświetlanych przed DTV oraz tych dostępnych na “wielkim ekranie” dzielnicowego Domu Kultury.

Poza lokalnymi produkcjami można zobaczyć, jak wyglądają obecnie prace naszych sąsiadów Czechów. Naszym absolutnym faworytem został film “Pani G.” wyreżyserowany przez Michala Zabke, który można było zobaczyć na festiwalu ReAnimacja.

img_7630

img_7638

img_7629

Tych postaci chyba w większości nie trzeba Państwu przedstawiać.

img_7643

img_7644

Przekrój. Pismo prawdziwego Borsuka.”

img_7646

img_7648

Tata Koralgola był prawdziwym trendsetterem. Homoseksualista z Samoobrony — to nawet dziś ciężko sobie wyobrazić”

img_7649

Prawdziwego bandytę rozpoznaje się po: opasce na oczy, worku, zaroście”

img_7659

Chciałbym zobaczyć reakcję zagranicznej widowni na “nasze” bajki.

img_7661

Koleżanka Pingwinka Pik-Poka pali zioło przed wejściem na plan. To spojrzenie poznam wszędzie.”

img_7664

img_7665

Nie wiem z jakiej to bajki, ale autor jest szaleńcem. Albo geniuszem. Albo obie odpowiedzi są poprawne.

Tu i tam stoją, leżą, a czasem nawet działają rozmaite maszyny związane z sztuką filmową. Gdy Eri koncentrowała się na sposobach zwędzenia lalek z gablot, których okolice patrolowali czujni jak węże na meskalinie pracownicy muzeum, ja i Staszek podziwialiśmy tajemnicze i nęcące skrzynki ze zwisającymi kablami, pokrętłami i guzikami opisanymi “Aus”, “Ein”, “Schwarz” czy też “Weiss”.

img_7628

img_7635

img_7639

img_7667

Pozostaje mi tylko jeszcze raz zaprosić do Muzeum i życzyć miłego zwiedzania.

Wszystkie fotografie wykonał Stanisław Osiński, dziękuję za udostępnienie ich do notki.


Teoria ewolucji: powieki

Leżeli na wpół pijani, na wpół zmęczeni, na wpół odurzeni narkotykami. Półtora nieszczęścia. Migotliwe chwile szczęścia przerywa napomnienie:

Światło, niech ktoś zgasi światło.”

Cisza. Cisza. Autobus nocny ze zmienioną trasą. Cisza.

Zgaś światło, masz najbliżej.”

Bezruch. Bezruch.

Sześć par oczu obserwuje żarówki wiszące pod sufitem. Ktoś próbuje je bezskutecznie zdmuchnąć. Za daleko od sufitu do podłogi.

Błagam, no niech się ktoś ruszy.”

Cisza. Bezruch.

Eeee, idzie się przyzwyczaić.”


W tej samotności jesteśmy oboje

Czujecie się czasem sfrustrowani, bo nikt was nie słucha? Ja z dnia na dzień denerwuję się coraz bardziej, bo pamiętam jeszcze czas, gdy w moim życiu była choć jedna postać słuchająca się mnie w każdej sytuacji.

Nie hałasuj”, prosiłem, “mama nie pozwala mi się z Tobą bawić”. I nie hałasował.

Bawiliśmy się w chowanego, a on zawsze wygrywał. Ja byłem zbyt niecierpliwy, on zbyt dobry w wynajdywaniu zakamarków.

Któregoś dnia zapytałem, czy chce zostać ze mną na zawsze. Zapytałem jeszcze raz, ale nie odpowiedział. Kazałem się mu więc wynosić. Wykrzyczałem mu “nie chcę Cię widzieć”. I nigdy więcej go nie zobaczyłem. To był bardzo dobry, posłuszny, wyimaginowany przyjaciel.


Listonosz przynosi rachunki dwa razy

Bycie tak nieprzeciętnie przeciętnym jest zwykle niezwykłe. Mam swój kapelusz i prochowiec. Kapelusz jest wyszczotkowany, prochowiec czysty. Piję. W weekendy, po rodzinnym obiedzie. Tak, mam żonę i dzieci. Biuro z przeszklonymi drzwiami jest w naszej piwnicy, naprzeciw suszarni.

Mój partner nie zginął w tragicznych okolicznościach, nie szukam więc zemsty. Nie mam nawet partnera, bo nikt mnie nie potrzebuje, a ja nie potrzebuję nikogo.

Z bohaterskimi detektywami zapełniającymi strony tanich powieści sensacyjnych i tych uwiecznionych na klatkach filmu łączy mnie jedno. Odwieczna, nierozwiązywalna sprawa.

Skąd brać klientów?”


Calm like a bomb

Czy ja mogę prosić o spokój?” — zapytała bomba atomowa przed eksplozją.

Pytanie to rozgrzało atmosferę i odebrało oddech obserwatorom.

Po krótkiej chwili zaprzątające ich głowy zmartwienia wyparowały i zgodzili się.

Poranne gazety doniosły o skuteczności retorycznych pytań.


bronikowski.com mail is handled by 0 listonosz.localhost.

lyst


Z tyłu głowy

Zwykła impreza.

Gwar, gorące powietrze przesycone zapachem tytoniu i potu. Obecni na sali wykonują ruchy brownowskie, zbijając się w grupy, których wyznacznikiem czasu rozpadu jest atrakcyjność tematów poruszanych przez część męską i głębokość dekoltów części żeńskiej do ilości skonsumowanego alkoholu.

Być może to całkiem niezwykła impreza?

Fotele gwałtownie odsunięte od stołu wykonały pasaż na drewnianą podłogę i krzywe nogi. Agresja trzymała za poły koszuli Strach i potrząsała nim rytmicznie. Niepewność, która przyszła na imprezę razem ze Strachem nie potrafiła zdobyć się na interwencję. W dawnych czasach często trzymała się razem z Agresją, teraz nie potrafi już znaleźć z nią wspólnego języka.

To nie ma sensu” — powiedziała do zgromadzonych Apatia, skinęła głową i rozpoczęła powolny proces zbierania się do wyjścia. Nie było powodu żeby się śpieszyć. Brak Kultury nadal rzygał do zlewu.

Schyłek imprezy pomiędzy nadchodzącą bójką a wymiocinami.

Pstryczek w ucho obrócił Agresję o 180 stopni, “blaszka” w czoło zneutralizowała zdolność do gwałtownej reakcji. “Weź idź, przydaj się na coś. Wyciągnij tego chama ze zlewu. Strach, weź się ogarnij. Masz takie wielkie oczy, że prawię żałuję, że nie jestem Twoim okulistą. Komu innemu sprzedają okulary w metrach kwadratowych? Apatia, Ty wypierdalasz. Nie, serio. Siedzisz, pijesz, nigdy nic ciekawego nie wnosisz do konwersacji.”

Szmer rozmów wypełnił salę po przemówieniu Pewności Siebie.

— “Spokój! Spokój!”

— “Słucham?” — odezwał się facet bujający się na fotelu.

— “Weź im coś powiedz”

— “Nie będę mówił, że jest łatwo. Siedzimy tu dzień w dzień i szczerze mówiąc sam już mam dość obliczy niektórych z was” — tu wskazał podbródkiem Głupie Miny — “ale jaki mamy wybór? Osobno jesteśmy tylko małymi trybikami, razem stanowimy naprawdę wkurwiającą osobowość. Tego należy się trzymać”

— “Tylko Spokój nas uratuje”

— “Właśnie. I do usług.”

