Béton brut

Boatcamp, czyli jak w Łodzi hartowała się stal

(Słowo wstępu. Zawsze mi się wydawało, że miasto, które kocham — Łódź — ma jakiś problem mentalny. Znam od cholery zdolnych ludzi ale to wszystko nie przekładało się nigdy na reprezentacje. Już za czasów sceny amigowej Łódź reprezentowało ledwie kilka rozpoznawalnych osób (thung, Metal, Monica, Guma aka Draw, Saddam, Bonzaj) a reszta (jak ja) stanowiło tło do scenowego życia. Warszawa, Wrocław, Poznań — ktoś zawsze był stamtąd — nawet w czasach 2.0)

Oto zakończył się pierwszy Boatcamp — impreza formułą podobna do Barcampu czy spotkań na Chłodnej. Brałem w niej udział i chciałem się podzielić refleksjami. Po pierwsze, brawa dla organizatorów za zabranie się za to. Mi by się nie chciało, moim znajomym by się nie chciało, tysiącu ludzi by się nie chciało — im się chciało. Trójka młodych osób spróbowała wprowadzić Łódź-City w strefę 2.0.

boat.jpg

Część merytoryczna składała się z trzech prezentacji: “Captcha”, “Coworking” i “Adobe AIR”.

Prezentacja o Captcha, chociaż merytorycznie dobra, miała słabe momenty. Autor ugiął się trochę pod presją pytań i zaczął zmieniać zeznania. Raz miało sens mieć taką metodę zabezpieczenia przed spamem, innym razem nie miało to sensu, bo spamboty szybciej deszyfrują Captcha niż ludzie. Dyskusja nie została zakończona konkluzją i to było chyba najgorsze w całości.

Potem przyszedł czas na wystąpienie o coworkingu — mając doświadczenie z pierwszej ręki chciałem posłuchać, co też ciekawego mogą o tym powiedzieć. Prezentacja była dobrze zorganizowana, argumenty słuszne, większość spraw naświetlona a autor z sensem odpowiedział na moje dwa pytania: “Czy zastanawiał się nad prawnymi zabezpieczeniami takiej formy pracy” i “Czy wolałby pracować w coworkingu z przyjaciółmi czy obcymi”. Zdecydowany plus i brawo.

Potem nastąpiła prezentacja Adobe AIR. Byłem ciekaw co też w trawie piszczy, słuchałem więc uważnie. Wystąpienie prowadziły dwie osoby — to był pierwszy błąd — gdyż zależnie od sfery kompetencji jedna osoba wyrywała drugiej mikrofon, mówiąc znów za chicho, co powodowało zawołania “GŁOŚNIEJ” z sali. Podczas słuchania robiłem sobie notatki tak, żebym mógł zadać sensowne pytania. Kiedy skończyli, poprosiłem o mikrofon i zapytałem o kilka rzeczy (z tych, które zapamiętałem)

  1. Czy wiedzą, że “na każdą platformę” to dla Adobe znacz x86? Że ich aplikacje na platformach embedded takich jak ARM i PowerPC nie ruszą
  2. Że Silverlight z którego się naśmiewano, w swojej wolnej implementacji — Moonlight — się kompiluje pod wyżej wymienionym procesorami
  3. Dlaczego zapomnieli o XULRunnerze, który może nie jest genialny, ale zdecydowanie jest
  4. Czy aplikacje używają dostarczonej przez system funkcjonalności (obsługa przez klawiaturę, gesty, eventy do WM i inne ciekawe rzeczy)
  5. Czy uważają, że aplikacja (demonstrowali coś a’la PS) trzymająca dane gdzieś na serwerze w innym kraju to jest to, czego chciałaby firma troszcząca się o dane
  6. Co z niewidomymi (prezentowano system CMS “prawie” jak strona) i niedowidzącmi

Niestety, nasza krótka wymiana zdań została przerwana przez moderatora, który odebrał mi głos po zadaniu kolejnego pytania. Prawdopodobnie miało to związek z moim językiem — trzeba przyznać, dość prostym — bo powiedziałem “Ja gówno wiem o AIR, przekonajcie mnie, że chcę w tym programować”

