Béton brut

Są mądrością narodów

Baba z wozu, koniom lżej” 1 mruknął do siebie wycierając zakrwawiony nóż o róg swojej flanelowej koszuli. Rozejrzał się ostrożnie i wyszedł z zaułka.

Tego samego dnia tańczył z kobietami o wątpliwej cnocie, zataczając się i bełkocąc, wlewając sobie co i rusz nową porcję smakującego anyżkiem alkoholu. Głód jest najlepszym kucharzem. Nie było w nim obawy, nie było w nim żalu, bo głodny kija się nie boi. Hulaj dusza, piekła nie ma.

Przyjechali na sygnale wezwani przez jednego z mieszkańców pobliskiego budynku. Byli źli, byli na nocnej zmianie, wyrwano ich przed pierwszą kawą. Ominęli tłum gapiów i popatrzyli na ludzkiego manekina z rozrzuconymi kończynami i brązoworudymi śladami na ubraniu. “Patrz” — powiedział pierwszy — “Góra urodziła mysz”. Bo trup w tym mieście policjantów dawno przestał ruszać. Przed pierwszą kawą taki zakuty człowiek nie wychyla strzałki na mierniku sprawiedliwości dalej, niż przejście na czerwonym świetle.

Drugi z policjantów przyklęknął obok ofiary i zaklął jak szewc. “Przyjdzie nam szukać igły w stogu siana” — pomyślał do siebie. Nikt nie jest bardziej głuchy i ślepy niż ludzie mieszkający w tej okolicy. Każdy ma swoje alibi i wie, że brudy pierze się w domu.

Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Jemu dał kaca i świadomość. Jedno i drugie było wyjątkowo bolesne — pocił się więc i drżał myśląc, że ucieczka jest zawsze haniebna, ale czasem zbawienna. Umarłego płaczem nie wskrzesi, wstał więc i ruszył ku drzwiom używając ściany jak psa przewodnika.

Z deszczu pod rynnę, z nory na słońce.

Mijały dni. Spędził je upijając się jak świnia, bo dobrego i karczma nie zepsuje, a złego i kościół nie naprawi. Co się odwlecze to nie uciecze. Któregoś dnia wpadł na policyjny patrol.

Czasy były inne i nikt nie wierzył, że sprawiedliwość bez dobroci okrucieństwem jest. Starotestamentowo oko za oko, sznur za nóż. Dzisiaj żyjesz, jutro gnijesz.

Urodził się – ochrzcili, podrósł – ożenili, umarł – pochowali i na grobie napisali, że był błazen.

  1. przysłowia zajumane z Wikiquote, dziękujemy

Rysiek wali chmurę i ma dobrą nawijkę

Wszystkie Ryski to porządne chłopy.

Richarda Stallmana przedstawiać nie trzeba — to ten facet, co zrobił wielki hałas, bo napisał sobie sterownik do drukarki. Skupił wokół siebie inne osoby i wspólnymi siłami napisali kompilator, którym ten sterownik do drukarki można skompilować. Ostatecznie wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a na wizytówkach napisali sobie GNU Not UNIX.

Stallman udzielił wczoraj wywiadu, w którym przywalił całemu sektorowi SaaS, opluł usługi sieciowe (zaraz jadę ze szmatą powycierać dookoła jamajka.fuse.pl) i wskazał jedyną drogę. Pozwolę zacytować sobie za Webhosting:

„Nie powinieneś korzystać z aplikacji sieciowych, ponieważ tracisz kontrolę. Jest to równie złe jak korzystanie z własnościowego, zamkniętego oprogramowania. Zajmij się swoją pracą na swoim komputerze przy wykorzystaniu programów, które szanują twoją wolność. Jeśli używasz własnościowego oprogramowania lub cudzego serwera WWW, jesteś bezbronny. Jesteś marionetką w rękach tych, którzy stworzyli to oprogramowanie”

Z głowami kościołów się nie dyskutuje. Nie mam co robić, a kawa stygnie. Awienc. O tym, co robi Rysiek z antylopami nie dowiedziałbym się gdyby w połowie (czy może pod koniec? Detale) lat dziewięćdziesiątych gdyby Ami nie wpuścił mnie na serwer abyss.lodz.pdi.net, a potem Rekin na supersonic.plukwa.net. Dzięki tym komputerom — cudzym, zaznaczę — naumiałem się UNIX-ów na tyle, by móc przygarnąć ISO z Debian.org i robić co Stallman przykazał: zająłem się pracą na swoim komputerze przy wykorzystaniu programów, które szanują moją wolność (szkoda, że kilka nie szanowało mojego czasu wieszając się i śmierdząc).

Złamałem przykazania. Używałem cudzych komputerów. Jeden serwował i odbierał ode mnie pocztę, inny znów wyświetlał moją stronę. Nadciągnęła rewolucja serwisów sieciowych i nagle mam jakiegoś GMaila, Google Calendar, Google Reader, Remember The Milk, a nawet dostęp do banku przez Internet. Teraz siedzę i analizuję, gdzie leży zło. Każdy z wyżej wymienionych serwisów pozwala mi na dowolny dostęp moich danych przez całkiem nieźle opisane formaty plików i protokoły. IMAP, SMTP, POP3, CSV, iCal, vCard, PDF. Nie mam kodów źródłowych, aplikacje nie stoją na moich serwerach — mimo to — czuję się panem i władcą moich danych (prócz banku, który usilnie nie chce mi dopisać dwóch zer).

Praca z zamkniętymi serwisami jest bezproblemowa póki Twoje dane da się ‘wynieść’. Jeżeli dane, które otrzymałeś z zamkniętego serwisu, nie są możliwe do przetworzenia na Twoim komputerze (bo nie masz aplikacji lub aplikacja o podobnej funkcjonalności nie ma możliwości importu danych w takim formacie) to zawsze możesz zacząć pisać otwarty kod lub patcha! Prawda, prawda?

Można mi zarzucić głupotę, bo przecież nie o takich serwisach mówił Stallman. Więc o jakich? Portalu randkowym? Blipie? Facebooku? Flakerze? Backup konta randkowego? Czy też ściany na twarzoksiążce? Wszystkie ‘poważne’ serwisy przetwarzające dane o jakimś znaczeniu mają opcję dostępu do danych zgromadzonych przez użytkownika. Serwisy rozrywkowe? W teatrze i kinie siadam na dupie i oglądam co mi miga przed oczami. Nie żądam wydania mi scenariusza i odegrania sceny balkonowej w kuchni — między koszem na śmieci a zlewem.

Odnoszę więc wrażenie, że szacowny autor uprawia zigływidłyzm, wprost idealnie pasujący na pierwszą stronę Onetu czy innej Wybiórczej.

Rzecz druga: dlaczego Stallman legitymizuje spik marketodiów? Cloud Computing to typowe określenie, którego używamy by sprzedać to samo gówno w nowym opakowaniu. Masz bazę danych i jakieś proste API? Chmura. Twój Apache lub lighttpd ma moduł do WebDAV-a? Chmura. Chmura. Chmura 2.0 — już niedługo. Ktoś, kto siedzi w branży tyle czasu i widział już jak bańki nadymają się i pękają pod własnym ciężarem powinien wiedzieć lepiej.

Wkładu Richarda w rozwój komputerów nie da się pominąć. Nie powinno się też pomijać, że z łebskiego programisty i lidera mamy teraz trolla i populistę. Tak, populistę — tylko populista może dawać proste rozwiązania problemów, które dla większości świata nie istnieją. Czy mój Ojciec ma mieć własny serwer pocztowy w domu, czy starczy jak zostanie w rodzinie? Babcia może oglądać zdjęcia wnuczki na Flickrze, czy mam czekać, aż zdecydują się wydać wszystkie literki, które to napędzają?

Męczy mnie koszerność. Zadziwiające jak wielu miłośników wolności zgrzyta zębami, gdy używam swojej wolności by robić coś innego, niż sobie umyślili.


imgtopdf

Każda wymówka jest dobra. Postanowiłem kuknąć w Pythona żeby zobaczyć, co tam się zmieniło od 2005, kiedy to ostatni raz miałem okazję napisać sobie małego toola do monitorowania połączeń między routerami. Miałem już rozwiązanie, szukałem problemu.

Męczę się z seriami obrazków. Mam kilka ładnych komiksów, które cholernie ciężko się przegląda i przegrywa (na przykład na N800), postanowiłem więc zagonić Pythona do generowania jednego, grubego PDF-a, który pozwoli mi robić zakładki i wygodnie czytać na dowolnym urządzeniu.

Spędziłem pół godziny przełączając się między Safari i Vimem. Ostatecznie wyszło coś takiego.

import dircache
import Image
import ImageFilter
from reportlab.pdfgen.canvas import Canvas
from reportlab.lib.pagesizes import A3
from reportlab.lib.pagesizes import A4
import os, sys
from stat import *

class PDFStack:
        def __init__(self,filename):
                self.filename = filename
                self.pdf = Canvas(filename, pagesize = A4)
                # debug
                print filename
        def addToStack(self,file):
                #debug
                mode = os.stat(file)[ST_MODE]
                if S_ISDIR(mode):
                        print "I haz directory"
                        tree = ITree(file,self)
                print "Adding...",file
                try:
                        im = Image.open(file)
                        #im.filter(ImageFilter.BLUR)
                        #im.resize([2338,1654]) #A3 pi*drzwi
                        #im.resize([595,841]) #A4 pi*drzwi
                        #im.resize([200,300]);
                        #im.save('/tmp/'+file, "PNG")
                        self.pdf.drawImage(file,0,0,570,841) #hardoking, fuck yeah
                        self.pdf.showPage()
                except IOError:
                        print "Meh, ", file, " is not an image file"

class ITree:
        def __init__(self, dirname, stack):
                dirlist = dircache.listdir(dirname)
                for item in dirlist:
                        stack.addToStack(dirname +"/"+ item)

stack = PDFStack('/tmp/output.pdf')
tree = ITree('.',stack)
stack.pdf.save()

Wymagania to chyba Python 2.5 (działa ten dostarczony z OS X), Python Imaging Library 1.1.6 i ReportLab 2.2. Oczywiście, zero parametrów, więc jak komuś się chce, to może sobie dopisać obsługę argv. ;-) Mi już się nie chce, uzyskałem swojego PDF-a i mogę się uwalić, poczytać.

Cały kod potencjalnie ssie: choćby rekurencja, którą dopisałem jak przypomniałem sobie o podziale i rozmiary obrazków zakodowane na stałe. Ważne, że weekendowy projekt mam zaliczony i dopisuję sobie dwa i pół nerdpunkta do dzienniczka.


N800 + OS2008 w obrazkach

Chyba wszyscy widzieli już zdjęcia i filmiki demonstrujące piękno iPhone. Googlając nie natrafiłem jeszcze na jakiś ładny zestaw obrazków z N800, postanowiłem więc zebrać kilka ze swojej zabawki. Miłego oglądania.

Tak N800 wygląda po włączeniu. Górny, prawy róg zajmują tray (czy też “tacka systemowa”) — applet do Bluetootha, Jabber, jasność ekranu, głośność, stan baterii. Po lewej stronie znajduje się menu skrótów do sieci (glob), operacje na kontaktach/poczcie/rozmowach via IM i telefonii IP, oraz “start menu” z aplikacjami. Centralną część ekranu zajmuje desktop z dwoma appletami: zegarkiem i odpalaczką do często używanych aplikacji.

Wbudowany klient pocztowy nie należy do najlepszych rzeczy pod słońcem, dlatego też zdecydowałem się używać Syphleed Claws.

D’uh. Terminal? ;-)

Aplikacje webowe do Wielkiego Gie biegają bez problemu (Google Readera używam w wersji dla iPhone, działa dużo lepiej niż standardowy widok)

Polske łebdwazero też żre. Idealne do obserwowania tagu #lm.

Och, jak ja żałuję, że ta aplikacja jest taka prymitywna. Tak, to narzędzie do robienia sobie szkiców. Odstresowuje wprost idealnie. :-)

YouTube można oglądać na wiele sposóbów — byłem za leniwy żeby robić zrzut z Canoli.

Komiksy, ebooki, PDF-y i tak dalej. Nie zrobiłem zrzutu playera do mediów, bo oczywiście tool do robienia shotów nie umie cyknąć overlaya, a ja nie mam serca szukać gdzie można przestawić rysowanie na X11. Musicie mi wierzyć na słowo. ;-)

Co jednych kosztuje tysiąc dolków inni mogą zainstalować za darmo. ;-)


To nie ma bardzo sensu, zwłaszcza pod koniec

Choroba powoduje, że nie mogę się skoncentrować. Skaczę między jedną myślą, a drugą podczas gdy trzecia już dawno podstawiła nogę pierwszej i prowadzi w peletonie bezmyślności. Po napisaniu tak skomplikowanego zdania patrzyłem się na ekran z rozdziawioną gębą i trzymałem przycisk shift, co mi się czasem zdarza. Na szczęście już mi przeszło.

Porządkowałem dziś pocztę 1 i przeczytałem kilka e-maili, które leżały sobie otagowane jako ważne und inspirujące. Chodziło głównie o postacie z komiksów. Jak powstają, dokąd idą, co lubią, czemu się zadają z innymi postaciami? Tworzenie charakterów dla papierowych ludków to nie jest łatwe zajęcie. Uśmiercanie jest trochę prostsze, dlatego też ostatnimi czasy — kulturalnie — skłaniam się ku filmom takim jak “Machine Girl“, gdzie nie oczekujesz już niczego poza prostym językiem buta, pięści i zaostrzonego kawałka stali. Czy potrafiłbym stworzyć postać, w którą czytelnik mógłby uwierzyć? Biorę więc do ręki kilka książek, tych, co mówimy o nich “ulubione” i kartkuje.

Ach, wiem, że ten gość pali cygara. Ten się boi tego, ona jest zwykłą dziwką o złotym kolczyku w brodawce. Są dla mnie jak znajomi z NK — wiem jak wyglądają, może nawet z kim dzielą łóżko. Postanowiłem, że też spróbuję. Mam już wszystkie składniki, tylko za cholerę nie znam proporcji — ile ukraść ze znanych mi osób, tak żeby nie wiedzieli co na serio o nich myślę? Czy ujawnić mój — wyssany z mlekiem matki —  antysemityzm i ogólną niechęć do pedalstwa tworząc pejsatego miłośnika analu, który będzie postacią jakiej nie można polubić?

Wpuścić ich w środowisko, które znam, czy może kłamać o gromadzie ludzi, których środowisko i obrządki? I jak w ogóle nie zrobić z tego satyry. No bo jesteście bogiem tych postaci. Nie chcecie zrobić z nich krańcowych idiotów i pyszałków, a na końcu ich zabić i powiedzieć im, że nigdy ich nie lubiliście? Ilekroć próbuję coś zbudować, to widzę murzyna nadającego na antenie RM lub islamski oddział Greenpeace’u, który kocha wszystkie bydlaki, ale wykonuje zbiorowe egzekucje na bekonie, gdy znajduje się on jeszcze w stanie samobieżnie różowym.

Zanim postawiłem pierwszą kreskę w notatniku postanowiłem, że poszukam sobie jeszcze jakiś głupich postaci wykreowanych za niezłe pieniądze żebym mógł czuć się lepiej jeśli zaliczę porażkę. Poklikałem “w internet” i po chwili puknąłem się w czoło — no jasne, tylko on!

na mnie, jestem tak wyluzowany. Bawią mnie własne pierdy i opowiadam dowcipy o blondynkach, paląc je raz na pięć. Zamiast reklamować produkt, próbuję ośmieszyć konkurencje. Większość rzeczy, które mówię to półprawdy — czyli całe kłamstwa. Podczas gdy ten gościu w garniturze sączy whiskey z innymi wartościowymi członkami społeczeństwa, ja piję piwo “Książ” i nagrywam “artystyczne filmy” webcamem.