Poczucie Bezpieczeństwa polało jeszcze jedną kolejkę szkockiej na kamyczkach. Impreza z tyłu mojej głowy trwała dalej.


Kolejna lista osobista: anime

Vox populi, vox dei.

Wstępy są dla mięczaków.

Akira

アキラ, 1988

akira_movie_posterBył wiosenny dzień, Częstochowa roku pańskiego 1997, moja pierwsza wizyta w Manga-Roomie.

Dawno temu demoscena komputerowa przenikała się delikatnie z grupami otaku (niemały wpływ na to miał wielki popularyzator japońskich gratów i znany muzyk na amigowej scenie — Mr. Root) i każdy, kto miał już dość picia i darcia mordy do ekranu, mógł wbić się w tłum ludzi i próbować oglądać anime.

W takich warunkach po raz pierwszy zobaczyłem Akirę.

O samym filmie można powiedzieć tyle: trzeba go zobaczyć żeby mieć jakieś odniesienie do tego co się działo później w świecie anime. Jeżeli masz jakiegoś znajomego Otaku to po prostu poproś o płytkę. Nie może nie mieć. Gatunkowo cyberpunk. Dużych robotów nie pamiętam. Małe dzieci trzymać raczej z daleka. 1

Zobacz trailer Akiry

Appleseed, Appleseed: Deus ex Machina

アップルシード, 2004, 2007

appleseed

Ratatatata. Buuuum! \<dobrze zaplanowany choreograficznie skok zakończony strzałem między oczy>

Appleseed i Appleseed: Ex Machine to dwa filmy, które podążyły holiudzkim szlakiem do sukcesu: scenariusz jest ciekawym dodatkiem do potyczek na pistolety, pięści i bomby, prowadzonych przez bohaterów z hordami przeciwników. Nie ma w tym nic złego. Mamy tajemniczą przeszłość głównej bohaterki, jej tragiczną miłość do partnera, któremu niestety urwało wszystkie witalne części i został zapakowany w metalowe gacie, jego klona i terrorystów.

Do użycia z piwem i chipsami w weekendowy wieczór. Dzieciom? Jeżeli pokazałeś im coś co leży na półce “Matrix”, to tak.

Zobacz trailer Appleseed

Zobacz trailer Appleseed: Ex Machina

appleseed1

Azumanga Daioh

あずまんが大王, 26 odcinków

azumanga

Shōjoto gatunek anime (i mangi) przeznaczony dla młodych dziewczynek. Głównymi tematami są perypetie życia szkolnego, dorastanie, pierwsze miłości i wszystkie te problemy związane z przerastaniem intelektualnie kolegów, którzy zaczynają komunikować się z wami patrząc na wysokość ramion.

Azumanga to jedna z tych pozycji, które wkłada się na półkę “wstydliwe przyjemności”. Sześć dziewczynek, liceum, wiecznie walczące ze sobą nauczycielki (które czasem lubią sobie iść wypić 2 ), potencjalnie zboczony nauczyciel.

Każdy odcinek składa się z dwóch lub trzech miniepizodów.

Ach, Osaka. Jeżeli jest powód żeby zobaczyć kawałek tego serialu, to jest nim Osaka 3Ayumu Kasuga, koleżanki ją tak nazwały gdyż przeniosła się właśnie z Osaki — postać, której nie da się nie kochać. Absolutnie oderwana od rzeczywistości, rzucająca absurdalne uwagi, kiepski uczeń i źródło ataków śmiechu.

Dzieciom? Zawsze, choć czasem odcinki opływają w dość psychodeliczne momenty, których nie można wytłumaczyć ludziom, którzy jeszcze nie mieli doświadczeń z narkotykami.

Zobacz trailer Azumangi

Dodatkowo idealny podkład na Maczki z Osaką.

azumanga1

Batman: Gotham Knight

2008

batman1

Morderczy fani anime mogą mnie nabić na pal za umieszczenie tego tutaj, ale co tam, raz się żyje — potem się ino straszy.

Przed wypuszczeniem do kin “Mrocznego Rycerza” zanęcono publikę DVD zawierającym sześć krótkich historii o tak lubianym bohaterze. Dla prawdziwego fana obowiązkowa pozycja.

Zobacz trailer Batman: Gotham Knight

batman

Bleach: Memories of Nobody

2006

bleach

Bleach to jeden z popularniejszych seriali będących obecnie w produkcji. “Memories of Nobody” to pierwszy pełnometrażowy film, który nie jest bezpośrednio oparty na mandze. Prawdopodobnie nie da się go oglądać bez przebrnięcia przez pierwszą część serialu. (od pierwszego odcinka do uwolnienia Nee-san jest ile? Siedemdziesiąt odcinków lekko. Ktoś, kto jest na bieżąco może mnie poprawić?)

Mimo to umieszczam to anime na liście, bo jest naprawdę dobre. Klasyczne “miłość zwycięża wszystko” wsparte całkiem ciekawym pomysłem na scenariusz, no i genialny soundtrack.

Zobacz trailer Bleach: Memories of Nobody

bleach1

Blood: The Last Vampire

ブラッド ザ ラスト ヴァンパイア, 2000

blood

Baza wojskowa Stanów Zjednoczonych w latach 50, nowa uczennica, Saya. Ostatni oryginalny wampir, zajmujący się zawodowo nabijaniem na katanę maszkar.

Nie można nic więcej napisać. Każdy kto ma sześćdziesiąt minut powinien zobaczyć. Zwłaszcza miłośnicy horrorów.

Zobacz trailer Blood: The Last Vampire

blood1

Chobits

ちょびっツ, 2002, 26 odcinków

chobits

Hideki Motosuwa jest wieśniakiem. Przepraszam: rolnikiem. Znów nie dostał się na uniwersytet, bo prócz bycia wieśniakiem ma słabe oceny. Wyrusza więc do Tokio by podjąć naukę w szkole przedwstępnej, która przygotuje go do ponownych egzaminów.

Czego może chcieć młody facet? Każdy młody facet chce komputera i cycków, w tej kolejności. Składa się wręcz doskonale, bo w historii rolę komputerów odgrywają persocomy, androidy pełniące funkcję PC-tów. Najlepiej sprzedają się te przebrane w stroje francuskich pokojówek, nie wiem czemu.

Problem w tym, że Hideki jest raczej upośledzony finansowo. Głupi ma jednak szczęście, prawda? Ktoś wyrzucił zupełnie dobry model na śmietnik, a nikt przecież mi nie powie, że wynoszenie komputera ze śmieci to coś, czego by nie zrobił.

Pierwszym problemem jest to, że komputer nie ma dobrze opisanego guzika “włącz”. 4 Ach, radości poszukiwania. Drugim problemem, Chi nie ma oprogramowania. Jedyne co umie powiedzieć to — nie zgadniecie — “Chi” (oraz “Chi?”).

Lekko zboczone ([ecchi](http://en.wikipedia.org/wiki/Ecchi, mocno zabawne.

Ścieżka dźwiękowa wprost wbija w ziemie, można jej słuchać zupełnie bez oglądania anime.

Trailera nie ma, jest temat z czołówki, którym uwielbiam wpieniać ludzi w biurze. Tak, brzmi jak disko, ale ma fajową partię basu, której nie słychać bez słuchawek.

chobits1

Five centimeters per second

秒速5センチメートルアチェインオブショートストリーズアバウトゼアディスタンス, 2007

5cm

Pisałem o tym niedawno. Po prostu zobaczyć. Jeżeli macie możliwość wersję HD.