Dla rozluźnienia atmosfery prezentujący AIR zorganizowali konkurs. Zwycięzca mógł wygrać darmowe piwo. Pierwsze pytanie “Dla kogo pracujemy” spotkał się z ogólnym odgłosem rozbawienia z sali i pomrukami że taki PR ssie jajca. Ssał jajca. Zmieniono strategie: zapytano o języki w których można programować w AIR. Strzeliłem, że to JavaScript i ActionScript. Powiedziano mi, że jeszcze jeden. Odpowiedziałem, że świetnie, ale nie wiem. Ktoś się zgłosił i zaczął dukać, więc mu zawołałem, żeby mówił te dwa, co wymieniłem i walił jeszcze jeden. Nie zgadł. Wreszcie prowadzący objawili, że to HTML.

To zmusiło mnie do podniesienia głosu i zwrócenia uwagi, że HTML jest językiem opisowym, nie przechodzi testu Turinga i tak dalej.

Ponieważ i tu nie udało się przyznać nagrody zapytano o rozszyfrowanie AIR. Straciłem już kompletnie zainteresowanie i zacząłem się zbierać do domu. Ostatecznie kupiłem piwo i postanowiłem dołączyć do jakiejś grupy dyskutantów. Przyłapałem organizatora i przeprowadziliśmy dość miłą rozmowę — mimo mojego poprzedniego zachowania traktował mnie nawet poważnie — z której wynikało, że oni też chcą lepiej. Bardzo dobrze. Nie wątpię, że następny raz będzie fantastyczny i zamknie japy takim draniom jak ja.

Potem nastąpiła najlepsza część programu — zupełnie spontaniczna dyskusja na temat moralności a SEO. Ponieważ znów niewiele osób było zainteresowanych zadawałem pytania ludziom stojącym przy mikrofonie. I wreszcie czułem, że ktoś odpowiada mi z głowy. Trzy czy cztery osoby, z którymi rozmawiałem wpierw przez mikrofon, a później już prywatnie, potrafiły mi odpowiedzieć na pytania, które mnie dręczyły w sprawie SEO. Tak moralne, technologiczne jak i praktyczne.

I to mnie przekonało ostatecznie do Boatcampu. Żeby występować przed ludźmi trzeba na serio być gotowym na wszystko. Nie każdy chce i potrafi. Dla jednych “oficjalki” będą nudne, dla innych trudne. Nigdy nie zadowolisz i mnie, i faceta, który rozpoczyna zabawę w programowanie. Ale “po godzinach” znajdziesz ludzi, którzy zjedli zęby w swojej działce.

Dawno nie słuchałem czegoś z pozycji kompletnego neofity.

Boatcamp I przeszedł do historii. Czekamy na część drugą.

seo.jpg

Specjalne pozdrowienia dla grupy edukacyjnej w kwestii SEO, członków Forum Optymalizacji

Megaspecjalne pozdrowienia (dziękując za cierpliwość w oczekiwaniu na wiadomość) Pannie A.


Trafić

Lokal wyglądał jak połączenie pubu z barem mlecznym, który udaje restauracje dzięki zręcznemu udekorowaniu stołów i nałożenia ramy na miejsce gdzie spod farby wyłaził grzyb — tabliczka obok podawała informacje, że to bardzo rzadkie dzieło azjatyckiego twórcy Sane Pida.

Wszedłem tam przypadkiem. Człowiek głodny nie myśli, a jeżeli nie myślał jeszcze zanim zgłodniał, to do bezmyślności dokłada agresje. Zamówiłem lekki obiad z dwu dań i osłoniłem się przed tubylcami gazetą, która na pierwszej stronie straszyła polską polityką, a na ostatniej polską ligą. Czytałem więc artykuły w środku — ważka dyskusja o polskich programach rozrywkowych na zagranicznych licencjach.

