Oczy wielkie jak spodki, a na nich rzęsy jak łyżki
2020-07-14
Siedzieliśmy na betonowych schodach z nogami spuszczonymi przez balustradę i rozmawialiśmy o przyszłości. To były czasy kiedy rozmawianie o przyszłości było zajęciem przyjemnym, taśma na nienagranej szpuli życia była zdecydowanie dłuższa. Karolina chciała zostać pielęgniarką lub weterynarzem. Ja planowałem zostać lumpem. Ona została samotną matką, a mnie się udało.
Karolina wyszła na chwilę do mieszkania, by wrócić z herbatą i pudełkiem pełnym papierów. Wyciągnęła z niej jedną kartkę i powiedziała: znalazłam ostatnio list miłosny od Radka. I choć to faux pas czytać cudze listy, dwakroć miłosne, a po trzykroć powtarzać ich treść w Internecie, jedna linijka utkwiła mi w pamięci do teraz.
Listy miłosne w podstawówce mają dwie cechy: próbują naśladować język dorosłego romansu zagapiony z popularnej kultury i kart książek do języka polskiego, ale są jeszcze wystarczająco pozbawione elementu cielesności by nie być „w sedno”, mają też okropną gramatykę i interpunkcję. Gdy przeczytała mi więc zdanie „[…] Twoje czerwone usta oczy” nie mogłem przestać wymyślać zabawnych anegdot o tym, co powoduje, że Karolina ma czerwone oczy. Płacze nad przecinkiem, nie śpi, a może ma nieustanny katar? Debatowaliśmy to aż do wystygnięcia herbaty.
Mijają lata, a ja za każdym razem, gdy trafiam na porównanie w książce odpalam w głowie proces, który modyfikuje ckliwości w głupoty. Nie mogę się tego pozbyć, co pewnie tłumaczy, czemu nie czytam romansów. Za dużo „śmierci autora” na centymetr kwadratowy. A mówię Wam to żeby Was zakazić, może gdy wszyscy będziemy porażeni tą samą przypadłością środowisko medyczne weźmie nas pod uwagę i wynajdą proszki na cynizm. Byle nie w formie czopka.
Miała usta jak jagody: czarne, łatwo było je rozgnieść, pożerały je niedźwiedzie.
Miała oczy jak diamenty: ślepe, rysował jej szkła kontaktowe, sprowadzały nieszczęście na afrykańskie wioski.
Jej piersi jak arbuzy, dawały wiele rozkoszy, gdyby nie te pestki.
Jej łabędza szyja utrzymywał małą głowę, a twarz zakończona dziobem utrudniała picie z filiżanek.
Jej porcelanowa skóra była twarda w dotyku, uniemożliwiała ruch, a kolor nabrała dopiero wypalona w piecu.
Włosy koloru siana: jesienią sino-brunatne, zmatowiałe, martwe.
Była mądra jak sowa: wiedziała wszystko o jedzeniu myszy w locie.
Miała wielkie serce, co martwiło kardiologów.
Śpiewała jak skowronek, monotonnie, bez słów, budziła cię świtem.
Była potulna, jak baranek. Nocą rodzice spuszczali na nią psy by zapędzić ją do łóżka.
Rzuciła mu perłowy uśmiech. Małe, okrągłe zęby świeciły się tęczowo gdy padało na nie światło pod dobrym kątem.
EDIT: ojej, wymsknęło się z drafts. No trudno.