Jak zaliczę jakąś dupę to przybijam sobie piątki w kawodajni z innymi posiadaczami życia w białym plastiku.

Hi, I’m a Fuck.

Jak rany, strasznie mnie rzuca jak widzę tego gnoja i  te “reklamy”.

Wiem już, że można wykreować postacie słabe, bo liczy się tylko wyrazistość. Zawikłane postacie == źle. Charaktery, w których możemy odnaleźć swoją codzienną chujowiznę == bardzo dobrze. Introwertyczne przemyślenia człowieka pod ścianą == źle. Proste prawdy mówione podniesionym głosem == bardzo dobrze.

Dobrze, wiem już co mam robić przez następny tydzień. Tylko wystawię sobie fakturę za stracony czas na konsultacje ze sobą.

  1. INBOX 0 trzyma się u mnie dobrze

Komplikacja realna i urojona

Objawienie przyszło nagle, do szczęśliwego ze swego elektronicznego otoczenia geeka dotarło w końcu, że te wszystkie gadżety, które według etykiet na pudełkach ułatwią mi różne czynności, potrafią cholernie skomplikować życie. — Filip w notce “Trudno, coraz trudniej

Do takiego wniosku dochodzi każdy z nas. Jeden prędzej, inni później — ale w którymś momencie stajemy przed stwierdzeniem, że “komputery powstały by rozwiązać problemy, które nie istniałyby bez komputerów” i pozwalają nam się “robić błędy bardzo szybko”.

Wszyscy tęsknimy do prostych czasów, kiedy kobiety były kobietami, mężczyźni mężczyznami, lody Bambino były słodkie, a muzyki po prostu słuchało się z walkmana. Jest tylko jeden problem.

Lepsze stare czasy nie istniały. Nasz mózg ma taką wspaniałą funkcję, która pozwala nam pamiętać rzeczy dobre, a złe nakryć kocem i zlać kijem.

Możemy marudzić, że dziś słuchanie muzyki jest nie lada technologicznym wyzwaniem. Kable, ładowarki i konwersja płytek do zjadliwych formatów. Kiedyś było prościej. Kiedyś bez problemu miałem przy sobie kilka tysięcy utworów, mogłem sobie posortować po ulubionych, słuchać po gatunku, grupować. Mój walkman miał też rozmiar kilku centymetrów i dawał się przypiąć do paska tak, że nie czułem go przy biegu. Albo nie.

Nie jest więc tak, że skaczemy przez dodatkowe przeszkody chcąc słuchać muzyki. Skaczemy przez inne przeszkody. Kiedyś paluszki zdychały w najlepszych momentach “Master of Puppets”, dziś zapominamy podłączyć playera na noc do USB, kiedyś wciągało nam taśmę, dziś iPod potrafi zgubić listę. Mimo to wszystkie te “komplikacje” poprawiły, a nie pogorszyły mój standard słuchania muzyki.

Komplikacją urojoną jest mania synchronizowania wszystkiego ze wszystkim. To, że można próbować, nie znaczy że trzeba. Zresztą dobra synchronizacja jest dość niezłym technologicznym wyzwaniem, oczekiwanie że pięć firm nagle dogada się między sobą jest lekką naiwnością. Firmy produkujące nasze zabawki chcą Cię zamknąć w swojej infrastrukturze. Nie jest to wina technologi per se, tak po prostu działają firmy.

Nie bardzo też rozumiem rozżalenia faktem, że zakup czegoś wiąże się z poświęceniem czasu na zbadanie sprawy, pozwolę sobie zacytować jeszcze raz Filipa

Przy wyborze komputera nie chcę się zastanawiać, czy jego książka adresowa zsynchronizuje się z moim modelem telefonu, czy moja karta dźwiękowa zadziała z sekwencerem X, za pomocą ilu przejściówek podłączę dodatkowy monitor… Rozżalony dodam, że dotychczas całej tej układanki nie udało mi się ułożyć w żaden sensowny sposób.

Dlaczego od komputera, który jest wysoce skomplikowanym urządzeniem, miałbym oczekiwać wspaniałego “dżast łorks”, skoro ten termin nie działa nawet dla mniej skomplikowane rzeczy. Jak kupuję samochód, to sprawdzam na sieci ile to pali, jak jest z serwisem, czy da się go łatwo przerobić na karuzelę. Kupuję lodówkę — mierzę dziurę po starej, żeby mi się ta nowa zmieściła, patrzę jaką ma maksymalną moc i sprawdzam, czy mi bezpieczniki nie wywali. Kupuję telewizor: LCD, plazma, a może CRT? Jaka końcówka? Jakie wyjścia audio? Z takim czy innym trybem HD? Kupuję telefon: QWERTY czy dotykowa? Od kogo?

Bycie prosumentem ssie pałę.

Komputery można uprościć. W moich oczach zrobiono już bardzo wiele by ZU 1  cieszyć się z sieci, poczty elektronicznej i gier bez wkładania w to wielkiej pracy. Problem w tym, że Ty chcesz podłączyć “sekwencer X” i “dodatkowy monitor” i oczekujesz łatwizny? Zwykli ludzie nie mają dwóch monitorów i sekwencera. Grasz w innej lidze i dziwisz się, że trener kopie Cię w tyłek jak przystajesz na papierosa i piwo.

Kto pomyśli o użytkownikach? Większość firm myśli. Niestety, nie jesteś ZU.

  1. Zwykły użyszkodnik

Wiara

Tyrasz od ósmej do szesnastej, od dziesiątej do osiemnastej. Tyrasz — bez marudzenia — bo wierzysz, że to wszystko ma sens. Czujesz, że ktoś powinien się Tobą opiekować, ktoś na górze, który ma niezbywalną władzę i którego myśli — jak sam twierdzi — nie opuszczają Cię nawet na minutę. Oddajesz mu cześć, oddajesz mu pieniądze i krzywisz się na słowa innych. Inni mówią, że to potencjalny psychopata i żebyś sam sprawdził. Nie sprawdzasz, nie musisz.

Dogmaty, rzeczy święte, symbole, tabu i szacunek.

Spowiadasz się w rozmaitych instytucjach. Co robiłeś i po co, co Ci z tego przyszło, że się poprawisz i więcej grzechów nie pamiętasz.

Dzień święty święcisz wódką, dyskoteką i wolnym od pracy.

No i zapierdalasz od ósmej czy też od dziesiątej, bo wierzysz, że po tym złym okresie czekają Cię same dobre rzeczy.

Wierzysz w to i co cztery lata głosujesz. Amen.


Muzyka bzyczy i pyka, czyli komputerowe inspiracje muzyczne

AY, SID i cała reszta

Komputery przebyły długą drogę: z laboratoriów naukowców na biurka biznesmenów, potem do domu szalonych zapaleńców i graczy. Dziś są traktowane jak inny sprzęt AGD, no może z tą różnicą, że mniej przyglądamy się pralce (ale serio, oglądaliście kiedyś wirowanie? Prawdziwy substytut sztormu w centralnej Polsce) i nie tolerowalibyśmy tylu awarii lodówki.

Od zarania dziejów” komputery grały muzykę. Była to muzyka na miarę naszych możliwości. Pamięć była na wagę złota, nie można było się więc obładować samplami i loopami. Autor muzyki musiał więc wiedzieć trochę o fizyce dźwięku, czym się w brzmieniu różni “sinusoida” od “piły” i jak uzyskać dudniący bas z przebiegu prostokątnego. Mimo ograniczeń narzuconych przez sprzęt tupaliśmy nogą do ścieżek z inter dokładanych przez crackerów i soundtracków z gier.

Zanim się obróciliśmy komputery zaczęły odtwarzać moduły muzyczne, które składały się w 90% z sampli The Prodigy, Future Sound of London i Chemical Brohters. Siedemnaście sekund później PC-ty zyskały świadomość i zdolność odtwarzania plików MP3. Orkiestry symfoniczne i kapele rockowe przejęły ścieżki dźwiękowe w grach. Komponowanie muzyki komputerowej przy pomocy trackerów i sampli pisanych w edytorach tekstów stały się domeną demosceny.

Co się działo później?

Muzyka inspirowana grami i brzmieniami lat 80 wróciła pod dwoma postaciami.

Mamy gitary i gramy sountrack z “Commando”

Czy nie byłoby fajnie zagrać koncert na którym banda nerdów skacze do tematów muzycznych z kultowych gier? Byłoby. Banda Duńczyków zebrała się więc “w garażu” i zaczęła tworzyć covery. Przybrali nazwę “Press Play On Tape” (triva: to komunikat, który wyrzucał z siebie C64 po wydaniu rozkazu LOAD) i rozpoczęli swoją karierę. Dziś goszczą na wielu imprezach umilając trzydziestolatkom wymienianie się pornografią pisanie dem.

Posłuchaj:

W trochę inną stronę udali się muzycy grający Nerdcore. 1 Nerdcore to nic innego jak hip-hop dla nerdów — zamiast panienek, samochodów i “instrukcji obsługi życia w mieście” mamy matematykę, komputery i gry. Najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem gatunku jest MC Frontalot. Oto on w utworze “It is Pitch Black” (19.6 nerdpunktów jeżeli wiesz o jakiej grze jest ta piosenka)

Honorowe miejsce zajmuje oczywiście Wierd Al Yankovic, którego utwory “It’s all about Pentiums” i “White and nerdy” są klasyką dla komputerowych świrów.

Zobacz co znalazłem na śmietniku

To jednak wszystko brzmi mało syntetycznie. Co z ludźmi, którzy chcą posłuchać muzyki, która brzmi jak prawdziwy chiptune brzmieć powinien? Nie ma strachu — historia kołem się toczy i nadchodzi renesans popiskującej muzyki. Na świecie odbywają się koncerty i konkursy na których muzycy grają swoje utwory przy pomocy zmodyfikowanych C64, Gameboyów, NES-ów i cholera wie czego jeszcze. Całość wygląda jak powtórka z Kraftwerku. :-)

Posłuchaj:

No i co? Debile, nie? Wszyscy, którzy nie robią tego co Ty to debile z definicji. (I pokraki)

Dżony, zagraj mi to jeszcze raz!

W Polsce ciężko jest trafić na jakieś chiptuneowe zgromadzenie — można próbować demoscenowego zlotu, ale osobiście nie polecam — podobną koncentrację pijanych i wulgarnych debili można znaleźć tylko na Wiejskiej w Warszawie. Na szczęście w Internecie możemy bez problemu znaleźć stacje radiowe poświęcone trzaskom i buczeniu. Osobiście polecam Slay Radio (C64), Kohina (Atari), AYLand (Spectrum).

Notatka jest zainspirowana linkiem, który przyplątał się w czytniku RSS — na Pitchfork.TV można obejrzeć dokument “Refromat The Planet” traktujący o chiptunowej scenie.

  1. Pozwolę sobie zacytować Filipa — “Nintendocore to powód dla którego nikt nie bierze nerdów na poważnie” — niechcący trafił w sedno

Nokia 800: Guybrush w plecaku, Last.FM na biurku

Zakupy

Nosiło mnie na zakup jakiegoś gadżetu. Wiecie, są takie chwile, że facet po prostu musi. Wymyśliłem sobie, że chcę mieć coś ultraprzenośnego co pozwoli mi się nudzić wygodniej w domu. Przeglądałem więc artykuły dotyczące Asusa EEE 901 i MSI Winda. Już prawie szykowałem przelew na Winda, gdy przypomniało mi się, że zawsze chciałem mieć tablet Nokii.

Standardowa przebieżka po YouTube, Wikipedii i kilku forach skłoniła mnie do zmiany planów.

Zamówiłem Nokię N800.

Ale przecież!

Jak można kupować grata Nokii jak już za chwilkę w salonach Orange i Ery dostępny będzie iPhone? Zadecydowało o tym kilka czynników:

  • Linux. Całe urządzenie chodzi pod kontrolą Linuksa. To właściwie powinien być pierwszy i ostatni argument — oznacza to, że będę mógł sobie zmieniać, dodawać i programować pod te urządzono nie pytając nikogo o nic. Znane oprogramowanie, znane środowisko — będę się czuł jak u siebie.
  • Kontrakty. Długoterminowe kontrakty są beznadziejne. Na warunkach jakie oferują z iPhonem — żenujące.
  • Mam już bardzo fajny telefon, N800 jest tabletem. Nie potrzebuję opcji telefonu w iPhone, a cena iPod Touch jest dla mnie zbyt wysoka.
  • W niedalekiej przeszłości N800 będzie mogła działać pod kontrolą nowej platformy Wuja Google — [Android](http://en.wikipedia.org/wiki/Android_(mobile_device_platform.
  • Wiele różnych problemów związanych z iPhone, których nawet nie chce mi się wymieniać

Hardware, czyli to, co kopiesz

[caption id=”attachment_325” align=”aligncenter” width=”500” caption=”Nokia N800 (góra), Blackberry 8700, Nokia E61, Samsung i780”]Nokia N800 (góra), Blackberry 8700, Nokia E61, Samsung
i780[/caption]

Nokia jest cięższa i większa od iPhone, nie leży też tak dobrze w ręce. W przeciwieństwie do zabawki Apple nie posiada innego widoku niż poziomy — konstruktorzy założyli więc, że będzie trzymana zwykle w dwóch rękach. Sercem tabletu jest procesor TI OMAP taktowany zegarem 400Mhz (w starszej wersji systemu operacyjnego wartość tę obniżono do 330Mhz ze względu na problemy z jednostką DSP). Oczy marnujemy dzięki 4.1-calowemu wyświetlaczowi dotykowemu, na którym uzyskamy rozdzielczość 800×480 w 16 bitach.

Przejdźmy do dziurek i okrągłości. Po zdjęciu sukienki N800 ma dwie dziurki pozwalające na obsadzenie kart SD w standardzie SDHC 1, po prawej stronie ukrywa się port USB umożliwiający dostęp do systemu pliku oby dwu kart, port ładowarki oraz port słuchawkowy — “standard” Nokii.

Po lewej stronie ukryto małe oczko kamery, które umożliwia nam robienie zdjęć, kręcenie filmów, oraz prowadzenie rozmów wideo via GTalk i Skype. Nigdy nie odważę się prowadzić rozmowy przy użyciu tej kamery — nie tylko dlatego, że unikam golarki od kilku tygodni — obraz z niej przypomina początkowe sceny horroru SF, gdzie przez interferencje, trzaski i odbarwienia przygląda się nam jakaś przerażona twarz, która z pewnością za chwile poprosi nas o udział w misji ratunkowej.

Zawiodłem się: N800 nie posiada gołębnika — powietrzny transfer pakietów przez gołębie jest raczej wykluczony. Musi mi wystarczyć wbudowane WiFi w standardzie B/G i Bluetooth (obsługuje udostępnianie plików, klawiaturę, podłączenie się do sieci udostępnionej przez telefon komórkowy) — osiągany transfer jest bardziej niż zadowalający i bez problemu udało mi się streamować film z komputera biurkowego.