5cm1

Ghost in The Shell, Ghost in The Shell: Innocence

攻殻機動隊, 1995. イノセンス, 2004.

gits1

Ktoś nie widział Ghost in the Shell? Nie chce mi się wierzyć.

Motoko Kusanagi pracuje w specjalnej jednostce policji, Sekcji 9.

Motoko Kusanagi jest cyborgiem.

Coś szepcze w duszy Motoko Kusanagi.

My name is Project 2501. 5 I am a life form, spontaneously created from the sea of information.”

Trailer Ghost in the Shell.

Trailer Ghost in the Shell: Innocence

gits

Hotaru no Haka

火垂るの墓, 1988

hotaru

Wojna to tragedia. Na wojnie giną ludzie.Seita i jego młodsza  siostra, Setsuko, w wyniku działań wojennych traci rodzinę. Matka ginie podczas bombardowania Kobe, Ojciec gnie pełniąc służbę w japońskiej marynarce wojennej. Kiedy nie masz nic pozostaje Ci tylko jedno: przeżyć.

Hotaru no haka, czyli groby świetlików.

Świetliki giną szybko, kamikadze płoną jak świetliki. Spadające na miasto bomby oświetlają nocne życie miasta. Mocny, antywojenny film. Animacja stworzona na podstawie biografii.

hotaru1

Hellsing

ヘルシング, 2001, 13 odcinków

hellsing

Alukard 6 to taki neonazista w świecie wampirów. Słabe, nic nie warte, wampiropodobne indywidua,  stworzone sztucznie przy użyciu freak-chipa, zasługują na śmierć w sposób możliwie szybki i bolesny. Jedynym problemem Alukarda jest to, że w wyniku pewnych starych przyrzeczeń, musi słuchać się człowieka. Jego kierownikiem planowanej eksterminacji wampirów jest Integra Hellsing, córka starego Hellsinga, który wsławił się wykończeniem Drakuli.

Dobra zabawa dla całej rodziny, jeśli tylko wyprosisz swoją dziewczynę/żonę i poczekasz aż dzieci pójdą spać.

Soundtrack wart uwagi.

Zobacz intro

hellsing1

Howl’s moving castle

ハウルの動く城, 2004

howl

Starość nie radość. Gorzej, gdy starość przychodzi nagle z pominięciem powiedzmy 70 lat życia w wyniku klątwy rzuconej przez wiedźmę.

Ruchomy Zamek Howla to animowna adaptacja książkiDiana Wynne Jones pod tym samym tytułem. Zdecydowanie pokazać dzieciom.

Zobacz trailer Howl’s Moving Castle

howl1

Monster

モンスター, 2004, 74 odcinki

monster

Tutaj propozycja trochę na wyrost. Utknąłem na piątym odcinku, ale nie wątpię, że całe anime jest równie dobre jak to, co zobaczyłem. Całość dzieje się w Niemczech, w latach osiemdziesiątych. Młody lekarz, który w przeciwieństwie do zwierzchników, czytał przysięgę Hipokratesa ratuje życie pary dzieci. Miał uratować burmistrza, który miał zdecydowanie więcej pieniędzy. Od tego momentu robi się tylko ciekawiej.

Zobacz intro Monster

monster1

Musishi

蟲師, 2004, 26 odcinków

Tutaj jak z Monster, widziałem tylko trzy odcinki, ale były niesamowite. Jeszcze nie za bardzo rozumiem o co chodzi w całości, ale z pewnością główne role grają mushishi (takie duszki) i lokalnego odpowiednika Petera Venkmana w stroju a’la Włóczykij.

Za nic na świecie nie mogłem znaleźć intra czy trailera, macie jakieś losowe ujęcia z różnych części.

Ranma 1/2

らんま1/2, 1989, 161 odcinków

ranma

Zamiast pisać krótki opis Ranmy oddam głos znanej mikrocelebrytce i rysowniczce komiksów.

Omg, jakie to gupie. Obejrzałam 13 odcinków czekając na puentę…

Innymi słowy: bardzo warto.

ranma1

Shin-Chan

クレヨンしんちゃん, 1992, ponad sześćset odcinków i nadal idzie ;-)

shinchanGdyby Bart Simpson był zabawny, a Dennis “the menace” był na serio rozrabiaką, to połączeni byliby Shinem, pięciolatkiem uwielbiającym robić Głupie Rzeczy.

Dać dzieciom jeśli macie odwagę.

Z tego co pamiętam puszczała go nawet jedna ze stacji w Polsce. Nie wiem jednak która, posiadacze telewizora mogą sobie sprawdzić. Niestety u nas nadawano to nocą, bo Shin czasem biega z gołym tyłkiem. Narodowej dulszczyzny nic nie boli bardziej niż goły tyłek.

Poza tym to potencjalny materiał dla pedofilów.

Spirited Away

千と千尋の神隠し, 2001

spirited

Twoi rodzice to istne świnie, dostałaś pracę w łaźni dla bogów i demonów (nic tak nie pomaga istotom ezoterycznym w męczeniu ludzi jak czyste uszy) i byłoby fajnie gdyby nie to, że umowę pisali wyjątkowo wredni prawnicy. Za miejsce do spania tracisz imię i możliwość opuszczenia pracodawcy. Pierwszym klientem został wyjątkowo cuchnący osobnik, do wtorku daleko.

Kolejne małe arcydzieło, tak w dziedzinie animacji jak i historii.

Dać dzieciom.

Zobacz trailer Spirited away

spirited1

Słowo od Ojca prowadzącego

Musiałem wyciąć wiele tytułów. Nie dlatego, że były słabe. Nie były bardzo-bardzo-dobre, a ja tę notkę klikam już drugi dzień i nie mam już siły dodawać kolejnych pozycji. Mam nadzieję, że znajdziecie coś dla siebie i nie krępujcie się podrzucić mi propozycji w komentarzach. Ergo Proxy i Samuraj Szampoo leżą nadal nieodpakowane, Naruto i DBZ nie chcę oglądać, Robin jest słabe, mechy mnie męczą. To tak żeby zawęzić potencjalne propozycje. ;-)

  1. oczywiście akurat NIE MAM płyty, stąd brak screenów ;-) 
  2. jeden z moich ulubionych odcinków
  3. naprawdę
  4. Dla ciekawskich: wagina
  5. Projekt 2501 występuje też “Pi”
  6. wspak; Drakula

Byōsoku Go Senchimētoru a chein obu shōto sutorīzu abauto zea disutansu

Kolejne anime, które warto zobaczyć: “Pięć centymetrów na sekundę” 1 . Sześćdziesiąt trzy minuty wypełnione wizualną orgią i jedną z tych historii, która mogła przytrafić się każdemu z nas.

Zapowiedź. DVD. Recenzji nie linkuję, większość zdradza scenariusz.

shot0002

shot0003

shot0005

shot0006

shot0007

  1. szybkość z jaką opadają płatki kwitnącej wiśni

Pozostawiony śmierci

Są ulice, miejsca i ścieżki, które znasz doskonale. Za dnia śmieją się do Ciebie koszmarnymi reklamami, wykonami przez kuzynów właścicieli sklepów, co znają się na grafice i typografii. Za dnia pełne są ludzi i idzie się nimi z pewnością.