Mój gazeciany mur berliński poległ pod demokratycznym naporem kelnera, który gestem dość zdecydowanym opuścił moją gazetę tak, aby mógł mówić patrząc mi w oczy. Kaszlną nie zakrywając ust i powiedział: “Zupa będzie później” — nie proszę / przepraszam / dziękuję — informacja jak z agencji prasowej. Bąknąłem coś pod nosem leczy kelner podjął na nowo “Kucharz ma coś z pęcherzem. Mogliśmy go odesłać do domu i zwinąć interes na kilka dni, ale chłopaki wymyślili, że można mu postawić wiadro i teraz leje nie odchodząc od pracy! Jak te Niemcy przy tym piwnym festynie, wie Pan?” — tu porozumiewawczo rzucił lekki uśmieszek sygnalizujący, że ludzie obyci w świecie wiedzą.

Jak to?! Jak to?! Przecież to niedopuszczalne! Nie dość, że to skandaliczne zachowanie, to Pan się jeszcze tym chwali? Żądam żeby przyszedł tu ktoś z kierownictwa lokalu” — powiedziałem tonem człowieka, który wie czego chce, że chce tego teraz i że nie jest to zupa.

Kelner zapalił zapałkę o mój stół i wyciągając pogniecionego peta zza ucha na wpół wykaszlał, na wpół wychrypiał: “On z Panem nie będzie gadał. Jak Pana zobaczył, to zapytał, co Pan zamówił. Powiedziałem. Stwierdził, żeś Pan żyd, prasę polskojęzyczną Pan czytasz i nie zamówiłeś porcji wieprzowych nóżek, które uzyskujemy z kurzych łap i ścinków parówek drobiowych”

Zacząłem się ubierać, chciałem ostentacyjnie opuścić lokal. Rzucić spojrzenie “nie zapłacę, gnidy” i trzasnąć drzwiami z odpowiednim efektem. Zapytałem jednak — odwołując szturm na drzwi — “Jezu, to najgorszy lokal, jaki widziałem. Jak Wy się utrzymujecie”

Tu kelner nachylił się do mnie i powiedział scenicznym szeptem:

Wszystko to kwestia targetu, wie Pan. Raz na dwa tygodnie organizujemy spędy blogosfery. Prawdziwy bloger jest wtedy szczęśliwy, gdy może się wyżalić. Że w obcym kraju strzelają ludziom w plecy, że przedstawiciel siły politycznej znów mówił jak nawalony, że zupa była za słona.

Z tym strzelaniem i politykami to nic nie możemy poradzić. Możemy za to zgubić ich kurtki, oblać czymś, pomylić dania, smażyć wegetariańskie posiłki na smalcu wytopionym z grillowych kiełbasek. Grubiańsko się odezwać czy nawet wywlec kogoś za frak.

Potem wracają do domu i piszą! Skandal! I przysyłają nam e-maile z podziękowaniami. Są twórcami opinii, a my im tę twórczość ułatwiamy, żeby szukać i jeździć po świecie nie musieli”

Wyszedłem z knajpy, wróciłem do domu i zalogowałem się do systemu blogowego. Nie wiem jeszcze, o czym napiszę.

Całkiem serio: Łódź będzie miała we wtorek swój *camp. Nie znam absolutnie nikogo, nie mam nic do powiedzenia, nie mam chyba nawet wizytówek, ale wpadnę się napić piwa i zobaczyć jak rodzi się nowa, świecka tradycja. Boatcamp, klub Morphine (była Dekompresja, ale dojazdu nie powiem, bo nie potrafię nadążyć za zmianami w komunikacji miejskiej), wtorek, 19.


My God, it’s full of stars

Behind every man now alive stand 30 ghosts, for that is the ratio by which the dead outnumber the living.

Wstęp do Odysei Kosmicznej 2001, Arthur C. Clarke

Dziś w nocy w wieku lat 90 zmarł Arthur C. Clarke — pisarz, który całe swoje życie patrzył w gwiazdy. Kolejna osobistość SF, po Iassacu Asimovie, Philu K. Dicku i Lemie, która pozostawiła po sobie książki tak ważne, że nie wyobrażam sobie półki bez nich.

Nasz malutki świat stał się jeszcze mniejszy.