Guziczków Nokia nie żałowała. Prócz Świętej Trójcy w postaci “ESC”, “Menu” i “Pokaż listę działających programów” 2 , trochę wyżej znajduje się standardowy krzyżyk służący do nawigacji. Na samym górnym brzegu umiejscowiono “-“, “Pełen ekran”, “+” i “Power”. “Pełen ekran” się sam tłumaczy. Potrzebujesz pełen ekran w grze, czytając strony lub oglądając film? Klik. Plus i minus pozwala nam skalować zawartość strony. “Power” pozwala nam ugryźć radioaktywnego pająka (pająk zyskuje niesamowite możliwości: tyje i płaci podatki) albo włączyć urządzenie — jeszcze nie jestem zupełnie pewien.

Software, to na co klniemy

Przyznaję, że mocno obawiałem się o Linuksa na przenośnym urządzeniu. Ostatni raz miałem kontakt z takim duetem w 2004 pod postacią SimPada z Qtopią — działało to, ale nie powalało na kolana. Rozpakowywałem więc pudełko zastanawiając się: czy wykryje WiFi, jak będzie wyglądał system plików, czy “postraszy mnie” gdzieś krzaczkami i komunikatami, których na urządzeniu konsumenckim nie powinno się widzieć? Mi byłoby to bez różnicy — ale chciałem skonfrontować to, o czym czytałem w kwestii mobilnych urządzeń z Linuksem z rzeczywistością 3 — czy można pakować te śmieci z /usr/src/kernel na kawałek krzemu, który będzie macany przez Henryka Random i Joannę Null?

Na dziś stwierdzam, że sam system jest niczego sobie. Podczas ładowania widzimy splash i pasek postępu, WiFi ma łany i działający manager połączeń 4, podobnie jak w przypadku Nautilusa czy Findera zawartość katalogu domowego jest “przekłamana”, do tego większość aplikacji posługuje się “metafolderami” grupujące typy danych (obrazki, filmy, muzyka). Instalowanie aplikacji odbywa się przez specjalny program (myślcie Adept, KPackages, etc) i nie sprawia większych problemu.

Jeśli chodzi jak kaczor i kwacze jak kaczor, to musi być Linux.

Pomówmy trochę o aplikacjach.

Przeglądarka

[caption id=”attachment_336” align=”alignright” width=”200” caption=”Przeglądarka MicroB w działaniu”]Przeglądarka MicroB w
działaniu[/caption]

Bardzo spodobało mi się to, co zrobiono z przeglądarką. Mamy jedno UI, bookmarki, historię i dwa silniki: Operę i MicroB. Wybieramy co lubimy i używamy. Dlaczego na desktopie nie mamy takich cukierków? Fajnie byłoby móc wymieniać silniki i zachować całą resztę. Pomarzyć wolno. Strony renderują się w miarę szybko, wyglądają bardzo dobrze (no cóż, tak na serio mamy tutaj Gecko, więc nie ma się czemu dziwić) i bez problemu możemy używać GMaila, Blipa czy innego Flakera. Wszystkie AJAX-owe cudaki, które sprawdzałem ruszyły bez problemu. Jedyne co powoduje śmierć przeglądarki przez przeajaksowanie to Google Reader. To spowodowało, że rzuciłem okiem na dostarczony czytnik RSS

Czytnik RSS

…który okazał się kompletną klapą. Przepraszam, mam pół tysiąca feedów, a czytnik nie ma importu OPML-a? Na szczęście Google Reader for iPhone działa znakomicie.

Multimedia

Wbudowany player i doinstalowany MPlayer zapewniają nam, że zobaczymy większość formatów filmów wideo. Musimy się oczywiście liczyć z tym, że procesor mamy dość słaby. Odpowiednio dobrane parametry do ffmpeg pozwolą nam przygotować dobrze zachowujący się plik, z odpowiednią rozdzielczością i zdecydowanie mniejszy. Oglądałem już kilka odcinków Ranma½, Chobits i nie zgłaszam zastrzeżeń.

[caption id=”attachment_337” align=”alignright” width=”380” caption=”Canola → Last.Fm → The Clash “]Canola → Last.Fm → The
Clash[/caption]

Jeżeli chodzi o umilanie dnia plikami multimedialnymi to nie możemy pominąć jednego programu: Canola2. Odtwarzacz radia internetowego, Last.Fm, filmów, YouTube i przeglądarka zdjęć w jednym, pięknie wykonanym, opakowaniu.

Czuć w tym programie mocną inspirację interface JesusPhone i muszę przyznać, że wyszło mu to na dobre. Mam nadzieję, że przyszłe wersje będą kopały jeszcze mocniej w nerki. ;-)

Komunikatory

Gdy chcemy się podzielić ze światem naszymi wspaniałymi przemyśleniami na temat istoty sosu pomidorowego możemy obrać kilka kanałów komunikacji: e-mail, Jabber, GTalk, Skype. Klienta pocztowego i w ogóle obsługi poczty nie ma co opisywać, jest tak nudna i przewidywalna jak tylko się da. I działa. Prócz wbudowanego klienta Jabbera/GTalka, który integruje się z listą kontaktów, możemy użyć specjalnej wersji lubianego przez wszystkich Pidgina. GTalk pozwala na rozmowy głosowe, podobnie jak specjalna wersja Skype.

Gdybym miał przyjaciół to mógłbym przetestować to dokładniej. Teraz muszę zadowolić się faktem, że komunikatory wydają z siebie odgłos logowania się do sieci.

Gry

Czytałem, że jest Quake. I Doom. I jeszcze-coś-tam. Możliwe, że są piękne (ale w Quake grać na ekranie dotykowym? Zabijasz fiendy wsadzając im palec w oko?) — ale kogo to obchodzi, gdy istnieje port ScummVM? Mnie nie obchodzi, Guybrusha też nie obchodzi.

(Ale gra się świeeeeetnie!)

(Są też standardowe emulatory: MAME, SNES/NES, Gameboy)

Narzędzia

No, mamy sobie SSH, VNCViewer, RDesktop, Sketch, Evince. No od cholery tego. Przez jeden dzień nie udało mi się jeszcze przeklikać do dna.

Zawsze chciałem być gwiazdą YouTube

Miałem zrobić piękne i profesjonalne filmiki, niestety wszystko wymaga pewnej dawki talentu, której mi brakuje. Musicie się zadowolić dwoma plikami multimedialnymi robionymi aparatem trzymanym przez rękę deliryka.

N800. Warto?

Przeciętny człowiek obejdzie się zupełnie bez N800. To typowy gadżet, produkt kultury zachodu, gdzie kupowanie rzeczy, których nie potrzebujemy jest równie ważne jak oddychanie. Mimo to to najlepsza zabawka jaką kupiłem od dawna. Robi dokładnie to czego się po niej spodziewałem — nie ma rozczarowania, nie ma euforii.

Biorąc pod uwagę, że cena 16GiB iPoda Touch to ca. 1200 PLN, a za Nokię z kartą SD o tej samej pojemności zapłaciłem 850 PLN to mogę powiedzieć, że zrobiłem niezły interes.

Jeżeli macie jakieś dodatkowe pytania, walcie śmiało w komentarzach.

  1. 16GiB kosztowało niecałe 150 PLN
  2. taki alt-tab z możliwością ubijania drani
  3. Twoja rzeczywistość may vary. Baterie sprzedawane osobno.
  4. szkoda, że Ubuntu tak długo nie miało ;-)

Web 2.0 — dramat

[![Web 2.0 — dramat. Po prostu dramat.](https://fuse.pl/beton/wp-content/uploads/2008/07/dramat.png “dramat”)](https://fuse.pl/beton/wp-content/uploads/2008/07/dramat.png)

(Czy Szekspir miałby profil na Fotce?)

Scena 1:

(Pusta scena, po chwili pojawiają się osoby, które przechodzą przez snop światła w różnych kierunkach)

(Dwie osoby stają naprzeciw siebie)

Osoba 1: Lubisz ryby?

Osoba 2: Jeść?

Osoba 1: W akwarium.

Osoba 2: Zostańmy przyjaciółmi.

(Osoby zostają przyjaciółmi. Podróż wypadkowych osób przez snop światła jeszcze przez kilka chwil. Osoba 1 i Osoba 2 nie spotykają się już więcej)

Scena 2:

(Pokój, dwie osoby rozdziela stół. Jedna z nich nosi biały kitel sugerujący, że jest lekarzem)

Lekarz: Więc co Panu dolega?

Osoba: Niceo.

Lekarz: Jest Pan pewien, wygląda mi to na agresywny szczękościsk.

Osoba: Spoker! Flaker nie boleo, oko nie flickr.

Lekarz: Pozwoli Pan, że Pana obsłucham?

(przykłada słuchawkę od piersi Osoby. Rozlega się “Blip! Blip! Blip!”)

Lekarz: Jeżeli chce Pan poznać moją oficjalną diagnozę, to wygląda mi Pan na debila.

Osoba: Spierdala.me! ichuj.eu!

Scena 3:

(Wchodzi Dziewczyna, suknia do kostek, warkocze, spuszczony wzrok)

Dziewczyna: Kiedyś było inaczej. Kiedyś patrzyliby na mnie nieprzychylnie. Ale dziś! Dziś mogę — mogę być kurwą nie wychodząc z domu. Mam swój profil w jednym i drugim serwisie. Mam zdjęcia, bardzo skromne, ledwie sutek czy kawałek bielizny. Czuję, że chłopcy mnie akceptują, bo dają mi wysokie oceny. Czasem dam się zaprosić na kolację, czasem zostaję na dłużej. Rodzice nie wiedzą, że jestem częścią społeczności. Oni mnie w ogóle nie rozumieją. Moim mottem jest “Jestem jaka jestem”.

(Wchodzi facet)

Facet: Ale fajna z Ciebie dupa, bym Cię wyruchał!

Dziewczyna: (dyga) Dziękuję. (czerwieni się)

Scena 4:

(Dwa wygodne fotele, pomiędzy nimi stolik z buteleczką whiskey. Na fotelach siedzą Grube Ryby stylizowane na XIX wiecznych fabrykantów)

Gruba Ryba 1: Szanowny Panie kolego, proszę mi powiedzieć, jak doszedł Pan do pierwszego miliona.

Gruba Ryba 2: Zbudowałem serwis nasza-plantacja. Pomysł był prosty — ludzie to istoty społeczne, lubią się spotykać, poznawać. Pracowali dwie czy trzy godziny na mojej plantacji, za co dostawali bezużyteczne punkty, które mogli po pracy wymienić na mineralną w chillout roomie. Licencja mówiła, że kawa i bawełna zostaje u mnie. Najlepsi mogli — za darmo — przykleić więcej niż dwa swoje zdjęcia w szafce na ubrania robocze.

Gruba Ryba 1: Wyśmienicie! (unosi szklankę) Za budowanie społeczności!

Gruba Ryba 2: Za społeczność!

Scena 5:

(Mikrofon, wchodzi facet w garniturze, odgrywany sygnał wiadomości telewizyjnych)

Facet: Dzień dobry, dzisiejszy dzień był pełen ważnych wydarzeń, przejdźmy więc od razu do rzeczy. (szpera w kieszeni, wyciąga zdjęcie kota i pokazuje publiczności) “OH HAI! I R NUS REPRTR. KAN I HAZ GRAMI?” (śmieje się do siebie) Wiadomości ze świata: bloger, którego nie znacie, napisał o projekcie, którego nie używacie. iPhone, iPhone, iPhone (przed mikrofonem przebiega Komentator)

Komentator: PIERWSZY!

Facet: Pojedynek script-kiddies zakończył się remisem, gdy większość z nich została wezwana przez matki do snu (i/lub mycia uszu). Z wielkiej firmy zwolnił się jeden człowiek — wszyscy wpadli w panikę. Przegląd filmów ambitnych…

Komentator: Twoja stara prostuje banany, a Polską rządzi spisek masońsko-żydowski, który zabił Ks. Popiełuszkę

(wbiega komentator 2)

(Komentator 2 wali Komentatora 1 pięścią w twarz)

Komentator 2: Zdychaj fanie PiS-u! Pokój, miłość, braterstwo!

(Komentator 2 kopie leżącego Komentatora 1 w nerki i wyciąga go ze sceny)

Facet: …zamieszczonych na serwisie YouTube. “Facet łamiący sobie nogę” (viral pasty do zębów), “Dziewczynka patrząca w webcama” (viral filmy ubezpieczeniowej), “Chuligani Parasola Wrocław ścierają się z chuliganami Orła Ząbkowice”.

Epilog:

(pokój, butelki, laptopy, komputery, części ubrania, zimna kawa, facet przy komputerze)

Facet: No, teraz to już robi się to trochę zbyt meta jak dla mnie.

Kurtyna!


Przekładanie PDF-a z kieszeni do kieszeni — Dropbox

Czasy w których posiadanie więcej niż jednego komputera było nieprawdopodobnym luksusem odeszły dawno temu. Komputer na biurku, laptop, sublaptop, komputer w pracy, komputer partnera, dzieci, rodziców. Uh. Co jakiś czas okazuje się, że siedzimy przed “tym złym, mniej używanym komputerem” i właśnie potrzebujemy pliku ze zdjęciem kotka, PDF-a z dokumentacją, którą czytamy, czy też sterowników, który chcieliśmy zainstalować.

Metody oldskulowe, nerdowskie lub zwyczajnie irytujące

Do tej pory ludzie wpadli na kilka sposobów rozwiązywania problemu “nie mam przy sobie tego, czego potrzebuję”. Przy spadających cenach pamięci jednym z podstawowych sposobów przenoszenia danych stały się klucze USB. Tanie to, szybkie no i w tych czasach zadziała nawet pod AmigaOS. Mam jednak problemy natury logistycznej: laptopy cierpią na deficyt portów USB (przynajmniej moje, nie chce mi się targać hubów), a komputer jest ustawiony tak, że trzeba się do niego wczołgać pod stół. Jestem na to mocno za leniwy.

Samba. Samba wydaje się być wprost idealnym rozwiązaniem — szybki dostęp do plików w sieci lokalnej. No i znów lista smutków: zawsze są jakieś problemy z zestawieniem jej dla trzech środowisk 1, zasadniczo działa tylko w LAN-ie (mówiłem już, że jestem leniwy i nie chcę budować dodatkowo VPN-ów), dorzućmy jeszcze fakt, że Finder potrafi się zgubić w Sambie 2 a komputer z plikiem musi być online i dobre rozwiązanie “przestaje już być bieżące”.

Subversion? Subversion jest świetne, nawet da się w nim trzymać dokumenty, 3 ale przerzucanie filmiku, serii zdjęć czy muzyki wydaje się lekką przesadą. Możliwość skakania po rewizjach to świetna rzecz, ale na serio, ile rewizji Kokodżambo.mp3 możesz mieć? Większość plików, których potrzebujesz na drugim komputerze, nie będzie podlegała zarządzaniu wersjami (w rozsądny sposób — delta między plikami MPEG jest lekko bezużyteczna). Będą, albo ich nie będzie. Oprogramowanie klienckie obsługujące Subversion jest zbudowane pod kątem potrzeb programistów. Trzeba wytłumaczyć dziewczynie, że po wrzuceniu pliku do katalogu należy mu zrobić add, potem commit i jeszcze ten commit opisać. Dużo kroków.

Dropbox

po raz pierwszy wpadłem na projekt Dropbox od razu pomyślałem, że to coś dla mnie. Niestety, okazało się, że nie ma wersji dla Linuksa. Strona trafiła do zakładek, a ja o całej sprawie zapomniałem.

Po jakimś czasie na moje domowe biuro trafił jednak OS X i postanowiłem przetestować czy projekt działa tak sprawnie jak pokazana na “piarowski” wideo.