Gdy nimi biegniesz, nocą, zamieniają się w labirynt. Neony pływają w kałużach, rzeczywistość istnieje w plamach światła ulicznych latarni. Uciekasz nimi, a dookoła gra muzyka. Coraz szybciej bijące serce: kanał lewy. Coraz krótszy i świszczący oddech: kanał prawy.

Schody, a z nich w lewo. Skok, podwórko małego domku. Wprost w betonową pustynię okolicznych bloków. Nie odwracasz się. Odwracanie to coś, co robią ludzie, którzy chcą być pochwyceni. Jeszcze chwila i będziesz bezpieczny. Trzysta, może czterysta metrów. Zajęty obliczaniem kroków potrzebnych do pokonania tej odległości (uciekać najłatwiej, gdy mózg zajęty jest czymś, co nie jest związane z wszechogarniającym uczuciem paniki) nie słyszysz nawet cichego szczęknięcia.

Śmierć poprzedza, w innym przypadku wyglądający całkiem komicznie, upadek, uczucie ognia w płucach i rezygnacja.

Westchnąłem i zaciągnąłem się papierosem. Głos, gdzieś obok, powiedział: “Prawie się udało”. Wiedziałem, że prawie to za mało. Brzęknęło, gdy maszyna zjadła kolejny żeton. Odpowiedziałem mu: “Tym razem się uda, muszę tylko pamiętać o tym życiu obok śmietnika.”

Zagrała muzyka. A potem: schody, a z nich w lewo. Skok, podwórko małego domku. Wprost w betonową
pustynię okolicznych bloków. Nie odwracasz się. Odwracanie to coś, co robią ludzie, którzy chcą być pochwyceni.


Jeż

Gdy miałem 16 lat, czułem się zażenowany, widząc głupotę moich rodziców. Teraz mam 24 lata i jestem zadziwiony, jak wiele udało się im nauczyć w takim krótkim czasie. 1

Było już zimno. Wracając do domu znalazłem w korytarzu jeża. Próbował uciec na schody, co oczywiście było sprawą przegraną, gdyby Matka Natura chciała żeby jeże śmigały po schodach, dałaby im lepsze kolana. Albo w ogóle jakieś kolana.

Muszę wytłumaczyć czytelnikom, może zdziwionym obecnością jeża w korytarzu, że jako dziecko mieszkałem z rodzicami w bardzo zielonej i oddalonej od blokowisk części Łodzi. Wy mówiliście na to zadupie, a my chodziliśmy polować na bażanty, które czasem łaziły w lasku obok boiska. Od bażanta do kolacji jest rzut kamieniem dosłownie. Rzut kamieniem od obecności bażantów do jeży spacerujących po korytarzach.

Podniosłem go z ziemi i obróciłem w rękach. Był trochę mniej ekscytujący niż te jeże z bajek. Ryj w błocie i zero jabłek na kolcach. Pomyślałem, że żyjąc w kraju socjalistycznym trzeba wyrównać szanse wszystkich, nawet zwierząt. Zabrałem go więc do domu i przekonałem rodziców, że siano dookoła pracującego wina 2 będzie idealnym miejscem zimowej drzemki kolczastego faceta bez kolan.

Nie pamiętam już czy to prośba, czy groźba zadziałała, ostatecznie pozwolono mi go przetrzymać przez zimę. Przez jakiś czas sobie łaził (nie pamiętam już czy w dniach, czy w tygodniach liczone), aż wreszcie zasnął. Sprawdzałem co tam u niego słychać dzień w dzień.

Któregoś dnia wróciłem ze szkoły i zobaczyłem, że jeża nie ma! Jak to, no niby już czas żeby wstał! Ale chyba nie wypuścili go beze mnie. Chciałem mu pomachać i miałem jabłka w słoiku na drogę! Dopadłem do Ojca.

Jeż zdechł, Emil. Sprawdzaliśmy. Ostatnio nic nie jadał, więc zobaczyłem, czy rzeczywiście śpi. Nie spał. Nie ma już jeża.”

Zabiliście mojego jeża! Jak mogliście go zabić. Przecież nie mógł umrzeć. Nie jeż. Nie po to go przynosiłem żeby umierał bez podziękowania!

Podrosłem trochę, nauczyłem się kłamać i pomyślałem, że dużo lepiej byłoby, gdyby mi powiedzieli że go wypuścili.

Podrosłem trochę, oduczyłem się kłamać i pomyślałem, że gdyby mi powiedzieli, że go wypuścili beze mnie, mój żal do nich byłby dużo głębszy i trwał dłużej.

Rodzice, nie kłamcie dzieciom o jeżach.

  1. Niedokładny cytat, nie pamiętam autora, nie będę zeznawał
  2. Polska, jedyny kraj w którym “wino” uzyskujemy z jabłek

Historie z budowy, część druga

Budowa nie żyje tylko dowcipem fizycznym. Są jeszcze zabawne dialogi.

Jako pracownik fizyczny mam jedną, ale bardzo znaczącą, wadę. Przy wykonywaniu powtarzalnej czynności mój mózg odpływa w ciekawsze miejsca, a ręce robią same. Czasem powoduje to, że wygrzebię dziurę w podłodze, którą zacierałem po wylewce. Ręce pracowały, mózg wziął kwadrans wolnego, ja się nie ruszyłem i tarłem w miejscu. Awantura gotowa.

Ojciec, będąc człowiekiem zaradnym, wymyślił następujące rozwiązanie. Dawał mi drugą osobę z do której wygłaszałem monologi, co powodowało, że bardziej uważałem. Druga osoba mogła też przypomnieć mi co robię w chwilach dekoncentracji.

Pracowałem więc z młodym człowiekiem, którego imienia już zapomniałem, a który określał się jako “fanatyk Widzewa”. Jednym z jego największych dokonań, którym chwalił się podczas przerwy kawowo-herbacianej, było namalowanie sprayem w swoim pokoju “Widzew Król”.

W tych dniach moją fantazją zawładnął Tolkien i jego “Władca”. Przeczytałem trzy tomy za jednym weekendowym posiedzeniem. Kiedy więc zacieraliśmy podłogę opowiadałem współtowarzyszowi pracy o tych wspaniałościach, co je właśnie skończyłem czytać. Opowiedziałem z grubsza całą historię wyprawy, dlaczego Rohan rządzi, że koniec z Gollumem przewidziałem.

Skończyłem monolog i zauważyłem, że słuchacz przestał pracować, jego czoło się zmarszczyło, a oczy wpatrywały się we mnie. Potrwało to może minutę. Przysunął się trochę bliżej i powiedział:

Emil, ale przecież hobbity nie istnieją!”

Przez chwilę nie mogłem zebrać myśli i wydusić z siebie odpowiedzi, rzuciłem więc tylko “Serio?”

Serio, gdyby istniały to przecież byłoby coś o nich w TV

Tego samego dnia podarłem bilety do Shire i karnet na piwo pod “Rozbrykanym Kucem”.


Historie z budowy, część pierwsza

Dawno nie pracowałem fizycznie. Praca fizyczna indukuje nostalgię związaną z czasami, gdy nie chciało się nosić teczki, więc nosiło się woreczki. Podczas gipsowania sufitu uknułem sobie, że podzielę się kilkoma historiami związanymi z budowlanką.

Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami, a z pewnością za ulicą jedną i drugą, w mieście Łodzi budowała się hurtownia materiałów budowlanych. Wielka to była hala. Powiedziałbym nawet “zajebista” gdybym był bardziej bezpośredni.