Komiksy, komiksy — magiczne obrazki

Ile jest Internetowych komiksów? Bogowie raczą wiedzieć. Ile jest dobrych? Zdecydowanie mniej. Jak je znaleźć? Szukać długo i zdecydowanie, pytać przyjaciół, pytać autorów dobrych komiksów o listę ich ulubionych lub ostatecznie — przeczytać tę notkę.

Apple Geek [feed]

applegeeks.png

Ciężko określić ten komiks jednym słowem. To klasyczny pasek o bandzie znajomych a Apple wymienione w tytule często pojawia się jako atrybut sceniczny, ale mało kiedy jako “bohater”. 1 Codzienne paski są czarno-białe i mało kiedy opowiadają historię przez więcej niż kilka dni, weekendowe paski są piękne, kolorowe i czasami ciągną się bardzo długo. Czasem nie czytam AG przez tydzień tylko po to, by mieć dwa wielokolorowe komiksy.

Basic Instruction [feed]

basicinstr.png

Jak zachować się wobec ludzi, którzy kłamią Ci w żywe oczy? Co zrobić, gdy chcesz iść na ryby, a Twoja partnerka właśnie wyciąga odkurzacz i patrzy na Ciebie wyczekująco? Jak dać sobie radę z pijanym przyjacielem łapiącym Cię za tyłek? Te i inne odpowiedzi znajdziecie w komiksie Basic Instruction. Teza i cztery panele podające rozwiązanie. Czasem bardzo dobre.

Boli Blog [feed]

boli.png

Chyba nie oczekujecie, że będę opisywał ten komiks? Nie, serio? :-)

Boy on the stick and Slither [feed]

bobas.png

Cyniczne, ale pełne rozmaitych prawd życiowych, dialogi między Patykowatych Chłopcem i Pełzaczem. Jeżeli chcesz się pośmiać, to zdecydowanie nie czytaj.

Brevity [feed]

breavity.png

Zawsze podziwiałem ludzi, którzy potrafią sprzedać żart w jednym panelu. To typowy komiks gazetowy. Bez histori, czysty phun.

Cat & Girl [feed]

catandgirl.png

O czym może rozmawiać dziewczyna z kotem? O wszystkim. Głównie o życiu, celach i o tym, jak zdobyć następny posiłek. Kolejna świątynia cynizmu i zdroworozsądkowej obserwacji.

Bizzaro by Dan Pizzaro [feed]

pizzaro.png

Jak Ci się podobała książka o historii kleju?” — zapytał Dogbert — “Nie mogę się od niej oderwać” — odpowiedział Dilbert. Scott Adams (Dilbert) napisał w wyjaśnieniu do historyjki, że uwielbia dowcipy, które powodują w Twojej głowie to “Ah! Hehe!”. Dan Pizzaro jest mistrzem zabawy ze słowami i znaczeniami.

Dilbert [feed]

dilbert.png

Siedzisz w zagródce, Twój szef jest debilem i jego hasłem przewodnim jest “Boli? A teraz?!”. Ostatni raz widziałeś kobiety w spamie, którego Twój zaawansowany setup serwera nie zdołał wyfiltrować, dla zabawy piszesz program przewidujący średni czas potrzebny na zagotowanie wody na szczycie Himalajów. Nazywamy się Dilbert, bo są nas miliony.

Poza tym podziwiam Scotta Adamsa jako model człowieka, który odmienił swój los.

Dresden Codak [feed]

dresden.png

Szczerze? Nie mam pojęcia o czym jest ten komiks. Zawsze czytam go tak, że nie trafiam w początek historii. Ale rysunki tak mi się podobają, że nie mogę go pominąć za nic na świecie.

Cyanide & Happiness [feed]

cah.png

Jeden z tych totalnie prymitywnych i głupich komiksów do których śmiejesz się jak idiota. Urwane kończyny, kupa, seks i cierpienie są nieodłącznymi motywami tej serii. Nie można nie kochać.

Hijinks Ensue [feed]

ensue.png

Nie wiem po co to czytam. Komiks ma swoje momenty, jest trochę nerdowski, ale jakoś ciągle czekam na przełom. Mimo to warto śledzić — komiksy o scjentologii były świetne.