Dropbox: o co chodzi?

Po zainstalowaniu Dropboksa na wszystkich komputerach, których używamy, dodajemy je (komputery) do naszego konta w serwisie. Dzięki temu zyskujemy dostęp do specjalnego katalogu, w którym dokonywane przez nas zmiany są automatycznie synchronizowane na wszystkich komputerach.

Przykład z życia wzięty. Mam na OS X fotkę, którą chciałbym obrobić. Niestety, nie udało mi się jeszcze odpalić żadnego z dostępnych portów GIMP-a dla OS X, muszę więc użyć PC pod stołem. Ciągnę fotkę z pulpitu na folder Dropbox i loguję się na Windowsa przy pomocy RDC. Fotka już czeka.

Genialne w prostocie i działa — kombinacja która nie występuje w naturze dość często.

Dropbox pozwala nam udostępnić pliki dla szeroko rozumianej ludności pozbawionej konta w serwisie (folder “Public”) i współdzielić katalog z innymi użytkownikami Dropboksa (katalog “p0rn”, “torrentz”, “LOLCats”) — współdzielenia nie udało mi się jeszcze przetestować, bo nie mam przyjaciół! ;-(

Zalety:

  • Cholernie dobrze realizuje zasadę “dżast łorks”
  • Interface webowy pozwala nam dokonać operacji na plikach nawet jeśli używamy komputera niepodpiętego do Dropboksa. Dodatkowo mamy tu dostęp do przywrócenia skasowanego wcześniej pliku lub folderu.
  • Zamiast używać jakiś magicznych metod zapisywania plików na dysku mamy zwykły katalog. Możemy mieć dostęp do plików będąc offline lub przy wyłączonym kliencie (oczywiście, tracimy wtedy możliwość synchronizacji)

Wady:

  • Musicie trzymać swoje pliki w obcej infrastrukturze. Nie używałbym Dropboksa z “poważnymi plikami”, chyba, że po kuracji GPG
  • Klient na Linuksa jeszcze nie wyszedł ze stadium alpha
  • Synchronizacja odbywa się zawsze z “centrum” w “dół”. Jeżeli wrzucisz pół giga danych, to musisz się liczyć z tym, że za chwilę reszta Twoich komputerów je odbierze. Nawet jeśli stoją obok siebie.
  • Tylko” dwa giga miejsca
  • System jest jeszcze invite-only

Posłowie

Dziękuję Maciejowi Chojnackiemu za podarowanie zaproszenia. Jeżeli sami chcielibyście potestować Dropboksa, proszę skrobnąć mi e-maila, mam jeszcze dziesięć zaproszeń do rozdania. Chętni do “wspólnego folderu” z komiksami też mile widziani. ;->

  1. Linuks, OS X, Windows
  2. Finder zgubić, rozumiecie? Taki żart. Ha ha ha!
  3. …i kod, ale to chyba oczywiste?

Aviomarin

Nie wiem jak długo to już trwa. Przed oczami ciągle stają mi te same obrazy. Zielony park gdzie rodzice wyprowadzają dzieci, psy wyprowadzające właścicieli, drąca się młodzież wyprowadzająca wszystkich z równowagi. Potem poczta, z kolejką staruszek upominających się o rentę. Oni nadal strajkują? To chyba naturalny stan Poczty? Przejście dla pieszych – chwilowo zajmowane przez wylegujące się w słońcu koparki. Mój blok, mój balkon.

Nawet się nie zorientowałem, a znów muszę oglądać to samo. Wszystko staje się nudne po jakimś czasie. Czuję się coraz gorzej. Chyba się zrzygam. Nagle świat zatrzymuje się.

— „Przepraszam?”

— „Tak?” – odpowiedziałem.

— „Proszę zejść z karuzeli. Stary Pan jesteś, zielony się zrobiłeś na pysku i dzieci straszysz.”

Proszę zejść z karuzeli” — powtórzył — „żeby tak zasuwać dookoła trzeba umieć odnajdywać naiwną radość, albo mieć cholernie mocny żołądek!”


Tu jestem, tu jestem, tu jestem, tu jestem, ja też, ja też, ja też

Cierpię na technologiczne rozszczepienie jaźni. Z jednej strony uwielbiam klikać w te wszystkie wspaniałe zabawki, które noszę w plecaku, z drugiej strony najchętniej oblałbym je benzyną i podpalił, zdjął buty i pobiegł na pole zająć się plantacją rzodkiewki. Chyba każdy po jakimś czasie doznaje tego uczucia osaczenia przez technologię.

Przebudziłem się dziś w nocy. Chciałem iść do toalety, ale zamarłem w łóżku. W moim pokoju wylądowało UFO! Wyjrzałem delikatnie zza ściany.

Pieprzeni Marsjanie przylecieli by odebrać nam Wolność!

Nie, zaraz — chwileczkę. To monitor, access point, modem i odtwarzacz muzyki. Dobrze, na serio, czy ambicją każdego producenta jest dodanie do swojego produktu takiej ilości migającego draństwa żebym mógł po nocy czytać książkę bez włączania nocnej lampki? O ile diody na urządzeniach sieciowych jeszcze można jakoś zrozumieć to pulsujące fioletowe światło na panelu LCD? Łatwiej paluszkiem trafić w guziczek po ciemku?

No i odtwarzacz. Ponieważ ładuje się on przez USB, często zostawiam go na noc. Po podłączeniu go do prądu natychmiast rozjarza się jak świąteczna choinka. Ale to jeszcze nic! Zapala się, leci bannerek producenta (Sandisk), miga nazwa ostatnio słuchanego utworu, po czym całość gaśnie, by po sekundzie rozpocząć proces od początku. Ilekroć ładuję go w biurze, dostaję szału. Każde mignięcie niemal naturalnie przyciąga mój wzrok, więc co pietnaście sekund głowa odwraca mi się niemal automatycznie. Na szczęście mam też port USB z tyłu i mogę go ukryć za wyświetlaczem.

Nawet nie chcę pamiętać o producentach telefonów komórkowych. To Ci goście, którzy sygnalizują niski poziom naładowania baterii pulsującą diodą i głośnym dźwiękiem. Dorzućmy do tego pasek diódek znajdujący się na laptopie i mamy orgię światełek.

Czym więcej urządzeń chce nam powiedzieć o swoim stanie, tym lepiej uczymy się je ignorować. Kiedy ktoś krzyknął “pożar” w budynku, ruszałeś z miejsca. Dziś każdy kto przechodzi po korytarzu mruczy pod nosem różne rzeczy i jest duża szansa, że ważnemu komunikatowi nie uda się przecisnąć przez Twój mentalny filtr.

Może dożyję kiedyś czasów, gdy podczas nocnego spaceru do ubikacji odkryję, że muszę zapalić światło, bo wyłączone urządzenia nie robią za latarnie morskie.

Technologia ssie. Idę zapolować na wiewiórki w parku.


Ska

(Nie wiem czemu nigdy nie blogowałem o czymś, co jest tak ważne w moim życiu)

Not everybody can do the twist, but everybody can do the Ska

Czym jest Ska? Gdybym miał odpowiedzieć jednym zdaniem napisałbym, że to gatunek muzyki, który narodził się na Jamajce w latach pięćdziesiątych. Na szczęście nie muszę posługiwać się aż takim skrótem i mogę pozwolić sobie na opisanie tej wspaniałej muzyki.

Pierwsze nagrania Ska powstały w legendarnym Studio One znajdującym się w Kingston. Po chwili taneczna gorączka zawładnęła jamajskimi soundsystami — karaibska wyspa miała swój pierwszy muzyczny styl. U korzeni gatunku leży czarne rytmy: calipso, blues, jazz oraz R&B.

Skąd nazwa? Jedną z teorii mówi, że nazwa wzięła się od dzwięku gitary — znaku firmowego — który brzmi właśnie jak ‘ska-ska-ska’. Prócz gitary rytmicznej w standardowym instrumentarium zespołów grających znajduje się sekcja dęta (trąbka, saksofon, puzon), perskusja, gitara prowadząca, bas, a rzadziej organy ([Hammond](http://en.wikipedia.org/wiki/Hammond_organ, harmonijka ustna, skrzypce i inne instrumenty perkusyjne (kongo).

Czas mijał, nadeszły lata sześćdziesiąte. Wielka Brytania przeżywała falę imigracyjną — młodzi Jamajczycy szukali lepszego życia, zabierając ze sobą rodziny i muzykę.

Media: Gun of Navarone, African Roots Dub, In the Mood For Ska.

2 Tone

Lata sześćdziesiąte kojarzą nam się dość łatwo. Hippisi, narkotyki, The Doors, Woodstock, wolna miłość i pokój. Dziś może nam się to wydawać nieprawdopodobne, ale byli młodzi ludzie, którym nie odpowiadał brud, tumiwisizm i hedonizm niezrozerwalnie związany z ruchem hippisowskim. Nosili krótkie włosy, koszule, szelki, delikatnie przykrótkie jeansy spod których widać było ciężkie buty, kapelusze porkpie. Pierwsi jamajską kulturę, muzykę i styl ubioru zaadoptowali skinheadzi.

piątki i soboty pracująca młodzież tańczyła do upadłego przy dźwiękach Ska, które wymieszało się z punk rockiem, dając życie drugiej fali. Główną wytwórnią wydającą jamajską muzkę było 2 Tone Records. Dwa kolory, jak kolory ludzi na parkiecie. Ska połączyło czarnych i białych w zabawie. Od tego czasu symbolem gatunku jest czarno-biała szachownica. 1 Wiem, że gdy napiszę o czarnych skinheadach, to pewnie mi nie uwierzycie, ale tak — skinheadzi byli czarni.

Skinheadzi wyznawali proste zasady: żadnej polityki, duma z tego, kim jesteś, piwo, muzyka i piłka nożna. Większość ludzi nazywających się dziś skinheadami nie ma nic wspólnego z oryginalnym ruchem. Gdyby powiedzieć im, że pierwi skini byli czarni mogliby zejść na zawał. Wróćmy jednak do muzyki.

Media: Sally Brown, Skinhead, A Message To You, Rudie, Our House, One Step Benoyd, Guns of Brixton, Rudie Can’t Fail.

Szybciej, więcej, głośniej

W latach osiemdziesiątych Ska przeskoczyło znów ocean by zainspirować amerykańskich muzyków. Tak narodziła się trzecia fala jamajskiego uderzenia. Trochę słodsza, trochę prostrza, głośniejsza. Jednym słowem: amerykańska. W trzeciej fali subtelne brzmienie Ska zdominował punk rock, dlatego też często o mówimy o ska punku czy ska core. Amerykanie nie przejęli też specjalnie kultury rudeboys.

Media: Oi To the World, Monkey Man, She Has a Girlfriend Now, I Wasn’t Going To Call You Anyway, Last Night, Spam, Come On Eileen.

Świat?

Każda z trzech fal podmywała świat. Mocniej lub lżej, w bardziej jazzowym lub punkowym wydaniu. Każdy z krajów ma swojego reprezentanta nurtu, że wymienię choćby: St-Petersburg Ska Jazz Review ([Too Good To Be True](http://youtube.com/watch?v=v3dpG0Ty0wQ z Rosji, The Busters ([Ruder Than Rude](http://youtube.com/watch?v=yEE5aFoZnYM, Ska-P ([Sexo y Religion](http://youtube.com/watch?v=hB9xcmu9GtU z Hiszpanii, Polemic ([Do Ska](http://youtube.com/watch?v=_SQPIAg04qM ze Słowacji, The Sketchers ([Secretary](http://youtube.com/watch?v=oQ4_OUZJKZw z Holandii, Tokio Ska Paradise Orchestra ([Skaravan](http://youtube.com/watch?v=SsjBv6aZHL0 i Ore Ska Band ([Tsumesaki](http://www.dailymotion.com/relevance/search/ore%2Bska/video/x256y1_ore-ska-band-tsumesaki_music. Taką listę mógłby ciągnąć bardzo długo. Dam Wam się jednak pobawić wyszukiwarką YouTube i odkryć coś na własną rękę. (można mnie podpytywać na Blipie;-)

Kto ty jesteś? Polak mały. Słuchasz Ska? No, dzień cały

Polacy nie gęsi i swoje Ska mają. Pierwsza płyta z tymi jamajskimi dźwiękami została nagrana przez… no, zgadnijcie? Ja też nie mogłem uwierzyć — Alibabki. Stało się to w 1964 roku. O ile muzyka mi się zgadzała, to nigdy nie mogłem zrozumieć, kto pisał im teksty. “Wash Wash Wash Jamaica Ska” brzmi niesamowicie zabawnie. “Echo Ska” jest już dużo lepsza, bajdziej swingująca no i ma tekst. ;-) Wszyscy wiemy jak wyglądała przez lata Polska. Ska funkcjonowało więc poza krwioobiegiem kultury. W tle grały sobie różne zespoły posługujące się tą stylistyką, czy nawet wprost odwołujące się do rytmów od których rudeboy’om podskakują kapelusze, ale na nowo do świadomości ludzi (a raczej do podświadomości, bo jak dziś komuś o tym opowiadam, to patrzy na mnie jak na wariata (to jak z czarnymi skinami był Big Cyc.

Big Cyc? Z czym?!

Makumba-Makumba-Makumba-ska!

Tak, tak. To była głupawa piosenka, którą wszyscy nucili i przy której wszyscy się bawili. W jednym z wywiadów Skiba powiedział, że chciał zagrać na nosie naszym “skinheadom” i nagrać muzykę o czarnym studencie używając muzyki, o której czarnych korzeniach dawno udało im się zapomnieć. Jeżeli chcecie posłuchać Cycowych interpretacji gatunku, to polecam zapoznać się z płytą “Wszyscy święci”, którą to Big Cyc nagrał po powrocie z USA, gdzie nasiąkneli strasznie gatunkiem (w tamtych czasach nawet na koncertach występowali w koszulkach zespołów Ska z USA, m.in. The Toasters). Za każdym razem gdy zaczynają grać na koncertach cover starego jamajskiego przeboju “Rudie Getting Married” — “Rudy się żeni” — nie potrafię się powstrzymać od uśmechu.

No, ale Big Cyc nie jest “reprezentantem gatunku” i pewnie wiele osób krzywo się na mnie popatrzy, ze to, że ich w ogóle wymieniłem.

Kto gra Ska w Polsce? W 2000 roku na to pytanie potrafiłbym wymienić kilka kapel. Dziś scena odmieniła się na tyle, że nie nadążam kupować płyt, a ludzie kwitują moje zdziwienie stwierdzeniem — “Jeszcze nie słyszałeś? Pfft”.

Głównym propagatorem gatunku (oraz innych, leżących obok, takich jak street punk, Oi!, rockabilly, psychobilly) w Polsce jest wydawnictwo JimmyJazz Records (pozdrawiam!), które prócz wydawania i nagrywania płyt początkujących i już dojrzałych zespołów wydaje gazetkę Garaż, w której obok tekstów o naszej ulubionej muzyce znajdziemy płytkę z nowościami, które niedługo pojawią się w ofercie. Gazetkę można bez problemu nabyć lub przejrzeć w Empiku.