No więc była zajebista, a klientem był Holender. Budowaliśmy więc holendrowi halę po polsku, czyli ospale i po części na wstecznym biegu. Wsteczny bieg wrzucano, gdy wczoraj za mocno jechaliśmy na czwórce po piwie Książ (nie pijcie, nigdy).

Klient był człowiekiem dość miłym, choć zupełnie niezrozumiałym dla reszty kadry. Bo byle prostak przyjedzie do naszego kraju i spodziewa się, że jak powie “konkrit” to wszyscy mu wytłumaczą co pod betonem leży, czemu styropian, czemu wystaje i w ogóle. Ogólnie: detale.

Jako jedyny władałem językiem barbarzyńców pożerających baraninę w sosie miętowym, spędzałem więc dużo czasu chodząc za klientem i tłumacząc mu dlaczego grabie stoją oparte o ścianę (bardzo go to irytowało).

Kiedy już z z ziemi wyrosła konstrukcja ze stali i betonu (socrealizm, panie) Pan na włościach zamówił elektryków, którzy jak wiadomo zajmują się tymi rzeczami, które źle podłączone powodują rozwodnienie krwi i miganie komór.

Wspominałem, że hala była wielka? Nie tylko szeroka, ale i wysoka. Wysoka. Przyjechali więc elektrycy, ocenili odległość przy pomocy najdoskonalszego przyrządu jaki był pod ręką — ludzkiego oka. Zamówili rusztowanie.

Holender poprosił mnie abym mu pomógł w negocjacjach. Porzuciłem więc ogrzewanie podłogowe i pobiegłem.

Wchodzimy. Wzrok Holendra pada na rusztowanie. Potem podążając za każdym szczeblem trafia na koniec rusztowania. Rusztowania, które nie sięgnęło sufitu. Ponieważ rusztowanie nie sięgnęło sufitu, można było zrobić dwie rzeczy:

  1. Zamówić więcej elementów
  2. Zrobić coś innego

Elektrycy wybrali drugą opcję i postawili na rusztowaniu szkolną ławkę. Szkolna ławka podniosła trochę zasięg, ale nie dość. Pomyśleli elektrycy. Na ławce wylądowały deski, na deskach postawiono drabinę. Z drabiny fatalnie się podłącza lampy, kto robił, ten wie. W ostatni szczebel drabiny wetknięto znów deski. Konstrukcja, której nie powstydziłby się żaden cyrk. Na szczycie balansowało dwóch elektryków. Płacono im od wykonanej pracy, nie od godziny.

Wchodzimy więc. A on patrzy. Patrzy, patrzy. Twarz mu się zmienia w maskę. Powoli odwraca się w moją stronę, a cygaro, które zawsze palił, zwisa z kącika ust. Widocznie przykleiło się na ślinę toczącą się mu z ust. Jak w greckiej tragedii uniósł rękę wskazując konstrukcje i ludzi zawieszonych pomiędzy wyłącznikiem nadprądowym z cewką wydmuchową, transformatorem, dławikiem i pewną śmiercią.

Why? What? Hell, they… Uh?

Wzruszyłem ramionami. Jego mózg przetłumaczył to na “That’s how we roll, bitch!”. Zamknął oczy. Elektrycy skończyli, zburzyli budowlę i poszliśmy pić wino do lasku obok.

Grawitacja to coś, co przytrafia się innym


Dni Kultury Japonii, Łódź, 12.2-12.6.2008

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Po pięciu dniach obcowania z japońską kulturą serwowaną na różne sposoby nie pozostało mi nic, jak napisać kilka słów o imprezie.

Na początek pozytywne zaskoczenie. Właściwie dwie rzeczy. Frekwencja. Spóźnieni goście nie mogli liczyć na miejsca siedzące. 1 No i rozpiętość wiekowa. Najmłodszym uczestnikiem była dziewczynka, na oko 4 lata, która oglądała bez słowa dwie długie prezentacje (szacunek dla mamy siedzącej obok). Najstarsi? Siedemdziesiąt lat będzie bezpiecznym strzałem, myślę.

8_f

Nie mam zamiaru opisywać wszystkiego, co widziałem. Wyimki jednak będą.

Chór “Echo” pod dyrekcją Elżbiety Klimowicz wykonał “Szła dzieweczka do laseczka” po japońsku. Dość ciekawe wrażenie. Szkoda, że nie miałem niczego, co rejestruje dźwięk.

chor

Masakatsu Yoshida, sensei Towarzystwa Polsko-Japońskiego w Łodzi, opowiedział trochę o tracycjach, które przenikają życie, postrzeganej przez nas jako wybitnie nowoczesny kraj, Japonii. Chyba największe wrażenie na oglądających (ze względu na szkolny wiek) zrobiła lista zajęć młodych Japończyków.

Dzieci sprzątające szkołę po zajęciach i wspólnie przygotowujące posiłek? Młodsze dzieci prowadzane na zajęcia przez dzieci starsze (sempai,先輩)? Wszystko wyglądało to trochę jak fantastyka dla równolatków, którzy siedzieli obok mnie.

sensei1

Bożena i Jan Zeitz prezentowali nam swoje zbiory laleczek Kokeshi. Prócz zwykłego oglądactwa mogliśmy się też dowiedzieć nieco o historii tej sztuki, podstawowych gatunkach oraz kilku przykładach obecnie projektowanych lalek.

Lalki nas mocno zakręciły i próbujemy robić własne. Nie, nie podzielimy się efektami, bo mamy jeszcze trochę zdrowego rozsądku. Nie zdziwcie się jak na święta dostaniecie od kogoś pomalowany kawałek drewna. Udawajcie wtedy, że to Kokeshi i że wyszło świetnie.

2_f

Pani Irena Domanska opowiedziała nam (szkoda, że tak krótko) o swoich podróżach do Japonii. Dlaczego ludzie nie tłoczą się na dworcach? Bo na ziemi namalowane są kolorowe linie z podpisami. Stajesz przy swojej i gdy nadjedzie pociąg zatrzyma się drzwiami idealnie przy niej. Tylko wsiadać. Jak sobie radzić z tym, że większość domów jest nieogrzewana i czemu sake nie jest odpowiedzią (a jest stół, którego centrum zajmuje grzałka, a zamiast obrusu mamy “za długą kołdrę”, którą można się przykryć).

Opowiadać Pani Irena mogłaby pewnie jeszcze kilka godzin, niestety, dobre prezentacje kończą się za szybko, a złe za późno.

Izumi Yoshida przybliżyła trochę twórczość Hayao Miyazakiego (którego pewnie nie trzeba było przedstawiać nikomu obecnemu na sali), dodatkowo mieliśmy możliwość zobaczyć mały rarytas: reportaż telewizji japońskiej o studiu Ghibli, tłumaczony na żywo przez Panią Izumi.

Kto czyta mangę, temu nazwisko Yoshida nie powinno być obce. Polskie tłumaczenia “Love Hina” wydawane przez Waneko wychodzą(dziły? Nie czytam LH;-) spod jej pióra.

Izumi

5_f

Odwiedzający DKJ mogli też zobaczyć (a dwie odważne dusze spróbować wziąć udział) ceremoniał parzenia herbaty. Chciałbym napisać więcej, niestety, dać małpie aparat. Niektórzy “fotografowie” myślą, że nie ma nic zabawniejszego niz podziwianie ich pleców, gdy ich nowy aparat z MendaMarkt robi idealne zdjęcia cery serwującej herbatę Japonki. Serio, stuknijcie się. Jesteście czasem upierdliwi.

picture-036

Podsumowując: impreza nadzyczaj udana, trochę kultury zaszczepione, ludzie uśmiechnięci.