Minus [feed]

minus.png

O Minus już kiedyś blagowałem. :-)

Overcompensating [feed]

over.png

Gdybyś wziął przeciętnego Amerykanina i jego żonę, jarającego zioło przyjaciela i kazał im mówić o polityce, to co by wyszło. Komiks o tym, jak rząd przekopuje Twoje śmieci. Dobry komiks.

Perls before Swines [feed]

perls.png

Krokodyle tak głupie, że świętej pamięci Croc Hunter nawet by nie spojrzał w ich kierunku, polujące na Zebrę w stylu dostępnym tylko dla pewnego Kojota z kreskówek, Szczur z jego potajemnym alterego Egomana, superbohatera, który troszczy się tylko o siebie (“Pomóż mi Egomanie!!!!” — “Hmm, a co ja będę z tego miał?“) i całkiem naiwna Świnia. Hieny prowadzące zakład pogrzebowy w którym ważną część odgrywa skecz Monthy Pythona “I’m not dead! Look, I’m feelin’ better! — No, you’re not!” — przepis na świetny komiks.

Penny Arcade [feed]

pa.png

Ten komiks znają chyba wszyscy. Świat gier oczami dwóch świrów. Must have w Twoim czytniku.

Questionable Content [feed]

qc.png

Na starość zaczynam mieć soft spot dla oper mydlanych. Jest coś w tym bogatym życiu emocjonalnym komiksowych postaci co przyciąga nerda jak światło świecy ćmę. Jak człowiek dyskutuje w pracy przyrost o 0.0.1 biblioteki, której nikt nie używa, to potem chce poczytać jakieś skomplikowane historie o ludziach siedzących po uszy w związkach i takich tam.

QC polecam czytać “od deski”. Wtedy ma sens.

Simulated Comic Product [feed]

sim.png

Ulubiony komiks basistów. Nie, nie wiem dlaczego. Kiedyś autor zapytał, czy ktoś na czymś gra i w jakiej kapeli. Pierwsze siedem komentarzy brzmiało mniej więcej tak “Gram na basie w kapeli [tu link]“. Wpisy skończyły się po tym, jak ktoś zacytował stary dowcip — “Do baru wchodzi trzech muzyków i basista“. 2

Sinfest [feed]

sinfest1.png

Sto procent przekazu. To jeden z tych komiksów, który powoduje, że otwieram okno w IM do Shota i piszę — “Widziałeś dzisiejszy SF?” I zwykle widział. I nawet nie ma o czym specjalnie dyskutować, bo wszystko zostało już ~~powiedziane~~ narysowane. Czasem jest lekko i zabawnie, gdy seria opowiada historię Świni, której życiowym motto jest p0rn i jamajskie ziele. Nagle — zupełnie znikąd — Tatsuya wali po nerkach metafizyką i męsko-damskimi zapasami, w których jedyną zasadą jest, że ich nie ma.

To jeden z pierwszych komiksów sieciowych, które zacząłem czytać. Polecone dawno temu przez Asiaque, za co jej dzięki na wieki.

The Non-Adventures of Wonderella [feed]

wonderllea.png

Leniwa superbohaterka, Wondarella, otwiera supermarket. Nic więcej nie powiem.

The Perry Bible Fellowship [feed]

pbf.png

Kolejny komiks, o którym nie można nic napisać. No bo co można napisać o TPBF? Że każdy odcinek to perełka? Że każde pojawienie się nowego komiksu wywołuje palpitację pompy krwi i żal, że autor tak rzadko decyduje się na dodanie czegoś nowego? To kolejny feed, który trzeba przelecieć od “frist ps0t”.