Oto moja prywatna lista polskich zespołów, które warto przesłuchać: Vespa (To Miasto), Skampararas ([Za Reggae i Ska](http://youtube.com/watch?v=3nLSudWxwzA, Skankan ([Człowieku, Człowieku](http://youtube.com/watch?v=7JlaQm2YDTI, The Konopians ([Ska](http://youtube.com/watch?v=nwlBZVLXnxM, Skapoint ([Pressure Drop](http://youtube.com/watch?v=zbR5IpNdkwc, Cała Góra Barwników ([24 godziny](http://youtube.com/watch?v=Op8NEX_bCiM, Koniec Świata ([Atomowe Czarne Chmury](http://youtube.com/watch?v=znyLwAGRYOw, Bibi Ribozon & Banditos ([Swingujące Banany](http://youtube.com/watch?v=T684USFnz_Y, Ziggie Piggie ([Rudie Rudyboy](http://youtube.com/watch?v=RMlzhOjZ5TA, Horrorshow ([Jesteśmy z Sosnowca](http://youtube.com/watch?v=WIVkbQSWM44.

Wiele rockowo-punkowych kapel sięga do podobnych brzmień (Pidżama Porno - Ezoteryczny Poznań, T.Love - SOS Ska, Blade Loki - Psy i koty

Szybko podsumowując…

nie myślałem, że pisanie o Ska przyjdzie mi z taką trudnością. Mam nadzieję, że YouTubeowe linki pozwolą choć trochę zapoznać się z gatunkiem. Jamajska muzyka naładowana jest radością, uderzeniem które nie pozwala usiedzieć na miejscu, bije w rytmie serca i pozwala mi przeżyć kolejny dzień bez zabijania masy debili. Muzyka jest życiem, przeżyj je radośnie — słuchaj Ska!

  1. którą podjebali emo-gnoje

Dlaczego nie mówimy w branży brzydkich wyrazów i co z tego dla nas wynika? [czyli o czym nie słyszeliście, gdy mówiłem]

Moje wystąpienie na Democampie było fatalne, pełne zacinek i nie przekazało absoltunie nic. W zamyśle była to szybka pogadanka o komunikacji problemów w firmie. Poniżej jest notatka, którą mniej lub bardziej miałem się inspirować. Jak wyszło, wiadomo.

Zamysł oryginalny:

Chcę Wam dziś opowiedzieć o pewnej rzeczy, którą zauważyłem pracując przez te kilka lat z różnymi ludźmi. Jest kilka zwrotów, które są w branży związanej z IT uważane za wulgaryzmy. Wypowiedzenie ich powoduje omdlenia programistów, spojrzenia pełne niesmaku rzucane przez administratorów i płacz działu marketingu. Mleko kiśnie, pakiety zaczynają płynąć pod prąd, serwery rzucają kernel panic. Możecie sobie wyobrazić.

Zanim wymówię jeden z tych zwrotów chciałbym rzucić trochę światła na społeczność ludzi używających komputerów w celach twórczych. Wielu z postronnych obserwatorów uważa, że żyją oni tylko po to, by zarabiać, by kupować nowe gadżety i komputery i że są napędzani przez kofeinę.  Po części mają oni racje, ale zapominają o największej sile stojącej za każdym z twórców. O ego. Ego każdego twórcy jest parokrotnie większe niż on sam, a gdyby terroryści mogli się o nie rozbijać samolotami, to prawdopodobnie nigdy nie zabrakłoby im celów. Kto napisze najbardziej łebski algorytm, zrobi design tak minimalistyczny, że obraz „Biały niedźwiedź jedzący krówki podczas zamieci śnieżnej” będzie się wydawał zatłoczony. Ja. Ja. Moje ego.

Więc jaki jest ten wulgarny zwrot? Proszę ludzi o słabym sercu o zakrycie uszu – to „nie wiem”. Pewnie – powiecie – co w tym strasznego? To zwrot powodujący drżenie kolan każdego egomaniaka. Scenka rodzajowa: pytacie nowo przyjętego pracownika o kwestie optymalizacji zapytań w kontekście operacji na łańcuchach. Jego oczy zaczynają swoją wędrówkę od pięciozłotówki po zakrętki od słoików. Powoli mówi „Uhm”. Pytasz go, czy może to zrobić. „Uhm”. No to wszystko jest super, ty możesz zająć się innymi superważnymi sprawami jak blagosferowa wojna o ogień podczas gdy on będzie kodował. Problem leży w tym, że on tak na serio to nie wie, ani co do niego powiedziałeś, ani jak się do tego zabrać. Ale pracując w środowisku gdzie miłość własna jest tak ważna, prędzej umrze niż powie „nie wiem”.

Co z tego wynika? „Nie wiem” powoduje wymierne straty dla firmy. Nieme „nie wiem” to zawalony termin, bo przecież nikt nie przyzna się, że nie wie jak mierzyć dostępność zasobów. „Nie wiem”, którego zabrakło, to późniejszy refactoring projektu, dużo kosztowniejszy i stresujący, niż pisanie czegoś, ze świadomością niewiedzy.

Dlaczego tak się dzieje? Sami budujemy takie środowisko. W zespole, czym więcej warstw biurokracji-działów-kierowników, tym więcej ludzi czuje brak zaufania do kolegi z pracy. Przyznać się do niewiedzy to jak narysować sobie tarczę strzelniczą w dowolnym regionie konfliktu. Przykład idzie też z góry. Samo kierownictwo nie potrafi się przyznać do żadnego złego kroku, czemu więc programiści mają czuć się zmuszeni do uczciwości?

W zespole, w którym panuje zaufanie, dużo łatwiej jest powiedzieć nie wiem. Płaska struktura i ogólna znajomość tematu przez większość ludzi pomaga. Gdy u mnie w biurze pada słowo „nie wiem”, to zbieramy się i wymieniamy rozwiązaniami, albo ktoś obeznany podsunie gotowe rozwiązanie. Gdy ktoś mówi, że czegoś nie wie, to można go zapytać, czy spróbuje zerknąć w problem i powiedzieć, czy da radę go rozwiązać.

Oduczymy się mówienia białych kłamstw w stylu „nie widzę problemu w tym podejściu” — co czytamy jako — „nie wiem jaki problem to rozwiązuje, ale wygląda OK”. Trochę uczciwości w stosunku do innych i do siebie. Czy to, co powiedziałem ma w ogóle sens. Ja nie wiem.

Wykonanie:

Umm. Ee. \<spalony dowcip>. Dziękuję.


Szczyrk, ognisko i IT [Democamp 2008]

Ostatnie dni czerwca przyniosą nam dwa warte odnotowania wydarzenia: Polacy niepłacący ZUS-u rozpoczną wakacje, Polacy płacący ZUS będą mieli okazje osłodzić sobie ten fakt (tygodniowe wakacje i comiesięczny ZUS) wybierając się do Szczyrku.

Grupa odpowiedzialna za organizację poznańskiego Barcampu zapragnęła  aktywności na świeżym powietrzu i ogniska, wpadli więc na pomysł przygotowania takiego spotkania, które realizuje wyżej wymienione cele, gdzieś w piękniejszych rejonach Polski, dorzucenia paru gadających głów i nazwania tego *camp.

  • Panie kierowniku, czy mogę jechać na tę konferencję? Ma wszystkie słowa kluczowe, nawet łebdwazero. Bardzo tanio, pięćdziesiąt polskich nowych złotych. Zawsze Pan mówi, że stawiamy na aktywnych, szukających wiedzy pracowników!”

  • Dobrze, proszę jechać. Po konferencji proszę zdać krótkie sprawozdanie na firmową listę dyskusyjną.”

(Aaa… aalle… jak się ppisze ‘pijjacka czka… czka… czkawka?)

masz naiwnego kierownika lub po prostu robisz tak niewiele, że nikt nie zauważy Twojego dwudniowego zniknięcia, to pakuj się i jedź na Democamp. Odbędzie się on 24-25 czerwca, prócz oczywistych atrakcji, tj. słuchanie wykładów, jedzenie, sen, ognisko i spacer, będzie można spróbować swoich sił w turnieju Pétanque. Nie, nie wiem, co to jest. Tak, mam zamiar spróbować. 1

Na koniec chciałbym ostrzec, że na prośbę Adama Zygadlewicza mam też coś powiedzieć do mikrofonu. 2 Na razie jeszcze za bardzo nie wiem o czym, ale pewnie o komunikacji i brzydkich wyrazach.

  1. Prawdopodobnie zabiorę też strój bramkarski, jak ktoś chce pobawić się w “Polacy przegrywają Euro2008, to ja jestem jak najbardziej za
  2. Z Dobrze Poinformowanych Źródeł wiem, że sensowni mówcy się wykruszyli, a jak się nie ma co się lubi…

Blip: prywatne wiadomości i odwiedziający

Po Blipaferze 1

Przed chwilą wróciłem do domu i zauważyłem ikonkę, której nie było gdy wychodziłem z biura. Jej zastosowanie jest oczywiste: pozwala zaznaczyć, że wiadomość którą wyślemy, będzie widoczna tylko dla nas i odbiorcy.

Brakuje mi tylko opcji w ustawieniach pozwalającej zdefiniować domyślne zachowanie. W tej chwili wszystkie wiadomości wychodzą jako prywatne i musimy je ustawić jako publiczne. Oczywiście dla użytkowników klawiatury/komunikatorów dodano odpowiedni tag — >> — dzięki niemu nasza wiadomość od razu staje się prywatna.

Z dodatkowych zmian: poprawiono obsługę tagów ([więcej na Bliplogu](http://www.bliplog.pl/tagi-poprawione/115 oraz wprowadzono podgląd ludzi odwiedzających kokpit. Bez wątpienia to kolejny ficzer-szpiegula, który wywoła piekło (przepraszam, #blipafera.ę) — na szczęście można go już teraz wyłączyć i podglądać te wszystkie piękne kobiety bez zostawiania śladów.

  1. Blipscan, Nieblipowy blip o Twitterze, Jest na Blipa “zlecenie” zespół Blipa obiecał dokonać zmian pozwalających użytkownikom na prywatne kierowane wiadomości. Do tej pory wiadomości przesyłane między użytkownikami mogły być obserwowane do pewnego momentu przez kokpit, a później pobrane via API.

Znajdę Cię, /usr/bin/find! Znajdę Cię.

Jakie system lubisz najbardziej i dlaczego UNIX?” 1

Ze wszystkich systemów najbardziej lubię systemy UNIX-owe. W dzisiejszej pracy domowej odpowiem dlaczego. Takie systemy składają się z kernela, który jest duży i z małych plików, które są tekstem lub programami. Te małe programy są dlatego małe, gdyż robią jedną rzecz — czasem dobrze. Programy te moża łączyć rurami. Rura do łączenia wygląda tak: |.

Bardzo lubię taki program /usr/bin/find. Program ten znajduje pliki i katalogi. Może też zrobić coś z nimi, jak już je znajdzie. Program obsługuje się bardzo łatwo, dlatego jest taki prosty.

Żeby zobaczyć wszystkie pliki w katalogu wystarczy napisać:

emil@heroina:\~\$ find .

To nie jest bardzo użyteczne. Bardziej fajnie będzie, gdy wyszukamy pliku po kawałku nazwy. Żeby to zrobić, trzeba napisać takie coś:

emil@heroina:\~\$ find . -name “Vespa”
 ./Music/Vespa

Możemy dodatkowo szukać plików, lub katalogów — zależnie od tego co chcemy znaleźć: plik lub katalog. Do tego służy -type. Jak wpiszemy “f” to będzie szukał plików, a jak “d” to directorów (zwanych folderami (zwanych katalogami (zwanych szufladami). Napiszę teraz jak znaleźć pliki mp3, ale tylko takie, co mają w nazwie “ska” i mają więcej niż 4MiB.

emil@heroina:\~\$ find . -iname “*ska*” -type f -size +4M

./Music/podworkowi_chuligani/03-podworkowi_chuligani-ska_ska_ska.mp3
./Music/Cala_Gora_Barwnikow/11-cala_gora_barwnikow-skavenir.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track6.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track10.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track8.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track4.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track5.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track2.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track3.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track7.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track9.mp3
./Music/Skapoint - Skapoint/Skapoint - track1.mp3
./Music/oldies/la ruda salska - roots ska goods.mp3
./Music/Polemic - Do ska pre malibu/13 Doska.mp3
./Music/Polemic - Do ska pre malibu/07 Skank.mp3
./Music/Polemic - Do ska pre malibu/03 Do SKA!.mp3

Przełącznik -name od -iname różni się tym, że jeden widzi duże litery, a drugi niebardzo. Ten z ‘i’ niebardzo. Przełącznik -size pozwala nam określić jaki rozmiar powinien mieć plik. Cyferki można podawać jako małe (c), średnie (k), duże (M) i zajebiście wielkie (G).

Ale to nie wszystko! Bo find umie też z tymi plikami coś zrobić. Jednym z coś zrobić jest -delete. Służy on do kasowania znalezionych plików. Jak mamy taki edytor, co z uporem maniaka dodaje nam pliki z tyldą na końcu, to my możemy szybko je skasować.

find . -name “*\~” -delete

Jak jesteśmy leniwi i potrzebujemy lufy przy skroni, żeby cokolwiek zrobić, to możemy sobie napisać

find . -atime +3 -delete

I to nam po prostu skasuje każdy plik, cośmy go nie otworzyli przez trzy dni. Świetne dla doktorantów. Jak mamy koleżankę, a ta koleżanka ma UNIX-a (tak, jest to sytuacja hipotetyczna), i chcemy jej ukraść wszystkie zdjęcia (w nadziei na) to możemy napisać takie coś.

find \~ -type f -name “*.jpg” -exec cp {} /media/kradziej \;

Bo przełącznik -exec pozwala nam wykonywać zewnętrzne rozkazy na liście plików znalezionych.

Możemy je kasować, dodawać, odpalać z nimi GIMP-a, no po prostu wszystko, co nam wpadnie do głowy.

Manual programu /usr/bin/find bardzo mi się podobał. Z manuala dowiedziałem się bardzo dużo ciekawych rzeczy. Wielu nawet nie opisałem, bo jest bardzo gorąco, ale to co opisałem, to się najczęściej używa.

Jak dorosnę chcę zostać nerdem, tak jak mój Ojciec.

  1. W biurze jest bardzo gorąco. Bardzo.

Nigdy nie zapomij o meczach na Euro 2008

Postawiłem sobie ambitne zadanie obejrzenia większości meczy tegorocznego Euro. Dlaczego? Odkąd sięgam pamięcią nie udało mi się, z różnych przyczyn, zobaczyć więcej niż 10 meczy turniejowych. Przeszło mi przed nosem kilka klasyków i nie mam zamiaru znów ryzykować.

Ponieważ mecze da się oglądać w sieci (SOPCast, Player ipla 1 ) postanowiłem zaprzęc komputery do ciężkiej pracy polegającej na pamiętaniu za mnie terminów meczy.

Znalazłem na sieci pliczek .ICS zawierający kalendarz ze wszystkimi spotkaniami na Euro. Dzięki temu Wasz iPhone, Blackberry, Google Calendar, Mak, Windows-box czy Linux-box będą wiedziały co się dzieje.

Pobierz plik .ICS z kalendarzem Euro 2008!

Dodatkowo RAFi linkuje do równie ciekawych pliczków dla fanów arkuszy kalkulacyjnych.