Chciałbym podziękować towarzyszącym mi gościom: Eri, Paulinie i Staszkowi. Przyjechać specjalnie z Poznania i znosić mnie ponad godzinę to nie jest wyczyn, który powinien przejść nienagrodzony. Dariuszowi Szpakowskiemu ukradłem natomiast kilka fotografii. Mam nadzieję, że nie ma nic przeciwko. 2

  1. oficjalnych, bo przecież od czego są schody i przestrzeń między sceną?
  2. się jeszcze dopytam post factum e-mailem ;-) 

Czarny piątek

Czarny piątek. Tewje Mleczarz zakrzyknąłby wniebogłosy: “TRADYCJA!”. Nowa, świecka tradycja. O co chodzi? Ogólnie o dużo śmiecia trochę taniej. Przed wielkimi sklepami ustawiają się bandy moronów marzących o wielkim telewizorze, konsoli i opiekaczu w bardzo dobrych cenach.

Co się dzieje, gdy w jednym miejscu zbierzemy prosumentów ze szklanym wzrokiem? Otrzymamy lud, wyborców czy też bydło. Jeden umysł, niezbyt błyskotliwy. Jeden cel, niezbyt szlachetny. I czekają na sygnał. Kto ma lepsze miejsce startowe może zaatakować po łuku i udowodnić bliskim, że ich bardzo kocha.

Tłum stoi, tłum jest niespokojny. “Czy dla mnie, dla mnie! starczy suszarek do włosów”. I kogo przewrócę w biegu, kogo kopnę i ugryzę.

Rozlega się dzwonek. Grand Derby rozpoczęte. “Szybciej, szybciej, w tę alejkę” — mruczysz do siebie, gdy serce pompuje krew tak szybko, jak wtedy gdy Twoja eks po raz pierwszy uklęknęła przed Tobą gdy byłeś nagi.

Wczoraj ludzie atakujący półki sklepu w Long Island zadeptali na śmierć faceta.

Trzydzieści cztery lata życia, szkoła, mutacja głosu i pierwsze golenie. Potem nieciekawa, nisko płatna praca w markecie i śmierć w promocji. Co za chujowy sposób żeby odejść.

Czy jesteś w stanie napisać mu epitafium?

Ludzie zabijają się z różnych, w miarę sensownych, powodów. Na tle rasowym, bo ci po drugiej stronie mówią w śmiesznym języku, facet niewiernej żonie wybija kulą z głowy zdrady. To wszystko ma posmak dobrej, romantycznej historii. Możliwe, że któraś ze stron miała rację zanim wszystko wymknęło się im z rąk.

Jestem oczarowany bezsensownością tej śmierci. Co widział przed śmiercią? Co powiedział w ostatnim oddechu?

Telefony z polifonicznymi dzwonkami, alejka numer sześć. Proszę się nie pchać. Proszę…”


Ballada marynarska

Ryba piła.

Teraz leży na dnie.


GA*ERIA *NIX-ów

Ludzie zarzucają mi brak kultury. Do teatru chodzę raz na rok, muzyki klasycznej nie słucham, prócz chwil gdy jakiś dresik ma takową jako dzwonek w komórce. Kino ambitne mnie męczy, a popularne męczy mocniej. Ostatnio przestałem nawet czytać, bo muszę używać terminów w pracy jako zakładki już po dwóch-trzech stronach.

Galerie też omijam szerokim łukiem, chyba że to galeria alkoholi. Sztuka współczesna do mnie nie przemawia, naturaliści przegrywają z aparatem za 300 PLN, rubensowskie baby stołują się w tych samych knajpach co ja. Postanowiłem otworzyć własną galerię, w której sztuka (“a co to jest sztuka?”) daje się łatwo zrozumieć.

Galeria → kierunek zwiedzania

emil@jamaica:\~\$

Debian Sarge/Ubuntu

emil@linux-wtco:\~>

OpenSuSE 11

%

FreeBSD 7.x

mac:\~ emil\$

OS X 10.5.3

[emil@zkdp \~]\$

PLD 2.0 Ac

-bash-3.2\$

OpenBSD 4.4

C:\

Windows XP

Słowo od krytyka

Jak mogą Państwo zauważyć systemy z rodziny BSD podeszły do zagadnienia znaku zachęty w sposób minimalistyczny. W OpenBSD twórca pokazuje nam, że podstawą wartością pozwalającą nam interpretować sztukę jest wolność. Wolność zapoznania się z możliwościami zmiennej środowiskowej PS1.

Z kolei FreeBSD wprowadza do swojej sztuki dualizm. Jest tylko czarne i białe. Proste, ostre podziały. Jesteś rootem lub nikim. (ludzie będący nikim oznaczeni są znakiem procenta. To od poziomu alkoholu we krwi)

Niedaleki krewny systemów BSD, OS X (FreeBSD przespało się z kuzynką) jest ulubionym OSem buntowniczych nastolatków z wysokim kieszonkowym, wspomaganych Photoshopem fotografów i homoseksualistów. Znak zachęty OS X pokazuje nam całą prawdę. Nie ważne kim jesteś, ważne co masz. A jak pierwszą rzeczą w prompcie jest ‘mac’, to jesteś kimś.

PLD jest polskie. Polskość PLD widać od razu. Zwróćcie uwagę — użytkownik zamknął się w własnej przestrzeni i jest nieufny. Prawdopodobne skłonności do ksenofobii.

Między dziełami wyprodukowanymi przez debianistów i twórców OpenSuSE nie ma wielkiej różnicy. Należy zwrócić uwagę, że końcówka znaku zachęty w SuSE przedstawia szalenie radosną twarz ze złamanym nosem. Wyraża ona zadowolenie z dolarów, które wpłynęły na konto Novella za współżycie z Microsoftem. Złamany nos jest efektem współżycia. Chyba nikogo nie dziwi, że MS jest fanem BDSM? Debian i Ubuntu mają nietęgą minę. Debian ma ku temu powody, obchodzić urodziny co cztery lata to nie jest specjalna frajda. Ubuntu obchodzi urodziny co pół roku, ale też nie ma podstaw do radości. Cierpi na ciężką odmianę alzhaimera. Czym szybciej stukają mu lata, tym wolniej się porusza. Złamany nos to efekt chuligańskiej młodości.

Prompt systemu Windows? Autyzm twórcy jest aż nazbyt widoczny. Z dzieła zieje mrokiem i kompletnym niezrozumieniem otaczającego świata. Ponawiane co kilka lat próby samobójcze są cichym krzykiem, którego nie da się wyrazić przez prosty znak zachęty.


Impreza w stanie superpozycji

Znacie ten eksperyment z kotem Schrödingera? To bardzo zręcznie pomyślane dręczenie zwierząt w imię nauki. Co ja Wam będę tłumaczył, facet nazywa się Schrödinger. Od razu wiadomo, że to germański, kurwa, oprawca. W każdym razie sedno doświadczenia polega na zamknięciu kota, trucizny i czegoś, co jest promieniotwórcze. Jakiś sprytny mechanizm w równych odstępach emituje radioaktywną cząstkę, która podlegnie lub nie podlegnie rozpadowi, co zarejestruje licznik Geigera-Müllera lub nie.