Wizard of Id [feed]

wizard.png

Klasyczny komiks “gazetowy“. Czy średniowiecze byłoby zabawne? Dla despotycznego króla — zdecydowanie tak. Dla poddanych? No, do cholery, wtedy piło się wino zamiast wody. Woda powstawała w wyniku czynności fizjologicznych smoków, a wino wychodziło spod nóg wieśniaków dłubiących w nosie. Wybór był oczywisty! 3

Wulffmorgenthaler [feed]

wulff.png

Obwisłe cycki, pandy zjadające dzieci (ale pandy są taaaaaaakie urocze), wypadające oczy. Wulgarni Duńczycy idealni przed kawą.

xkcd [feed]

xkcd.png

Jeżeli 99.7% 4 nerdów zaczyna dzień od Twojego komiksu, a wszystkie demokratyczne społeczności 2.0 (tu: Digg, Reddit, YC! HN) linkują do większości stripów, irytując ludzi, którzy już je subskrybują — musisz robić coś dobrze. Cholernie dobrze.

See Mike Draw [feed]

see.png

Moje nowe odkrycie. Jednostripowe szaleństwo. Jeszcze nie mogę wiele o nim napisać, ale wiem, że zagości na stałe w mojej kolekcji.

What the Duck [feed]

wtd.png

Życie fotografa — w świecie opanowanym przez aparaty, którymi nawet ja potrafię robić zdjęcia — musi być fatalne. Nie, jest fatalne. Jeżeli jesteś Kaczorem i nie pełnisz akurat kierowniczej funkcji w kraju Unii Europejskiej, to masz na serio przewalone. Klienci zrobią z ciebie metaforyczny pasztet, a konkurenci naplują Ci w twarz — a do tego trzeba się nad tobą nachylić. Potem siedzisz w domu i mówisz do siebie WHAT THE DUCK ja robię. Zmieniam branżę! Ale nie zmienisz — kochasz fotografować nawet podczas przypływu generacji Polaroid³.

Ten post nie powstałby gdyby nie Eri, która poganiała mnie bezlitośnie wyznaczając deadline zawstydzający nawet najbardziej radykalnych klientów i kapela Morion, której płyta przygrywała mi do klepania.

Jeżeli znacie jeszcze jakieś niezrównanie fantastycznie komiksy nie omieszkajcie wspomnieć ich w komentarzach.

Emil, over and out.

  1. piszę żeby jabłkofobi nie musieli go kompletnie pominąć
  2. a wiecie, jakie są ostatnie słowa perkusisty w kapeli? — “Chłopaki, napisałem piosenkę
  3. nie, nie Pepsi
  4. 68% statystyki jest zmyślonej na miejscu

Jak poczuć się fatalnie (jako artysta, albo w ogóle twórca)

Mizarable

  1. Bez przerwy porównuj się do innych artystów
  2. Rozmawiaj z rodziną o Twoich dokonaniach i oczekuj pochwał
  3. Oprzyj sukces swojej kariery na jednym projekcie
  4. Rób tylko te rzeczy, które już potrafisz
  5. Nie doceniaj swojej wiedzy
  6. Niech pieniądze dyktują Twoim życiem
  7. Poddaj się presji społecznej
  8. Rób tylko to, co pokocha Twoja rodzina
  9. Rób wszystko, co sugeruje Ci galeria/klient/mecenas
  10. Ustawiaj sobie nieosiągalne cele, które masz zrealizować do jutra

(To w ramach przypomnienia. Często popełniamy te same błędy. Czasem zawsze.)


Wychodzisz? Zapomnij o kłopocie.

Wychodząc z pokoju zostawiasz na ekranie swojego komputera różne rzeczy. Zalogowaną sesję do banku, kawałek notatki o higienie Twojego kolegi z pokoju, która trafi na biurko zarządu, program pocztowy. Pamiętasz, żeby za każdym razem “zablokować” dostęp do ekranu? Ja postawiłem na 3 minutowe opóźnienie wyciemniacza. Ale przez trzy minuty każdy może podejść i sobie kliknąć.

Do akcji wkracza BlueProximity.

Program ten jest apletem dla GNOME, który “wyczuwa” czy Twój telefon komórkowy jest dostępny via Bluetooth. Wychodzisz z telefonem w kieszeni, następuje automatyczna blokada dostępu do systemu.

Można też uzyskać efekt “automatycznego odblokowania” pojawiając się z urządzeniem w zasięgu.

Sprytny, malutki programik, który pokochają ludzie dzielący pokój z współpracownikami lub współlokatorami.