  1. który generalnie obsysa — użyjcie go tylko do podpisywania certów DRM, a potem zobaczcie z jakim streamem się łączy i wklepcie go do WMP — działa dużo lepiej

Boatcamp #2

Wielkimi krokami nadchodzi drugi łódzki zlot miłośników Naszej-Klasy i piwa (popularnie zwanych branżą IT) — Boatcamp. Na agendzie znalazły się następujące tematy:

  1. System Information Project - następca uptime-project.net” — prowadzone przez Kamila Porembińskiego, Adama Mirowskiego
  2. Platforma społecznościowa Second Life” — prowadzone przez Pawła Pietrasa i Macieja Szczepańczyka
  3. Gdy cash \< cache”

Odwiedzających Boatcamp muszę jednak uprzedzić, że punkt trzeci będę prowadził ja. Podejmuje się tego wyzwania w ramach wewnętrznego projektu 1 pod wszystko mówiącą nazwą “Rzeczy, na których się nie znam, a które i tak Wam opiszę”. Głównymi punktami wystąpienia będzie wyjaśnienie, dlaczego chodzenie po ZUS-ie w celu uzyskania kwitku jest długim i męczącym procesem oraz kartka z napisem “Emil”.

duża szansa, że będzie to moja wielka kompromitacja. Ostatnie duże wystąpienie zaliczyłem w 2005, na Symphony Demoscene Party w Poznaniu i chyba nie czuję już jak się przemawia. 2 Każdy z ludzi życzących mi szczerej śmierci jest oczywiście zaproszony (lista ludzi życzących mi dobrze byłaby krótka, a jak już mówić, to do niezainteresowanego tłumu, prawda?)

Podsumowując: Łódź, Kino Cytryna, następny wtorek, godzina 19:00. Przyjmuję łapówki w piwie.

  1. wewnętrzny — znaczy, w mojej głowie
  2. Był jeszcze mały event sponsorowany przez BDR, na którym razem z Piotrem Szotkowskim prezentowaliśmy podstawy Linuksa (Shot poprawił mi wymowę katalogu /etc na ‘etsi’. Do tej pory mam czerwone uszy, jak o tym myślę)

Lata płyną, a Ty nic się nie zmieniasz

Old and
youngW Internecie istnieją dwa rodzaje użytkowników — mamy użytkowników pełnoletnich i podających się za pełnoletnich. Wszystkie systemy, które dostarczają jakiejś sensowniejszej formy weryfikacji niż pole “Data urodzenia” będą grubą przesadą dla kogoś, kto chce zobaczyć trailer z wulgarnymi tekstami, założyć profil na serwisie aukcyjnym czy zobaczyć Wiecie Jakie Strony.

Może w przyszłości będą serwisy potwierdzające nasze dane. Coś co połączy OpenID z kontem w systemie, który inny system darzy zaufaniem.

Przechodząc do meritum: systemy zbierają dane o wieku użytkownika. Teraz mamy to, co nam poda — w przyszłości może coś bardziej wartościowego. Wczoraj zastanowiłem się czy ktokolwiek używa takiej danej do czegokolwiek innego niż zero-jedynkowe przyzwolenie na prezentację sutków. Ja się jeszcze z czymś takim nie spotkałem.

Wyobraźmy sobie Projekt. Projekt, który dzięki wiedzy na temat wieku użytkownik zmienia się.

  • Czy użytkownik powyżej 60-tego roku życia widzi gorzej niż 14-to latek? Zwykle tak. Dlaczego nie zaserwować mu szablonu o większym kontraście, większych czcionkach?
  • Filtrowanie treści na podstawie statystyk oglądalności w rozbiciu na wiek użytkownika. Jeżeli wiadomość w Projekcie czytają głównie 14-letnie dziewczyny, to jest duża szansa, że dla 29-cio letniego faceta treść tego artykułu będzie nieprzydatna.
  • Konfiguracja. Młodzi ludzie mają tendencje do przestawiania czego się da. Czym człowiek starszy tym bardziej ceni swój czas i chce, żeby “to już działało”.

Mój pomysł (pewnie już ktoś wdrożył go w życie, albo o czymś takim napisał) ma wiele wad, ale to znaczy, że jest przynajmniej trochę realny. Pierwszym problemem byłaby generalizacja. Będą niedowidzące nastolatki i seniorzy — królowie strzelnicy. Trzydziestokilkuletni faceci czytający o Dodzie i jej nowych zębach oraz fani przestawiania wszystkiego nawet W Pewnym Wieku, czyli zwykłe nerdy.

Do tego potrzeba będzie speców od użyteczności. Takich, którym wiedza pozwala na przeprowadzenie prawdziwych badań nad potencjalnymi ścieżkami użytkowników w różnym wieku.

Po trzecie, ludzie na helldesku będą mieli jeszcze więcej problemów z dzwoniącymi. Ciężko to sobie wyobrazić, wiem, ale co zrobić gdy na pytanie “co Pan widzi na ekranie” uzyskuje się za każdym razem inną odpowiedź ze względu na wiek?

Można zapytać — “po co się w ogóle tak męczyć?”. Ja zmieniłem zdanie na temat tego, jak powinien się zachowywać system informatyczny 1 po krótkim klipie, który widziałem gdzieś, lata temu. Był to projekt studentów jakiejś uczelni: bieżnia do fitnessu, która dostosowywała warunki biegu do użytkownika na podstawie badania tętna. Ten prosty hack dał mi do myślenia. Czy nie byłoby cholernie fajnie biec i po jakimś czasie nie dyszeć, bo przeceniliśmy swoje możliwości?

Wiemy, albo możemy wiedzieć, dość dużo o swoim użytkowniku. Może kiedyś zaczniemy (lepiej) korzystać z tych danych. Czego sobie i Wam życzę.

Zdjęcie CC Brian Auer.

  1. tu mała uwaga, piszę ciągle o systemach, które nie są przeznaczone dla specjalistów. Systemy specjalistyczne powinny dostarczać narzędzi dla specjalistów, a nie specjalistów w Wieku X

Zamknij się!

Wiem, że to robisz. Czasem, gdy już Twoje zawodowe życie uspokaja się, usadawiasz się w fotelu, odchylasz głowę i myślisz. Myśli płyną wolno i tworzy się obraz czegoś doskonałego, czegoś co zrobisz za chwilę. Nagle drzwi otwierają się i wchodzi Twoja partnerka 1 życiowa.

Pamiętasz, że za tydzień są urodziny Jana Żyto” — “Kogo?” — odpowiadam wyrwany z głębokiego zamyślania. “Pana Żyto, spotkałeś go kiedyś na imprezie i tak sobie pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć o jego urodzinach.”

Nie wiedziałem, czemu chciałbym wiedzieć, ale nie chciałem się upierać i mruknąłem coś pod nosem.

Będziesz czytał tę gazetę?” — pokazała mi coś, co kupiłem w kiosku z nadzieją przeczytania jednego artykułu. Pokręciłem głową przecząco. Partnerka wzięła zamach i rzuciła mi gazetę na biurko. “Ten raport? Te zdjęcia z wakacji, które chciałeś przebrać?” Zanim odpowiedziałem kolejna porcja makulatury ze świstem wylądowała na moim biurku.

Zaczynałem się irytować. Nie dość, że muszę tego wysłuchiwać, to jeszcze moje biurko zaczyna przypominać scenę wypadku, w którym udział brały śmieciarka i ściana. Ściana cała w plakatach.

Przyszła też do Ciebie poczta” — powiedziała, wieszając się mi na ramieniu.

Niech zostanie tam, gdzie jest, później przejrze” — na wpół mówiąc to, na wpół wysapując poprawiłem się znów w fotelu licząc, że wena całkowicie mnie nie opuściła. Na chwilę zapadła cisza. “Trzy listy” — usłyszałem — jeden ze śmieszną kopertą. Obliczyłem stosunek weny do irytacji i stwierdziłem, że już i tak niczego nie zrobię. “Dawaj je!” — krzyknąłem.

Jeden okazał się listem, w którym znajomy pisze, że nie miał czasu napisać mi listu, więc zadzwoni. Drugi był drukiem bezadresowym więc podarłem go od razu nie oglądając. Ostatni okazał się zaproszeniem na spęd hodowców chomików “Hermetyczny Heniek”.

Dzisiaj w telewizji mówi…”

Zamknij się” — krzyknąłem — “zamknij się wreszcie!”

Scena domowej przemocy? Nie, nie. To Ty i Twój komputer. To Twój komputer, który co chwila zalewa Cię bezsensownymi informacjami: o poczcie, uderzającej właśnie INBOX, o RSS-ach, których nie masz czasu czytać. Dacie, wydarzeniach na miesiąc do przodu, o pojawieniu się znajomych na komunikatorze — znajomych ostatni raz widzianych 7 lat temu.

Obserwuję czasem komputery ludzi. Są ludzie — absolutni fani wszystkich wtyczek, widgetów i innych przeszkadzajek podających im stany procesora, baterii, pamięci, pamięci wymiany, dni do końca prezydentury Lecha Aleksandra Kaczyńskiego.

Nie zdajemy sobie (chyba) do końca sprawy, jak to wpływa na naszą pracę z pudłem. Co chwila nasza myszka dryfuję w stronę ikonki. Nasz okres skupienia zaczyna przypominać amfetaminową jazdę dziecka z ADHD. Klik, klik, klik. Czy ktoś zadaje sobie pytanie o ważność tych informacji? Bądźmy szczerzy, większość z nich to coś, co świetnie wchodzi z kawą i pączkiem — nie coś, co pasuje w pracy. 2

A biurko? Przyglądaliście się kiedyś Waszym pulpitom? Jak wielu z Was przesiąkło nawykiem ściągania i zapisywania rzeczy na desktop (aka Pulpit) bo ‘szybciej znajdę’ i/lub ‘nie zapomnę o tym’. Jeżeli systemy chcą dostarczyć metafory biurka, na którym pracujecie, to pracujecie w śmietniku.

W czasach logiki “nie segreguj, wyszukuj” — gdzie oprogramowanie takie jak Spotlight, Beagle czy Tracker mogą znaleźć dowolny plik po parametrach takich jak wielkość, czas utworzenia i ilość kawy wypitych przed stworzeniem pliku, pedantyczne układanie kupek dokumentów nie musi mieć sensu. Ale dlaczego układać je na widoku, wprost na swoim biurku?

Zrzut ekranu dzięki uprzejmości thunga

O co mi w ogóle chodzi? Sprzątnijcie trochę Wasze cyfrowe życie. Będziecie szczęśliwsi, spokojniejsi i komputer przestanie być źródłem irytacji.

  • Większość z Was ma własne domeny, w których trzyma pocztę (Kierzko ma siedemset trzydzieści cztery, ale tylko w trzystu czternastu trzyma pocztę) — załóżcie sobie kilka kont. Jedno do pracy, gdzie pisują klienci. Dzięki temu nie będziecie dostawać e-maili o wycenach i propozycjach do sobotniej kawy. Drugi dla przyjaciół. Pozbędziecie się w pracy informacji o świeżo zakupionej butelce whiskey i ‘zabawnych’ plików PowerPointa, których i tak nigdy nie czytacie. Trzecie na ham, listy dyskusyjne i inne śmieci. Pilnujcie się schematu, a debili nie potrafiących zapamiętać adresu filtrujcie sami.
  • Wywalcie przeszkadzajki. Nie, nie musisz wiedzieć jaka jest pogoda za oknem dzięki obserwacji górnej belki. Wystarczy podejść do okna i wyjrzeć. Nie musisz wiedzieć, że Twój komputer pracuje już 4h, masz 8 maili i 412 nieprzeczytanych RSS-ów.
  • Komunikatory. To samo co z e-mailem (inny JID w pracy, inny w domu) i edukacja znajomych. Ludzie wychowani przez GG są wytresowani do ignorowania statusów. Wbijcie do głowy ludziom, że DND znaczy ‘spier!’, że Away znaczy ‘jestem na fajce przed budynkiem’, że Online znaczy ‘nawijaj, ziom’. A ‘disconnected’ to nie znaczy, że ‘jestem ukryty’. Ludzi upierdliwych, ignorujących Twoje DND wyrzucaj z listy.
  • RSS. Przeprowadź prosty test na sensowność utrzymywania feedu 3: Czy czytałeś choć raz przez ostatnie pięć dni? Czy przez ostatni miesiąc widziałeś tam coś, co uznałeś za dobre? Jedno ‘nie’ na te dwa pytania powoduje usunięcie kanału z czytnika. Pozbyłem się w ten sposób dziesiątków feedów i zyskałem trochę czasu i dużo spokoju (nie czuć tego ciśnienia, że ‘mam coś nieprzeczytanego’)
  • Desktop. Jeżeli przytrafia Ci się krążyć strzałką nad pulpitem i mruczeć ‘Mmmm…’ do siebie, to znaczy, że szukasz czegoś, co tu rzuciłeś — rzuciłeś tu, żeby szybciej to znaleźć. FAIL. Masz za dużo śmieci. U mnie w Crontabie siedzi taka linijeczka: @reboot rm -rf \~/Desktop/* — kasuje ona zawartość pulpitu. Co tam leży nie jest warte zachowania, bo nie poświęciłem chwili, żeby to gdzieś wsadzić.

Nie jestem guru lajfhakingu, nie jestem kimś, kogo trzeba słuchać w sprawach zarządzania czasem. Jestem za to facetem, który z kłębka nerwów przepełnionych myślą ‘Muszę pracować, klienci mnie dopadną’ przez kilka miesięcy zamienił się w kogoś, kto znalazł czas tak na pracę, jak i na przyjemność. Kogoś, kto nie zatruwa się przed snem czytając pocztę z konta firmowego.

Dla wielu nerdów praca jest życiem, a komputer oknem na świat. Czasem trzeba użyć drzwi i wyjść.

Czego sobie i Wam — w tę piękną wiosnę — życzę.

  1. kobiety mogą sobie wyobrazić, że piszę o facetach, płeć nie gra tu roli, a ja wolę myśleć o kobietach
  2. Należy pamiętać, że piszę z punktu widzenia programisty — sekretarka może mieć więcej krótkich zadań
  3. wiem, że proszę się tym o wykopanie z Waszych czytników, ale co tam

81920 kropeczek w 256 kolorach

Nie będę próbował tłumaczyć czym była (czym jest teraz, nie wiem, nie uczestniczę w jej życiu od bardzo dawna) demoscena. Jedno jest pewne: demoscena grupowała ludzi, którzy nigdy nie uważali, że materiał ogranicza twórcę. Najlepszym przykładem byli graficy. Zanim każdy ściągnął swoją własną wersję Photoshopa zarejestrowaną na Jana Kowalskiego, zanim komputery zaczęły wyświetlać miliony kolorów w niesamowitych rozdzielczościach, świat miał do dyspozycji kilkaset piksli w X i Y.

Dziś to wszystko wygląda śmiesznie. Gdy przed chwilą udawałem się na polowanie za kilkoma grafikami sam zastanowiłem się, czy jest jak je pokazać. 320x256 to mniej, niż wyświetla mój telefon. Nawet ten głupi blogowy szablon ma aż 510px wolnego miejsca.

Może ktoś jednak weźmie sobie jedną czy drugą grafikę pod lupę i zerknie jak te kropeczki pięknie poukładane. To kiedyś było wyświetlane na pełnym ekranie mojego monitora podłączonego do Amigi. Dziś to tylko znaczki, trochę większe od ikon.

Oto kilka (nie mogłem znaleźć żadnego dobrego archiwum z pracami z tamtych lat) obrazków:

Cyclone:

ahne
pappa

cindy and
bert

hansel und
gretel

mobile

springtime
feelings

Madd i Mustafa:

fancy
trip

onyx
generation

underwater
flava

Mustafa:

mystic
inflence

you know
gejst

Rork:

czarownik

Zaac:

trogne

Żałuję, że nie udało mi się na szybko znaleźć więcej (kto by pomyślał — czasy Internetu) i nie mogę Wam pokazać jakiś prac Caro, ale co zrobić. Mam nadzieję, że nawet w 2008 potraficie docenić brak warstw, filtrów, malutką paletę kolorów i to, że ktoś miał nad tym wszystkim kontrolę.