Co otruje kota. Lub nie.

Cały umysłowy wygibas polega na tym, że zanim otworzymy pudełko nie wiemy, czy kot jest oddał ducha, czy też będzie mógł Wam jeszcze zjeść ozdobne roślinki (chyba, że ustało drapanie — do doświadczenia potrzeba osób lekko przygłuchych lub z słuchawkami). Póki tego nie stwierdzimy kot jest jednocześnie żywy i martwy. To właśnie ta superpozycja.

Identyczny eksperyment przeprowadzam często na sobie. Dziś, włócząc się po mieście w poszukiwaniu wrażeń i ciepłego kąta postanowiłem zajść do Znanej Knajpy. Bo jest plakat. Ja pytam przy drzwiach, czy to plakat, który zapowiada dzisiejszą imprezę. Otrzymuję odpowiedź, że tak, że zapraszamy. Zaprosili mnie więc idę. Zaprosili, ale nie tak, jak przywykłem — chcieli pieniędzy. Zastanowiłem się. Plakat mówił, że będzie funk i reggae. Reggae i funk bardzo mi odpowiadają, bo piętro wyżej leży śnieg i rzadko jeżdżą taksówki. Płacę więc za bilet, a mogę, bo choć klienci mi nie zapłacili (pozdrawiam) to i ja nie zapłaciłem ZUS-u. Otwieram pudełko z kotem.

Kot znów jest martwy. Nie, on już przekroczył stan, w którym określamy coś zdaniem “Twój kotek nie żyje”. Było bliżej “Truchło sierściucha żrą larwy od tygodnia. Fiesta i piñata z wątroby”

Na imprezie grano takie standardy funkowe jak Eurorythimcs (nie mam zamiaru sprawdzać czy nie zrobiłem błędu) i zupełnie znane jamajskie klimaty (reggae massive, mon!) jak MC Hammer. Sześć ciastek, jedno piwo, ja pierdolę — wychodzę.

Statystycznie rzecz biorąc, jeśli chodzi o tą konkretną knajpę, mój kot jest posmarowany masłem i spada zawsze łapami do góry. Nie wiem tylko ile razy jeszcze dam się nabrać.


Proces podejmowania decyzji

Wpadam na pomysł spożycia napoju. Przechodzę do kuchni, nalewam — jak zwykle za dużo — wody do czajnika. Nigdy mi nie wpadło do głowy żeby odlać nadmiar. Po prostu stawiam czajnik na największym palniku i do marnotrawstwa wody dokładam marnotrawstwo gazu.

Wracam do pokoju i oglądam dalej mecz. Zaczynam się zastanawiać. Wodę gorącą będę zaraz miał (jeśli mnie słuch nie myli) i wypadałoby coś do niej wrzucić aby uzyskać smak. Może herbatę? Ale już dziś piłem czerwoną i yerbę. Irish cream smakuje za bardzo jak powód mojego dzisiejszego kaca.  Kawę? Nie, nie — głowa ze szkła, a kawa pełna kamieni. Może mam jakąś zwykłą, czarną, dorzucę limonkę i będzie dobrze. Wewnętrzne dyskusje zajmują mi minuty.

Czajnik woła mnie do kuchni. Gaszę gaz i patrzę na stół. Na stole stoi kubek, który przygotowałem podczas wstawiania wody. Z nasypaną do środka kawą. Robię więc niepocieszoną minę, nalewam wrzątku i zastanawiam się ile razy w życiu dumam nad sprawami dawno zamkniętymi.


Dni Kultury Japońskiej

Łódzkich fanów japońskiej kultury czeka w grudniu nie lada gratka. Przez pięć dni rozmaici ludzie będą wyłazić ze skóry żebyście potrafili trzymać pędzelek, odróżniali 少女 od 青年 (co może wam zaoszczędzić wiele wstydu przy zakupach, prawda?) i przestali myśleć, że papierowy samolot (choć częściej papierowy nielot lekko przypominający samolot) to wszystko co można wyrzeźbić w papierze.

Do tego oczywiście smakowity bigos (jedzony przy użyciu hashi) z filmów, prelekcji i pozakulturowych spotkań. 1

2.12, 17:00-19:00

  • Uroczystość otwarcia “Dni Kultury Japonii”
  • Koncert pieśni japońskich i polskich w wykonaniu  chóru “Echo” pod dyrekcja Elzbieta Klimowicz
  • Tradycyjne i współczesne oblicze Japonii” - prelekcja Masakatsu YOSHIDA
  • Film fabularny “Hotel Hibiscus” 92min. rez. Yuuji NAKANE 2002

3.12 17:00-19:00

- “Satsuki – kwitnące krzewy” — prelekcja i pokaz bonsai Dariusz Szpakowski - “Poznać i zrozumieć Japonię” — prelekcja Piotr Michalowski - Film fabularny  ”Josee, Tygrys i Ryba” 116min. rez. Isshin INUDOU 2003
### 4.12 17:00-19:00 - “Polubić NIHONGO” — prelekcja Adam Podstawczynski - “Suibokuga – malarstwo tuszem” — prelekcja i warsztaty -– Masakatsu, Barbara i Izumi YOSHIDA - film fabularny Czternia na Niebie 111min. rez. Tetsuo SHINOHARA 2004 ### 5.12 17:00-19:00 - “Kokeshi w naszym domu” — prelekcja Bożenna i Jan Zeitz - “Daleko od domu” -– prelekcja Irena Domanska - Film fabularny Water Boys 91min. rez.Shinobu YAGUCHI 2001 ### 6.12 11:00-14:00 - “Spotkanie z komiksem japońskim” -– prelekcję i warsztaty prowadzi Izumi Yoshida. - Koncert piosenek japonskich w wykonaniu choru II LO pod kierunkiem Kaori UNO - “Lekcja jedzenia”, “Orgiami – zagiąć i owinąć”, “Gry i zabawy japońskie”, “Piękne słowa i znaki -– kaligrafia japońska” —wykonywanie kaligrafii dla publiczności . - “Ceramika Raku” — prelekcja i warsztaty Marta Kedzierska i Jacek Tratkiewicz ### Wystawy - “Dwa oblicza Japonii” — Zakład Azji Wschodniej - “Z komiksem w tle” — Biblioteka Publiczna Nr 9, Tatrzańska 63 - “Ogrod japonski” — fotografie autorstwa Masakatsu, Izumi i Barbary YOSHIDA –- Miejska Biblioteka Publiczna Łódź Śródmieście, Andrzeja Struga 14
  1. tylko sugeruję, że za rogiem jest Peron 6

Odrobina amigowej nostalgii

Były czasy gdy mężczyźni byli mężczyznami, kobiety kobietami, a komputerowe wojny toczyły się między różnymi platformami sprzętowymi, nie laptopami z x86 o różnych obudowach. W mieście moim działała całkiem prężna komórka ds. terroryzowania Atari i PC-tów z Windows 98. 

Spotykaliśmy się co czwartek w klubie YMCA (z czego tylko ta część “młodzi mężczyźni” mówiła prawdę) i planowaliśmy globalną zagładę dla ludzi nie używających AmigaOS. Na jednym ze spotkań Benito pokazał nam swój komiks. Scenariusz pisało życie.

Prawie dziesięć lat po debiucie udało mi się go odkopać na płytach i przenieść z formatu IFF do PNG

Miłego odbioru.


