Béton brut

Jak poczuć się fatalnie (jako artysta, albo w ogóle twórca)

Mizarable

  1. Bez przerwy porównuj się do innych artystów
  2. Rozmawiaj z rodziną o Twoich dokonaniach i oczekuj pochwał
  3. Oprzyj sukces swojej kariery na jednym projekcie
  4. Rób tylko te rzeczy, które już potrafisz
  5. Nie doceniaj swojej wiedzy
  6. Niech pieniądze dyktują Twoim życiem
  7. Poddaj się presji społecznej
  8. Rób tylko to, co pokocha Twoja rodzina
  9. Rób wszystko, co sugeruje Ci galeria/klient/mecenas
  10. Ustawiaj sobie nieosiągalne cele, które masz zrealizować do jutra

(To w ramach przypomnienia. Często popełniamy te same błędy. Czasem zawsze.)


Wychodzisz? Zapomnij o kłopocie.

Wychodząc z pokoju zostawiasz na ekranie swojego komputera różne rzeczy. Zalogowaną sesję do banku, kawałek notatki o higienie Twojego kolegi z pokoju, która trafi na biurko zarządu, program pocztowy. Pamiętasz, żeby za każdym razem “zablokować” dostęp do ekranu? Ja postawiłem na 3 minutowe opóźnienie wyciemniacza. Ale przez trzy minuty każdy może podejść i sobie kliknąć.

Do akcji wkracza BlueProximity.

Program ten jest apletem dla GNOME, który “wyczuwa” czy Twój telefon komórkowy jest dostępny via Bluetooth. Wychodzisz z telefonem w kieszeni, następuje automatyczna blokada dostępu do systemu.

Można też uzyskać efekt “automatycznego odblokowania” pojawiając się z urządzeniem w zasięgu.

Sprytny, malutki programik, który pokochają ludzie dzielący pokój z współpracownikami lub współlokatorami.

Użytkownicy Windowsa mogą wejść w posiadanie podobnego programiku za jedyne \$15.


Diff z pakietu Subversion i białe znaki

Uwielbiam Subversion. Proste do ustawienia, szybkie, dużo fajowych narzędzi dla rozmaitych systemów operacyjnych. Niestety, nawet dobre narzędzie potrafi być zgwałcone przez nieodpowiednie używanie. Mogłem ignorować ludzi dodających binarne pliki (jeden z moich branchów ma binarkę Quake 3, nie pytajcie) ale to, co otrzymałem ostatnio jako poprawkę załamało mnie.

Niektóre edytory mają ciekawe podejście do białych znaków. Dodają entery, zamieniają tabulacje na spacje, zamieniają ostatni znak tabulacji na tabulator plus dwie spacje. Cuda, po prostu, cuda. Wystarczy, że ktoś doda (hm, ciekawe jak tę notkę wypozycjonuje słowo ‘doda‘ ;-) taką zamianę i cała procedura budowania patcha idzie do piachu. Diff z pakietu Subversion nie potrafi ignorować zmian białych znaków. To powoduje, że w wyniku porównania zaznaczone są absolutnie wszystkie linie. Każda, w której zmienił się enter i spacja. Kłopotliwe.

Mógłbym wymusić standaryzacje edytorów, ale moje pokłady charyzmy nie starczą by przekonać ludzi, że Vim jest ich edytorem.

Popatrzyłem w pomoc SVN-a:

--diff-cmd arg           : use ARG as diff command
-x [--extensions] arg    : Default: '-u'. When Subversion is invoking an
external diff program, ARG is simply passed along
to the program. But when Subversion is using its
default internal diff implementation, or when
Subversion is displaying blame annotations, ARG
could be any of the following:

Wspaniale. Przetestowałem to na swoim projekcie i uzyskałem wreszcie poprawne wyniki, dzięki którym mogłem przeanalizować zmiany naniesione przez panią programolog z pokoju obok.

Teraz wystarczy dodać tylko odpowiedni alias do pliku z konfiguracją powłoki i cieszyć się poprawnie sformatowanym diffem.

alias svndiff='svn diff --diff-cmd diff -x -wb '


Gmailowe konto i Mutt, czyli jak szybko zerknąć w pocztę

Wszyscy wiemy, że żyjemy w dekadzie Google.  Google dostarcza nam wielu usług: od wyszukiwarki zaczynając, a kończąc na czyniku RSS-ów. Gmail, czyli poczta wg. Google, jest jedną z najpopularniejszych usług. Pojemność liczona w gigabajtach, dobry interface, zintegrowany komunikator, wyszukiarka i super filtr antyspamowy. Dla wielu osób adres w domenie gmail.com stał się tym podstawowym.