I co Ty na to, Eri? ;-)


Numerowanie wierszy w MySQL-u

Stanąłem przed prostym problemem. Mam trzy tablice: jedna zawierała definicje galerii, druga informacje, ostatnia elementy galerii. Chciałem wyświetlić galerie dla informacji. Odnośniki musiały być ponumerowane. Czytając z tablicy pośredniczącej miałem tylko dwa klucze — galleryId i eventId. Postanowiłem sprawdzić, czy w MySQL-u można zastosować pewną prostą sztuczkę, która pozwoli mi uzyskać numery wierszy wypisanych z zapytania.

Poprzednio zapytanie wyglądało tak:

SELECT galleryId FROM galleryEvents WHERE eventId = 10;

Otrzymywałem: 3, 5 i 9. Wyświetlanie odnośników jako 3, 5 i 9 zamiast 1, 2 i 3 było głupie. Zmodyfikowałem więc zapytanie tak.

SET @rowCount = 0;

SELECT galleryId, @rowCount := @rowCount + 1 AS rowCount FROM galleryEvents WHERE eventId = 10;

Dzięki temu zapytanie wykonuje inkrementacje na wcześniej zainicjalizowanej zmiennej. Mała rzecz, a cieszy.


Idąc nocą (lubię dysonans, bardzo, zwłaszcza)

Wracając z meczu Ligi Mistrzów — lekko zawiany — postanowiłem znaleźć wewnętrzne piękno tych strasznych zaułków, którymi przechadzają się ludzie z konkretnymi interesami do załatwienia. Idę więc. Idę dalej. Och! Omal nie wdepnąłem w ludzi rozciągniętych na chodniku.

Ludzie rozciągnięci na chodniku byli w kajdankach. Obok nich stali inni ludzie przebrani za ludzi, którzy leżeli w kajdankach. Bez wątpienia policyjna prowokacja mająca na celu ściągnąć z ulicy dilerów. Zatrzymałem się, popatrzyłem, a potem przeszedłem do budki — która o dziwo była nadal otwarta — i zamówiłem zapiekankę.

Ludzie w kajdankach przechodzili metamorfozy. Od gróźb do łkania. Od łkania do gróźb. Stałem obok nich i jadłem Zapiekankę XXL za sześć nowych polskich złotych i myślałem jak cholernie mało brakowało bym był nimi. Zjadłem zapiekankę, oni zostali zapakowani do samochodu.

Szedłem więc dalej.

Na przeciw mnie kuśtykała kobieta. Wyglądała na jakieś sześćset czy siedemset lat. Zatrzymała mnie machając mi przed oczami. “Czy może Pan sprzedać mi papierosa?” — poczęstowałem ją więc. Sięgnęła do paczki, ale ręce trzęsły się jej tak bardzo, że nie mogła dać rady. Wyciągnąłem więc jednego z i podałem jej. Podpaliłem. Zapytała znów, czy nie chcę za niego pieniędzy. Mogłem pozwolić jej zapłacić i odejść z tą resztą honoru, który ludzie trzymają jak zdjęcia z dzieciństwa na strychu. Podziękowałem. Jak cholernie łatwo byłoby mi się stać nią.

Doszedłem do przystanku nocnych autobusów. Z1, Z5, Z6, Z4. Wsiadłem, skasowałem bilet. Jestem porządnym, płacącym podatki obywatelem. Autobus jechał ulicami, a ja dalej słuchałem wesołej muzyki. Na klatce wstukałem kod do domofonu, dwie potęgi ósemek plus dwa i wbiegłem po schodach do ciepłego domu, z Internetem w powietrzu, kolacją w lodówce i wygodnymi kapciami.

Jak zajebiście ciężko było nie stać się nimi.


Kopanie dziur, sztuk pięć, podłoże płaszczyste

Kupiłem sobie szpadel. Przywiozłem go do domu i wyciągnąłem z pudełka. Jak zwykle wszystkie zbędne duperele, które wypadły ze świeżo zakupionym nabytkiem, kopnąłem w kąt pokoju i udałem się przed dom.

Zawsze chciałem być archeologiem i udawać, że czegoś szukam, kasując comiesięczny czek — a w ostateczności zostać ekspertem na wyspie jakiegoś szaleńca, który sklonuje wielkie bakterie z odległej epoki. Będą (te bakterie) powodowały dwumiesięczny katar.

Na razie miałem szpadel i kopałem dziury. To były dziury na miarę moich możliwości — 20 centymetrów w dół, promień 10 centymetrów. Ale byłem z nich dumny. Sam je ‘wyszpadlowałem’. Postanowiłem chwilę odpocząć i przyjąłem pozycję znaną z propagandowych plakatów mówiących o bumelancie, narodzie i 701% normy. Nie minęła chwila a zjawił się — tak myślałem — mój pierwszy fan.

— Czy to Pan wykopał te dziury?

— Uhm — powiedziałem

— Tym szpadlem?

— Jak najbardziej, jak najbardziej.

— Ten szpadel to model Z30. Czy może pokazać mi Pan SEULA?

— Jakie, kurwa, SEULA?!

— Szpadel End User Licence Agreement, oczywiście. Kiedy otworzył Pan paczkę zgodził się Pan na warunki licencji, które mówią, że Szpadla Z30 nie możemy użyć na glebach gliniastych, do wykopów archeologicznych i dla więcej niż 5 dziur dziennie. Do kopania więcej niż pięciu dziur dziennie używam Z30 Ultimate, wykopy archeologiczne i inne działalności komercyjne zapewnia szpadel Z31 lub Z31 Ultimate, zależnie ile dziur chce Pan wykopać.

— Ale… czym one te szpadle różnią?!

— Licencją.

— Czyli fizycznie są takie same, ale posiadają różne — wirtualne — ograniczenia?

— Ograniczenia nie są wirtualne. Otwiera Pan pudełko i już. Zgadza się Pan. Poza tym jest jeszcze różnica w cenie. No i wszystkie dziury wykopane szpadlem Z30 stają się własnością firmy produkującej szpadle. Wiem to, bo jestem ich prawnikiem, a po wyjęciu szpadel wysyła pana koordynaty przez GPS, żebyśmy mogli sprawdzić ile Pan dziur nakopał.

— Nic z tego nie rozumiem. Kupiłem szpadel w markecie. Przecież nikt nie przegląda karteluszek dołączonych do narzędzi! Nikt mi nie powiedział, że nie mogę tego używać jak mi się podoba. Myślałem, że to mój szpadel. Że mogę się na nim podpierać, sprzedać go, kopać dziury, dłubać w nosie, używać w ramach wparcia strajkujących górników. Pan mi mówi, że szpadel to ja zasadniczo mam, ale właściwie wy nim rządzicie, a jak nie kupię takiego samego, ale z inną kartką w środku, to nawet dziury są wasze?

— Tak.

— Spieprzaj Pan natychmiast, bo zdzielę Pana tym przez łeb i wykopię dużo większą dziurę.

Tak właśnie działa EULA. Wiecie, to ta część przy instalowaniu aplikacji, którą Wy ‘I Agree’. Ostatnio wyszły dwa wspaniałe kwiatki z ukochanymi przez wielkie wytwórnie oprogramowania EULA-mi. Wpierw firma Apple zostawiła w przeglądarce Safari notkę, że można jej używać tylko na komputerach Apple. Oczywiście program jest do ściągnięcia dla komputera z systemem Windows. OSX też ma napisane, że jak go kupisz w sklepie, to masz prawo go używać tylko na Macu. Bardzo ciekawe. Ja bym go używał według woli 1 i firma Apple może iść się wypłakać komu chce. Potem Adobe odpalił dość cherlawy Photoshop Express. To serwis pozwalający na delikatną modyfikacje zdjęć i obrazków wgranych do PSE. EULA serwisu mówiła jednak, że Adobe otrzymuje niezbywalne prawo do sprzedawania, zmieniania i używania Waszych fotek jak im się tylko podoba. To bardzo uczciwe.

Błąd wytknięty korporacjom spowodował bardzo podobną odpowiedź z oby dwu stron. “Przepraszamy, tak nam to jakoś się wkleiło, tak być nie miało, zaraz naprawimy”.

No więc tak. Firmy z działem prawników nie miały czasu przeczytać własnych dokumentów, wypuściły je w takiej formie, która jest dość nieprzyjazna użytkownikowi i to jest zupełnie OK. Z drugiej strony dla Jana ‘I Agree’ Kowalskiego nie ma odpustu i on swoją EULA znać powinien.

Kali olać papier — dobrze. Olać papier Kaliego — źle.

I z ostatnich porywających niusów w świecie dosiadających wysokiego konia z podpisem ‘Tuz Moralności’ — firma Sony zostałaprzyłapana na warezowaniu oprogramowania na serwerach.

  1. ze świadomą utratą gwarancji

Boatcamp, czyli jak w Łodzi hartowała się stal

(Słowo wstępu. Zawsze mi się wydawało, że miasto, które kocham — Łódź — ma jakiś problem mentalny. Znam od cholery zdolnych ludzi ale to wszystko nie przekładało się nigdy na reprezentacje. Już za czasów sceny amigowej Łódź reprezentowało ledwie kilka rozpoznawalnych osób (thung, Metal, Monica, Guma aka Draw, Saddam, Bonzaj) a reszta (jak ja) stanowiło tło do scenowego życia. Warszawa, Wrocław, Poznań — ktoś zawsze był stamtąd — nawet w czasach 2.0)

Oto zakończył się pierwszy Boatcamp — impreza formułą podobna do Barcampu czy spotkań na Chłodnej. Brałem w niej udział i chciałem się podzielić refleksjami. Po pierwsze, brawa dla organizatorów za zabranie się za to. Mi by się nie chciało, moim znajomym by się nie chciało, tysiącu ludzi by się nie chciało — im się chciało. Trójka młodych osób spróbowała wprowadzić Łódź-City w strefę 2.0.

boat.jpg

Część merytoryczna składała się z trzech prezentacji: “Captcha”, “Coworking” i “Adobe AIR”.

Prezentacja o Captcha, chociaż merytorycznie dobra, miała słabe momenty. Autor ugiął się trochę pod presją pytań i zaczął zmieniać zeznania. Raz miało sens mieć taką metodę zabezpieczenia przed spamem, innym razem nie miało to sensu, bo spamboty szybciej deszyfrują Captcha niż ludzie. Dyskusja nie została zakończona konkluzją i to było chyba najgorsze w całości.

Potem przyszedł czas na wystąpienie o coworkingu — mając doświadczenie z pierwszej ręki chciałem posłuchać, co też ciekawego mogą o tym powiedzieć. Prezentacja była dobrze zorganizowana, argumenty słuszne, większość spraw naświetlona a autor z sensem odpowiedział na moje dwa pytania: “Czy zastanawiał się nad prawnymi zabezpieczeniami takiej formy pracy” i “Czy wolałby pracować w coworkingu z przyjaciółmi czy obcymi”. Zdecydowany plus i brawo.

Potem nastąpiła prezentacja Adobe AIR. Byłem ciekaw co też w trawie piszczy, słuchałem więc uważnie. Wystąpienie prowadziły dwie osoby — to był pierwszy błąd — gdyż zależnie od sfery kompetencji jedna osoba wyrywała drugiej mikrofon, mówiąc znów za chicho, co powodowało zawołania “GŁOŚNIEJ” z sali. Podczas słuchania robiłem sobie notatki tak, żebym mógł zadać sensowne pytania. Kiedy skończyli, poprosiłem o mikrofon i zapytałem o kilka rzeczy (z tych, które zapamiętałem)

  1. Czy wiedzą, że “na każdą platformę” to dla Adobe znacz x86? Że ich aplikacje na platformach embedded takich jak ARM i PowerPC nie ruszą
  2. Że Silverlight z którego się naśmiewano, w swojej wolnej implementacji — Moonlight — się kompiluje pod wyżej wymienionym procesorami
  3. Dlaczego zapomnieli o XULRunnerze, który może nie jest genialny, ale zdecydowanie jest
  4. Czy aplikacje używają dostarczonej przez system funkcjonalności (obsługa przez klawiaturę, gesty, eventy do WM i inne ciekawe rzeczy)
  5. Czy uważają, że aplikacja (demonstrowali coś a’la PS) trzymająca dane gdzieś na serwerze w innym kraju to jest to, czego chciałaby firma troszcząca się o dane
  6. Co z niewidomymi (prezentowano system CMS “prawie” jak strona) i niedowidzącmi

Niestety, nasza krótka wymiana zdań została przerwana przez moderatora, który odebrał mi głos po zadaniu kolejnego pytania. Prawdopodobnie miało to związek z moim językiem — trzeba przyznać, dość prostym — bo powiedziałem “Ja gówno wiem o AIR, przekonajcie mnie, że chcę w tym programować”

Dla rozluźnienia atmosfery prezentujący AIR zorganizowali konkurs. Zwycięzca mógł wygrać darmowe piwo. Pierwsze pytanie “Dla kogo pracujemy” spotkał się z ogólnym odgłosem rozbawienia z sali i pomrukami że taki PR ssie jajca. Ssał jajca. Zmieniono strategie: zapytano o języki w których można programować w AIR. Strzeliłem, że to JavaScript i ActionScript. Powiedziano mi, że jeszcze jeden. Odpowiedziałem, że świetnie, ale nie wiem. Ktoś się zgłosił i zaczął dukać, więc mu zawołałem, żeby mówił te dwa, co wymieniłem i walił jeszcze jeden. Nie zgadł. Wreszcie prowadzący objawili, że to HTML.

To zmusiło mnie do podniesienia głosu i zwrócenia uwagi, że HTML jest językiem opisowym, nie przechodzi testu Turinga i tak dalej.

Ponieważ i tu nie udało się przyznać nagrody zapytano o rozszyfrowanie AIR. Straciłem już kompletnie zainteresowanie i zacząłem się zbierać do domu. Ostatecznie kupiłem piwo i postanowiłem dołączyć do jakiejś grupy dyskutantów. Przyłapałem organizatora i przeprowadziliśmy dość miłą rozmowę — mimo mojego poprzedniego zachowania traktował mnie nawet poważnie — z której wynikało, że oni też chcą lepiej. Bardzo dobrze. Nie wątpię, że następny raz będzie fantastyczny i zamknie japy takim draniom jak ja.

Potem nastąpiła najlepsza część programu — zupełnie spontaniczna dyskusja na temat moralności a SEO. Ponieważ znów niewiele osób było zainteresowanych zadawałem pytania ludziom stojącym przy mikrofonie. I wreszcie czułem, że ktoś odpowiada mi z głowy. Trzy czy cztery osoby, z którymi rozmawiałem wpierw przez mikrofon, a później już prywatnie, potrafiły mi odpowiedzieć na pytania, które mnie dręczyły w sprawie SEO. Tak moralne, technologiczne jak i praktyczne.

I to mnie przekonało ostatecznie do Boatcampu. Żeby występować przed ludźmi trzeba na serio być gotowym na wszystko. Nie każdy chce i potrafi. Dla jednych “oficjalki” będą nudne, dla innych trudne. Nigdy nie zadowolisz i mnie, i faceta, który rozpoczyna zabawę w programowanie. Ale “po godzinach” znajdziesz ludzi, którzy zjedli zęby w swojej działce.

Dawno nie słuchałem czegoś z pozycji kompletnego neofity.