Gruba Pani śpiewa

Nie było to królestwo, które można obdarować przymiotnikami “największe”, “najbogatsze” czy nawet “najszczęśliwsze”. Jedno z tych przez które jedzie się karocą i nie zapamiętuje nazwy. Targ, pola, wiejskie lepianki, zamek przegrywający walkę z bluszczem, karczma.

Jedynym wyróżnikiem był brak króla. Zgadzam się: w takim razie to nie było królestwo, a anarchosyndykalistyczna komuna, w której ludzie doszli do wniosku, że są dostatecznie sprawni w uciskaniu się nawzajem i nie potrzebują centralnego komitetu niedoli. Poprzednio urzędujący król oddalił się ze swoich komnat ze stałym przyśpieszeniem 9,80665 m/s^2^ w kierunku fosy po tym, jak kolejny z jego pomysłów okazał się być katastrofą tak tragiczną w skutkach, że aż ocierała się o geniusz.

Trzeba Wam wiedzieć, że Bąbeliusz I był kimś, kogo dziś nazywamy odważnym reformatorem (media) lub niebezpiecznym szaleńcem (ulica). Własnoręcznie przegonił on nadwornego alchemika. Pomysł zamiany metali nieszlachetnych w złoto wydawał się zbyt trywialny i mało rewolucyjny. Dużo lepszym pomysłem było odebranie wszystkim chłopom wszelkiego bydlęcia, zgromadzenie go w wielkiej zagrodzie i wypożyczanie go im. Ale nie ich własnych krów czy kóz, tylko tych, które obecnie były dostępne — drogą losowania. Kilku mleczarzy wyraziło zaniepokojenie technicznymi problemami w dojeniu kur, które losowali zbyt często, ale nie było to nic, czego dobra chłosta nie mogła naprawić.

Bez króla ludzie zaczęli się dorabiać. Urząd Miar i Wag przestał sprawdzać, czy tona zboża nie waży siedemset kilogramów. Stare mleko nazwano serem, stary ser mięsem, mięso bronią biologiczną. Lokalna wiedźma opychała niesamowicie skuteczne leki na gorączkę — za jedyną sztukę złota można było zakupić trochę cukru z barwnikiem, położyć się do łóżka, a za trzy do czterech dni gorączka odchodziła w cudowny i niezbadany sposób.

Bogacili się więc ludzie cudzym nieszczęściem, jak to ma miejsce w świecie bajek (bo w rzeczywistym ludzie bogacą się dzięki połączeniu ciężkiej pracy i talentu, musicie o tym pamiętać) aż doszli do wniosku, że choć życie zasobne, to nudne. Zebrali się więc któregoś dnia, by znaleźć jakieś rozwiązanie.

Spośród gminu wybrano najbardziej komicznych, najlepiej mówiących, najładniej śpiewających. Otrzymali oni pieniądze ofiarowane przez zamożnych obywateli i przykazano im wnieść trochę radości w szarą codzienność. Nie trzeba było długo czekać na efekty.

Już pierwszego dnia jeden z mieszczan, posiadający trochę zdolności malarskich, rozstawił sztalugi i obwieszczał, że namaluje każdego kota, którego się do niego przyniesie. Potem pozbiera obrazy, podpisze je i powiesi je na głównym rynku. Ileż było z tym zabawy. Potem przyszedł skrzypek, któremu wystarczało jaką skoczną melodię ludową się lubi, a on naprędce grał podobne melodie, aż kurz unosił się spod potupujących do taktu nóg.

Wieczorami w karczmie na stole stawali biesiadnicy i opowiadali co też nowego wymyślono. Mecenasom się to i podobało, więc stawiali heroldom kolejną kolejkę. Tak nakręciła się spirala w której upojenie alkoholem konkurowało z upojeniem faktem, że jest się słuchanym. Kochani przez jednych, znienawidzeni przez innych Prorocy Lepszej Zabawy uwierzyli w swoją moc.

Kręciło się to tak, kręciło. (choć delikatnie odbiło się na pracy wieśniaków. Kto chce kopać ziemniaki podczas gdy ktoś, gdzieś pisze niesamowity żart i opowie go przy kufelku czegoś pienistego?)

Niestety, nawet bajkowe idylle nie trwają wiecznie. Król z sąsiedniego państwa stwierdził, że dwa królestwa dalej jest zdecydowanie za dużo ludzi z piegami i postanowił zaprowadzić tam demokracje. Wprowadzanie demokracji i rozrzucanie obornika to dwie najbardziej nieestetyczne rzeczy na świecie, stało się więc nasze królestwo drogą przez które przeszły wojska niosąc ze sobą to, co zawsze niesie banda pijanych facetów będących jedną nogą w grobie: gwałty, podpalenia i zabory mienia, które mieści się w garnku. Astronomiczną chwilę później przyszło mu się stać teatrem działań wojennych. Zadziwiające jak bardzo piegowaci obstawali przy swoim prawie do dermatologicznej skazy i jak mocno wyrażali swoją niechęć ku demokracji.

Zawierucha opadła, ludzie wstali i otrzepali się z kurzu. Nachodziła zima. Nie było domów, nie było zapasów, nie było zwierząt. Zapowiadał się okres w którym trzeba będzie się zabrać do roboty i czekać wiosny. Pierwszy zauważył to malarz. Odkąd koty stały się głównym daniem niedzielnego obiadu nikt nie chciał przynosić ich i portretować je w komicznych pozach. No ilu z Was ma zabawny malunek ze schabowym wtłoczonym między ziemniaki? Mecenas pytany o drobną zaliczkę odpowiedział, że ma resztki pieniędzy, a je inwestuje w kopalnie węgla, bo w zimę to będzie potrzebne jak nic innego. Po czasie zniknął chłop opowiadający zabawne anegdoty, skrzypek napalił instrumentem podczas pierwszych chłodów i najął się jako pomywacz w karczmie. Heroldzi Lepszej Zabawy, zmieszani brakiem Lepszej Zabawy, próbowali opowiadać o pogodzie i grabiach, ale na pogodzie i grabiach znał się każdy, zostali więc zapomniani równie szybko, jak wyniesiono ich na pozycję komentatorów rzeczywistości.

Bajek nie ma bez morału.

Jedzenie i picie za pieniądze VC musi być fajnie, ale jak jeszcze nie wymyśliłeś jak zarabiać na umilaniu ludziom życia, to będzie Ci dużo ciężej podczas kryzysu w którym powracamy do podstaw piramidy potrzeb: ciepło, dach nad głową i papu. Konto premium na serwisie z fotkami może poczekać.


Because I can?

I can” jest jedną z najlepszych odpowiedzi na pytanie często zadawane ludziom marnującym czas na instalowanie NetBSD na tosterach lub piszących język, którego składnia opiera się na białych znakach. “Why?” 1

Za chwilę rozpocznie się mecz w którym Athletico Madrit zmierzy się z FC Liverpool. Szykuje się dobre widowisko.

Na podłodze stoi stary serwer Fuse. Zainstalowałem na nim OpenSuSE żeby poduczyć się administracji nieznaną mi dystrybucją. Bardzo fajna dystrybucja to jest. No dobra, ale może zrobię z nią coś fajnego skoro skończyłem już szkodować?

O, niech mi streamuje dzisiejszy mecz tak żebym mógł go oglądać na N800.

Trzydzieści minut później mogę oglądać dwa mecze na raz. Jeden na monitorze, drugi na zabaweczce, która stoi obok.

Być “white and nerdy” — bezcenne.

  1. dla kasy, nie? ;-)