Użytkownicy Windowsa mogą wejść w posiadanie podobnego programiku za jedyne \$15.


Diff z pakietu Subversion i białe znaki

Uwielbiam Subversion. Proste do ustawienia, szybkie, dużo fajowych narzędzi dla rozmaitych systemów operacyjnych. Niestety, nawet dobre narzędzie potrafi być zgwałcone przez nieodpowiednie używanie. Mogłem ignorować ludzi dodających binarne pliki (jeden z moich branchów ma binarkę Quake 3, nie pytajcie) ale to, co otrzymałem ostatnio jako poprawkę załamało mnie.

Niektóre edytory mają ciekawe podejście do białych znaków. Dodają entery, zamieniają tabulacje na spacje, zamieniają ostatni znak tabulacji na tabulator plus dwie spacje. Cuda, po prostu, cuda. Wystarczy, że ktoś doda (hm, ciekawe jak tę notkę wypozycjonuje słowo ‘doda‘ ;-) taką zamianę i cała procedura budowania patcha idzie do piachu. Diff z pakietu Subversion nie potrafi ignorować zmian białych znaków. To powoduje, że w wyniku porównania zaznaczone są absolutnie wszystkie linie. Każda, w której zmienił się enter i spacja. Kłopotliwe.

Mógłbym wymusić standaryzacje edytorów, ale moje pokłady charyzmy nie starczą by przekonać ludzi, że Vim jest ich edytorem.

Popatrzyłem w pomoc SVN-a:

--diff-cmd arg           : use ARG as diff command
-x [--extensions] arg    : Default: '-u'. When Subversion is invoking an
external diff program, ARG is simply passed along
to the program. But when Subversion is using its
default internal diff implementation, or when
Subversion is displaying blame annotations, ARG
could be any of the following:

Wspaniale. Przetestowałem to na swoim projekcie i uzyskałem wreszcie poprawne wyniki, dzięki którym mogłem przeanalizować zmiany naniesione przez panią programolog z pokoju obok.

Teraz wystarczy dodać tylko odpowiedni alias do pliku z konfiguracją powłoki i cieszyć się poprawnie sformatowanym diffem.

alias svndiff='svn diff --diff-cmd diff -x -wb '


Gmailowe konto i Mutt, czyli jak szybko zerknąć w pocztę

Wszyscy wiemy, że żyjemy w dekadzie Google.  Google dostarcza nam wielu usług: od wyszukiwarki zaczynając, a kończąc na czyniku RSS-ów. Gmail, czyli poczta wg. Google, jest jedną z najpopularniejszych usług. Pojemność liczona w gigabajtach, dobry interface, zintegrowany komunikator, wyszukiarka i super filtr antyspamowy. Dla wielu osób adres w domenie gmail.com stał się tym podstawowym.

Ręka do góry kto  czuje choć raz dziennie parcie, żeby sprawdzić co tam się nowego w skrzynce pojawiło. Możecie opuścić. Na przyszlość poproszę, żeby podnieśli Ci, co nie muszą sprawdzać poczty, będzie łatwiej liczyć. Często widuję sytuacje, gdzie gość prosi o udostępnienie komputera w celu sprawdzenia poczty, wpisuje gmail.com i po chwili… ląduje w skrzynce właściciela. A tam już czają się potwierdzenia nadania nieoznakowanej paczki ze sklepów, nowe wiadomości z listy miłośników długich paznokci u nóg i inne rzeczy, których wolałbyś nie wiedzieć.

Do tego dochodzi potrzeba przelogowania się i wylogowania, o którym możesz zapomnieć. Twój Inboks też może straszyć małe dzieci.

Co robić? Oczywiście, nosić zawsze laptopa. Wasze wykręty, że nie macie laptopów mnie nie przekonują.