Boatcamp I przeszedł do historii. Czekamy na część drugą.

seo.jpg

Specjalne pozdrowienia dla grupy edukacyjnej w kwestii SEO, członków Forum Optymalizacji

Megaspecjalne pozdrowienia (dziękując za cierpliwość w oczekiwaniu na wiadomość) Pannie A.


Trafić

Lokal wyglądał jak połączenie pubu z barem mlecznym, który udaje restauracje dzięki zręcznemu udekorowaniu stołów i nałożenia ramy na miejsce gdzie spod farby wyłaził grzyb — tabliczka obok podawała informacje, że to bardzo rzadkie dzieło azjatyckiego twórcy Sane Pida.

Wszedłem tam przypadkiem. Człowiek głodny nie myśli, a jeżeli nie myślał jeszcze zanim zgłodniał, to do bezmyślności dokłada agresje. Zamówiłem lekki obiad z dwu dań i osłoniłem się przed tubylcami gazetą, która na pierwszej stronie straszyła polską polityką, a na ostatniej polską ligą. Czytałem więc artykuły w środku — ważka dyskusja o polskich programach rozrywkowych na zagranicznych licencjach.

Mój gazeciany mur berliński poległ pod demokratycznym naporem kelnera, który gestem dość zdecydowanym opuścił moją gazetę tak, aby mógł mówić patrząc mi w oczy. Kaszlną nie zakrywając ust i powiedział: “Zupa będzie później” — nie proszę / przepraszam / dziękuję — informacja jak z agencji prasowej. Bąknąłem coś pod nosem leczy kelner podjął na nowo “Kucharz ma coś z pęcherzem. Mogliśmy go odesłać do domu i zwinąć interes na kilka dni, ale chłopaki wymyślili, że można mu postawić wiadro i teraz leje nie odchodząc od pracy! Jak te Niemcy przy tym piwnym festynie, wie Pan?” — tu porozumiewawczo rzucił lekki uśmieszek sygnalizujący, że ludzie obyci w świecie wiedzą.

Jak to?! Jak to?! Przecież to niedopuszczalne! Nie dość, że to skandaliczne zachowanie, to Pan się jeszcze tym chwali? Żądam żeby przyszedł tu ktoś z kierownictwa lokalu” — powiedziałem tonem człowieka, który wie czego chce, że chce tego teraz i że nie jest to zupa.

Kelner zapalił zapałkę o mój stół i wyciągając pogniecionego peta zza ucha na wpół wykaszlał, na wpół wychrypiał: “On z Panem nie będzie gadał. Jak Pana zobaczył, to zapytał, co Pan zamówił. Powiedziałem. Stwierdził, żeś Pan żyd, prasę polskojęzyczną Pan czytasz i nie zamówiłeś porcji wieprzowych nóżek, które uzyskujemy z kurzych łap i ścinków parówek drobiowych”

Zacząłem się ubierać, chciałem ostentacyjnie opuścić lokal. Rzucić spojrzenie “nie zapłacę, gnidy” i trzasnąć drzwiami z odpowiednim efektem. Zapytałem jednak — odwołując szturm na drzwi — “Jezu, to najgorszy lokal, jaki widziałem. Jak Wy się utrzymujecie”

Tu kelner nachylił się do mnie i powiedział scenicznym szeptem:

Wszystko to kwestia targetu, wie Pan. Raz na dwa tygodnie organizujemy spędy blogosfery. Prawdziwy bloger jest wtedy szczęśliwy, gdy może się wyżalić. Że w obcym kraju strzelają ludziom w plecy, że przedstawiciel siły politycznej znów mówił jak nawalony, że zupa była za słona.

Z tym strzelaniem i politykami to nic nie możemy poradzić. Możemy za to zgubić ich kurtki, oblać czymś, pomylić dania, smażyć wegetariańskie posiłki na smalcu wytopionym z grillowych kiełbasek. Grubiańsko się odezwać czy nawet wywlec kogoś za frak.

Potem wracają do domu i piszą! Skandal! I przysyłają nam e-maile z podziękowaniami. Są twórcami opinii, a my im tę twórczość ułatwiamy, żeby szukać i jeździć po świecie nie musieli”

Wyszedłem z knajpy, wróciłem do domu i zalogowałem się do systemu blogowego. Nie wiem jeszcze, o czym napiszę.

Całkiem serio: Łódź będzie miała we wtorek swój *camp. Nie znam absolutnie nikogo, nie mam nic do powiedzenia, nie mam chyba nawet wizytówek, ale wpadnę się napić piwa i zobaczyć jak rodzi się nowa, świecka tradycja. Boatcamp, klub Morphine (była Dekompresja, ale dojazdu nie powiem, bo nie potrafię nadążyć za zmianami w komunikacji miejskiej), wtorek, 19.


My God, it’s full of stars

Behind every man now alive stand 30 ghosts, for that is the ratio by which the dead outnumber the living.

Wstęp do Odysei Kosmicznej 2001, Arthur C. Clarke

Dziś w nocy w wieku lat 90 zmarł Arthur C. Clarke — pisarz, który całe swoje życie patrzył w gwiazdy. Kolejna osobistość SF, po Iassacu Asimovie, Philu K. Dicku i Lemie, która pozostawiła po sobie książki tak ważne, że nie wyobrażam sobie półki bez nich.

Nasz malutki świat stał się jeszcze mniejszy.


Komiksy, komiksy — magiczne obrazki

Ile jest Internetowych komiksów? Bogowie raczą wiedzieć. Ile jest dobrych? Zdecydowanie mniej. Jak je znaleźć? Szukać długo i zdecydowanie, pytać przyjaciół, pytać autorów dobrych komiksów o listę ich ulubionych lub ostatecznie — przeczytać tę notkę.

Apple Geek [feed]

applegeeks.png

Ciężko określić ten komiks jednym słowem. To klasyczny pasek o bandzie znajomych a Apple wymienione w tytule często pojawia się jako atrybut sceniczny, ale mało kiedy jako “bohater”. 1 Codzienne paski są czarno-białe i mało kiedy opowiadają historię przez więcej niż kilka dni, weekendowe paski są piękne, kolorowe i czasami ciągną się bardzo długo. Czasem nie czytam AG przez tydzień tylko po to, by mieć dwa wielokolorowe komiksy.

Basic Instruction [feed]

basicinstr.png

Jak zachować się wobec ludzi, którzy kłamią Ci w żywe oczy? Co zrobić, gdy chcesz iść na ryby, a Twoja partnerka właśnie wyciąga odkurzacz i patrzy na Ciebie wyczekująco? Jak dać sobie radę z pijanym przyjacielem łapiącym Cię za tyłek? Te i inne odpowiedzi znajdziecie w komiksie Basic Instruction. Teza i cztery panele podające rozwiązanie. Czasem bardzo dobre.

Boli Blog [feed]

boli.png

Chyba nie oczekujecie, że będę opisywał ten komiks? Nie, serio? :-)

Boy on the stick and Slither [feed]

bobas.png

Cyniczne, ale pełne rozmaitych prawd życiowych, dialogi między Patykowatych Chłopcem i Pełzaczem. Jeżeli chcesz się pośmiać, to zdecydowanie nie czytaj.

Brevity [feed]

breavity.png

Zawsze podziwiałem ludzi, którzy potrafią sprzedać żart w jednym panelu. To typowy komiks gazetowy. Bez histori, czysty phun.

Cat & Girl [feed]

catandgirl.png

O czym może rozmawiać dziewczyna z kotem? O wszystkim. Głównie o życiu, celach i o tym, jak zdobyć następny posiłek. Kolejna świątynia cynizmu i zdroworozsądkowej obserwacji.

Bizzaro by Dan Pizzaro [feed]

pizzaro.png

Jak Ci się podobała książka o historii kleju?” — zapytał Dogbert — “Nie mogę się od niej oderwać” — odpowiedział Dilbert. Scott Adams (Dilbert) napisał w wyjaśnieniu do historyjki, że uwielbia dowcipy, które powodują w Twojej głowie to “Ah! Hehe!”. Dan Pizzaro jest mistrzem zabawy ze słowami i znaczeniami.

Dilbert [feed]

dilbert.png

Siedzisz w zagródce, Twój szef jest debilem i jego hasłem przewodnim jest “Boli? A teraz?!”. Ostatni raz widziałeś kobiety w spamie, którego Twój zaawansowany setup serwera nie zdołał wyfiltrować, dla zabawy piszesz program przewidujący średni czas potrzebny na zagotowanie wody na szczycie Himalajów. Nazywamy się Dilbert, bo są nas miliony.

Poza tym podziwiam Scotta Adamsa jako model człowieka, który odmienił swój los.

Dresden Codak [feed]

dresden.png

Szczerze? Nie mam pojęcia o czym jest ten komiks. Zawsze czytam go tak, że nie trafiam w początek historii. Ale rysunki tak mi się podobają, że nie mogę go pominąć za nic na świecie.

Cyanide & Happiness [feed]

cah.png

Jeden z tych totalnie prymitywnych i głupich komiksów do których śmiejesz się jak idiota. Urwane kończyny, kupa, seks i cierpienie są nieodłącznymi motywami tej serii. Nie można nie kochać.

Hijinks Ensue [feed]

ensue.png

Nie wiem po co to czytam. Komiks ma swoje momenty, jest trochę nerdowski, ale jakoś ciągle czekam na przełom. Mimo to warto śledzić — komiksy o scjentologii były świetne.

Minus [feed]

minus.png

O Minus już kiedyś blagowałem. :-)

Overcompensating [feed]

over.png

Gdybyś wziął przeciętnego Amerykanina i jego żonę, jarającego zioło przyjaciela i kazał im mówić o polityce, to co by wyszło. Komiks o tym, jak rząd przekopuje Twoje śmieci. Dobry komiks.

Perls before Swines [feed]

perls.png

Krokodyle tak głupie, że świętej pamięci Croc Hunter nawet by nie spojrzał w ich kierunku, polujące na Zebrę w stylu dostępnym tylko dla pewnego Kojota z kreskówek, Szczur z jego potajemnym alterego Egomana, superbohatera, który troszczy się tylko o siebie (“Pomóż mi Egomanie!!!!” — “Hmm, a co ja będę z tego miał?“) i całkiem naiwna Świnia. Hieny prowadzące zakład pogrzebowy w którym ważną część odgrywa skecz Monthy Pythona “I’m not dead! Look, I’m feelin’ better! — No, you’re not!” — przepis na świetny komiks.

Penny Arcade [feed]

pa.png

Ten komiks znają chyba wszyscy. Świat gier oczami dwóch świrów. Must have w Twoim czytniku.

Questionable Content [feed]

qc.png

Na starość zaczynam mieć soft spot dla oper mydlanych. Jest coś w tym bogatym życiu emocjonalnym komiksowych postaci co przyciąga nerda jak światło świecy ćmę. Jak człowiek dyskutuje w pracy przyrost o 0.0.1 biblioteki, której nikt nie używa, to potem chce poczytać jakieś skomplikowane historie o ludziach siedzących po uszy w związkach i takich tam.

QC polecam czytać “od deski”. Wtedy ma sens.

Simulated Comic Product [feed]

sim.png

Ulubiony komiks basistów. Nie, nie wiem dlaczego. Kiedyś autor zapytał, czy ktoś na czymś gra i w jakiej kapeli. Pierwsze siedem komentarzy brzmiało mniej więcej tak “Gram na basie w kapeli [tu link]“. Wpisy skończyły się po tym, jak ktoś zacytował stary dowcip — “Do baru wchodzi trzech muzyków i basista“. 2

Sinfest [feed]

sinfest1.png

Sto procent przekazu. To jeden z tych komiksów, który powoduje, że otwieram okno w IM do Shota i piszę — “Widziałeś dzisiejszy SF?” I zwykle widział. I nawet nie ma o czym specjalnie dyskutować, bo wszystko zostało już ~~powiedziane~~ narysowane. Czasem jest lekko i zabawnie, gdy seria opowiada historię Świni, której życiowym motto jest p0rn i jamajskie ziele. Nagle — zupełnie znikąd — Tatsuya wali po nerkach metafizyką i męsko-damskimi zapasami, w których jedyną zasadą jest, że ich nie ma.

To jeden z pierwszych komiksów sieciowych, które zacząłem czytać. Polecone dawno temu przez Asiaque, za co jej dzięki na wieki.

The Non-Adventures of Wonderella [feed]

wonderllea.png

Leniwa superbohaterka, Wondarella, otwiera supermarket. Nic więcej nie powiem.

The Perry Bible Fellowship [feed]

pbf.png

Kolejny komiks, o którym nie można nic napisać. No bo co można napisać o TPBF? Że każdy odcinek to perełka? Że każde pojawienie się nowego komiksu wywołuje palpitację pompy krwi i żal, że autor tak rzadko decyduje się na dodanie czegoś nowego? To kolejny feed, który trzeba przelecieć od “frist ps0t”.

Wizard of Id [feed]

wizard.png

Klasyczny komiks “gazetowy“. Czy średniowiecze byłoby zabawne? Dla despotycznego króla — zdecydowanie tak. Dla poddanych? No, do cholery, wtedy piło się wino zamiast wody. Woda powstawała w wyniku czynności fizjologicznych smoków, a wino wychodziło spod nóg wieśniaków dłubiących w nosie. Wybór był oczywisty! 3

Wulffmorgenthaler [feed]

wulff.png

Obwisłe cycki, pandy zjadające dzieci (ale pandy są taaaaaaakie urocze), wypadające oczy. Wulgarni Duńczycy idealni przed kawą.

xkcd [feed]

xkcd.png

Jeżeli 99.7% 4 nerdów zaczyna dzień od Twojego komiksu, a wszystkie demokratyczne społeczności 2.0 (tu: Digg, Reddit, YC! HN) linkują do większości stripów, irytując ludzi, którzy już je subskrybują — musisz robić coś dobrze. Cholernie dobrze.

See Mike Draw [feed]

see.png

Moje nowe odkrycie. Jednostripowe szaleństwo. Jeszcze nie mogę wiele o nim napisać, ale wiem, że zagości na stałe w mojej kolekcji.

What the Duck [feed]

wtd.png

Życie fotografa — w świecie opanowanym przez aparaty, którymi nawet ja potrafię robić zdjęcia — musi być fatalne. Nie, jest fatalne. Jeżeli jesteś Kaczorem i nie pełnisz akurat kierowniczej funkcji w kraju Unii Europejskiej, to masz na serio przewalone. Klienci zrobią z ciebie metaforyczny pasztet, a konkurenci naplują Ci w twarz — a do tego trzeba się nad tobą nachylić. Potem siedzisz w domu i mówisz do siebie WHAT THE DUCK ja robię. Zmieniam branżę! Ale nie zmienisz — kochasz fotografować nawet podczas przypływu generacji Polaroid³.

Ten post nie powstałby gdyby nie Eri, która poganiała mnie bezlitośnie wyznaczając deadline zawstydzający nawet najbardziej radykalnych klientów i kapela Morion, której płyta przygrywała mi do klepania.

Jeżeli znacie jeszcze jakieś niezrównanie fantastycznie komiksy nie omieszkajcie wspomnieć ich w komentarzach.

Emil, over and out.

  1. piszę żeby jabłkofobi nie musieli go kompletnie pominąć
  2. a wiecie, jakie są ostatnie słowa perkusisty w kapeli? — “Chłopaki, napisałem piosenkę
  3. nie, nie Pepsi
  4. 68% statystyki jest zmyślonej na miejscu