Ręka do góry kto  czuje choć raz dziennie parcie, żeby sprawdzić co tam się nowego w skrzynce pojawiło. Możecie opuścić. Na przyszlość poproszę, żeby podnieśli Ci, co nie muszą sprawdzać poczty, będzie łatwiej liczyć. Często widuję sytuacje, gdzie gość prosi o udostępnienie komputera w celu sprawdzenia poczty, wpisuje gmail.com i po chwili… ląduje w skrzynce właściciela. A tam już czają się potwierdzenia nadania nieoznakowanej paczki ze sklepów, nowe wiadomości z listy miłośników długich paznokci u nóg i inne rzeczy, których wolałbyś nie wiedzieć.

Do tego dochodzi potrzeba przelogowania się i wylogowania, o którym możesz zapomnieć. Twój Inboks też może straszyć małe dzieci.

Co robić? Oczywiście, nosić zawsze laptopa. Wasze wykręty, że nie macie laptopów mnie nie przekonują.

Można też użyć bardzo popularnego wśród użytkowników *NIX-ów klienta pocztowego. Mutt się zwie. Jeżeli wizytujecie dom w którym jedna z maszyn działa pod jakimś *NIX-em macie problem z głowy, są olbrzymie szanse, że Mutt już siedzi i czeka. Gdy trafiłeś do domu z maszynami działającymi pod kontrolą Windowsa musisz wpierw zgrać całą pornografię na przenośny USB key a potem zainstalować PuTTy, który umożliwi im zalogowanie się do jakiegoś zdalnego systemu. Pod MacOSX z pewnością da się odpalić Mutta natywnie, ale przecież nikt z nas nie ma przyjaciół z MacOSX. 1 Kiedy już dopadniemy do komputera na którym da się odpalić Mutta, nie pozostaje nam nic innego jak wpisać proste zaklęcie:

mutt -f imaps://TwojeKonto@gmail.com@imap.gmail.com

gdzie TwojeKonto nazywa się zupełnie inaczej.

gmail1.jpg

Po chwili Mutt zapyta nas, czy chcemy zachować certyfikat SSL wysłany przez imap.gmail.com — możemy chcieć. Możemy chcieć raz. Po wybraniu tej opcji Mutt zapyta nas o hasło do konta. Podajemy własne hasło lub straszymy osobę, od której hasło chcemy uzyksakć, obcięciem palca i wpisujemy je. Minie chwilka, dwie lub siedemnaście (zależnie od tego ile śmieci trzymacie) a naszym oczom ukaże się zawartość naszej skrzynki.

gmail2.jpg

Teraz szybki kurs obsługi Mutta. Strzałki ↓↑ pozwalają nam wybrać e-mail. Enter pozwala go przeczytać, naciśnięcie ‘d’ go skasuje. Naciśnięcie ‘q’ podczas czytania e-maila powoduje powrót do głównej listy. Resztę doczytajcie sobie zpomocniczka dostępnego pod ‘?’.

W ten oto sposób możecie czytać swoją Gmailową skrzynkę bez zaglądania w cudzą, bez potrzeby odpalania przeglądarki. W ogóle polecam zapoznanie się z Muttem. To piękny program. Taki, który nie stara się być wszystkim, a robi jedną rzecz dobrze.

  1.   ;-)

Znak plus w adresach e-mail

Wszystkie serwisy mają (OK, wszystkie powinny mieć, nie wszystkie mają) podlinkowany dokument dumnie nazwany polityką prywatności. W treści tych dokumentów, po wstępnych zapewnieniach, że wszyscy szanują Twoją prywatność i oni nigdy nic z tych rzeczy, są wymienione różne ustępy, paragrafy i inne przypisy, których nigdy nie czytasz.

I agree

Nie macie czasem ochoty, żeby dowiedzieć się kto Was zrobił w konia? Jeżeli macie własną domenę, to z pewnością można po prostu założyć kilka aliasów z nazwami serwisów, którym zostawiacie swój adres. Trochę dużo dodatkowej roboty. A przecież można prościej!

Każdy adres e-mail po nazwie użytkownika a przed @ może zawierać znak plus i dowolny ciąg znaków dozwolonych przez RFC. Jak to wygląda? Załóżmy, że mamy adres spambox@example.com i chcemy go sprzedać serwisowi Nasze-Lasy. W formularzu rejestracyjnym podajemy więc spambox+naszelasy@example.com — jeżeli serwis Nasze-Lasy kiedykolwiek zdecyduje się nam przysłać coś głupiego, adres e-mail pod który został wysłany spam natychmiast zdradzi złoczyńców.

Zabiegu tego można użyć też do wygodnego filtrowania poczty. Pozbycie się wszystkich e-maili wysłanych przez dany serwis będzie kwestią tylko jednego filtru, nawet jeśli zmienia się nadawca w polu From:

Wady? Są — nie tyle wady samego sposóbu co problemy programistów z uszanowaniem poprawego adresu e-mail z znakiem plus. Wiele gotowych RegExpów, których używamy do sprawdzania formularzy, nie potrafi przejść do porządku dziennego nad dodatkowym znakiem. Jeżeli cokolwiek wykracza za znaki alfanumeryczne i myślnik to od razu rzucają one błąd. W takim wypadku nie pozostaje nam nic innego jak poinformować autorów lub wrócić do metody na aliasy.