Można też użyć bardzo popularnego wśród użytkowników *NIX-ów klienta pocztowego. Mutt się zwie. Jeżeli wizytujecie dom w którym jedna z maszyn działa pod jakimś *NIX-em macie problem z głowy, są olbrzymie szanse, że Mutt już siedzi i czeka. Gdy trafiłeś do domu z maszynami działającymi pod kontrolą Windowsa musisz wpierw zgrać całą pornografię na przenośny USB key a potem zainstalować PuTTy, który umożliwi im zalogowanie się do jakiegoś zdalnego systemu. Pod MacOSX z pewnością da się odpalić Mutta natywnie, ale przecież nikt z nas nie ma przyjaciół z MacOSX. 1 Kiedy już dopadniemy do komputera na którym da się odpalić Mutta, nie pozostaje nam nic innego jak wpisać proste zaklęcie:

mutt -f imaps://TwojeKonto@gmail.com@imap.gmail.com

gdzie TwojeKonto nazywa się zupełnie inaczej.

gmail1.jpg

Po chwili Mutt zapyta nas, czy chcemy zachować certyfikat SSL wysłany przez imap.gmail.com — możemy chcieć. Możemy chcieć raz. Po wybraniu tej opcji Mutt zapyta nas o hasło do konta. Podajemy własne hasło lub straszymy osobę, od której hasło chcemy uzyksakć, obcięciem palca i wpisujemy je. Minie chwilka, dwie lub siedemnaście (zależnie od tego ile śmieci trzymacie) a naszym oczom ukaże się zawartość naszej skrzynki.

gmail2.jpg

Teraz szybki kurs obsługi Mutta. Strzałki ↓↑ pozwalają nam wybrać e-mail. Enter pozwala go przeczytać, naciśnięcie ‘d’ go skasuje. Naciśnięcie ‘q’ podczas czytania e-maila powoduje powrót do głównej listy. Resztę doczytajcie sobie zpomocniczka dostępnego pod ‘?’.

W ten oto sposób możecie czytać swoją Gmailową skrzynkę bez zaglądania w cudzą, bez potrzeby odpalania przeglądarki. W ogóle polecam zapoznanie się z Muttem. To piękny program. Taki, który nie stara się być wszystkim, a robi jedną rzecz dobrze.

  1.   ;-)

Znak plus w adresach e-mail

Wszystkie serwisy mają (OK, wszystkie powinny mieć, nie wszystkie mają) podlinkowany dokument dumnie nazwany polityką prywatności. W treści tych dokumentów, po wstępnych zapewnieniach, że wszyscy szanują Twoją prywatność i oni nigdy nic z tych rzeczy, są wymienione różne ustępy, paragrafy i inne przypisy, których nigdy nie czytasz.

I agree

Nie macie czasem ochoty, żeby dowiedzieć się kto Was zrobił w konia? Jeżeli macie własną domenę, to z pewnością można po prostu założyć kilka aliasów z nazwami serwisów, którym zostawiacie swój adres. Trochę dużo dodatkowej roboty. A przecież można prościej!

Każdy adres e-mail po nazwie użytkownika a przed @ może zawierać znak plus i dowolny ciąg znaków dozwolonych przez RFC. Jak to wygląda? Załóżmy, że mamy adres spambox@example.com i chcemy go sprzedać serwisowi Nasze-Lasy. W formularzu rejestracyjnym podajemy więc spambox+naszelasy@example.com — jeżeli serwis Nasze-Lasy kiedykolwiek zdecyduje się nam przysłać coś głupiego, adres e-mail pod który został wysłany spam natychmiast zdradzi złoczyńców.

Zabiegu tego można użyć też do wygodnego filtrowania poczty. Pozbycie się wszystkich e-maili wysłanych przez dany serwis będzie kwestią tylko jednego filtru, nawet jeśli zmienia się nadawca w polu From:

Wady? Są — nie tyle wady samego sposóbu co problemy programistów z uszanowaniem poprawego adresu e-mail z znakiem plus. Wiele gotowych RegExpów, których używamy do sprawdzania formularzy, nie potrafi przejść do porządku dziennego nad dodatkowym znakiem. Jeżeli cokolwiek wykracza za znaki alfanumeryczne i myślnik to od razu rzucają one błąd. W takim wypadku nie pozostaje nam nic innego jak poinformować autorów lub wrócić do metody na aliasy.