Listy z odnośnikami. Do czytania.

Zapisz się (bądź wypisz!) używając tego prostego formularza!

Odcinek Dwudziesty Czwarty | wróć

            
Kiedy spędzałem końcówkę grudnia w górach miałem dwie opcje na zaopatrzenie się w wikt i alkohol: 15 minutowy spacer do centrum miasteczka lub nawiedzenie lokalnego sklepiku. To jeden z tych sklepów, które składają się głównie z sidingu, brudnych szyb i piwa Tatra w wyłączonej lodówce. Nie jestem bardzo wybredny, a czasem bywam leniwy, zwłaszcza po zejściu ze szlaku, więc zaszedłem tam kilkukrotnie.

Podczas mojej drugiej wizyty panią ekspedientkę zastąpił pan ekspedient. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi przeszedł on w tryb „będę do ciebie mówił i nie możesz nic z tym zrobić”. Nie jestem z ludzi, którzy lubią rozmawiać, zwłaszcza w środku dwutygodniowego samowykluczenia w lesie, ale człowiek zwierz społeczny, więc ugiąłem metaforycznie kolano i podjąłem dialog. 

Kiedy wyciągałem ciepłą Tatrę z zepsutej lodówki zapytał mnie, skąd jestem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: przyjechałem z Łodzi! Ach — Łódź! — ucieszył się sprzedawca. Mówi mi, że był raz w Łodzi, kiedy kupował samochód. I pyta mnie, dlaczego wszędzie tylu sprzedawców guzików. Próbuję wcisnąć jednozdaniową historię przemysłu lekkiego w „polskim Manchesterze”, ale przerywa mi przytaczając anegdotkę o tym, jak łódzcy Żydzi szyli mundury niemieckim żołnierzom. Nie widząc szansy na wciśnięcie „miasta czterech kultur i okupacji” po porażce z historią przemysłu lekkiego potakuję w nadziei, że karta kredytowa dogada się z bankiem szybciej, niż zwykle.

Wyszedłem. „Brrr”, ludzie. 

Minęło kilka dni, poszedłem na Słowację[0] (znajduję jakąś absurdalną radość w przechodzeniu granic na pieszo, nawet jeśli to było tylko 20Km, może to jakiś post-PRLowski atawizm), a gdy wróciłem, okazało się, że nie ma czym uczcić mojego sukcesu. Więc sklep, ten bliżej, bo nogi jednak trochę bolą.

[0] https://i.imgur.com/0beygAn.jpg

Wchodzę. Jest Pan. Oczywiście od wejścia włącza tryb interakcji. Kiedy wyciągam ciepłe puszki Żywca z zepsutej lodówki pyta mnie, skąd jestem. Uh, z Łodzi? Aha! — ucieszył się sprzedawca.

Mówi mi, że był kiedyś w Łodzi. Kupował samochód. Patrzę mu głęboko w oczy szukając oznak, że robi sobie ze mnie jaja. Spogląda na mnie obraz niewinności i szczerości.

Pyta mnie o guziki. Mówię, że nie wiem nic o guzikach. Podaję drżącą ręką kartę pozostawiając część planowanych zakupów na jutro. Piwo też kalorie. I gdy już zaczynam odwracać się na pięcie dogania mnie „…a wie pan, że łódzcy Żydzi szyli…”.

Dla czytelników, którzy grali w gry przygodowe bądź RPG koncept sprzedawcy w małym miasteczku, który ma 5 linii dialogu jest czymś oczywistym. Spotkać się z nim w rzeczywistości jest całkiem surrealistycznie. Przynajmniej nie trzeba było płacić złotym bulionem.

## Linki, lineczki

Kiosk K67
https://www.archdaily.com/806346/the-story-of-the-1960s-mass-produced-modular-design-that-actually-went-into-production 

Znacie go jako warzywniak. Znacie go jako budkę z hot-dogami przyklejoną do drogi na mniej uczęszczaną plażę, gdzie ręka współczesności nie sięgnęła. Znacie go jako źródło „Przeglądu Sportowego”, „Ekstramocnych”. Jako punkt przerzutowy dla mafii nabiałowo-piekarniczej.

_Lingua franca_ architektury małej konsumpcji.

Japanese Firemen’s Coats (19th century)
https://publicdomainreview.org/collection/japanese-firemans-coats-19th-century/ 

Patrząc na te projekty nie trudno zadać sobie pytanie: czy dziewiętnastowieczni strażacy w Japonii mieli czas gasić pożary pomiędzy wizytami u krawców?

The Brixton Letters
https://russell-letters.mcmaster.ca/letters 

Lubię listy, to nie jest chyba tajemnica dla ludzi, którzy znają mnie choć trochę. Czytanie cudzej korespondencji to _faux pass_ w oczach kulturalnego społeczeństwa, chyba, że jesteś „kimś” — a Russel, filozof i matematyk, był z pewnością kimś. W 1918 został skazany na 6 miesięcy więzienia za opublikowanie pacyfistycznego eseju. 

Przez ten czas napisał 104 listy, które są ładnie zebrane i upstrzone przypisami na powyżej zalinkowanej stronie. Większość z nich jest krótka (wbrew romantycznemu wyobrażeniu w czasach, gdy list był podstawową formą komunikacji, nie wszyscy siadali przy świecy i pisali sążniste elaboraty. Większość listów nie różniła się e-maili, które dostajecie od leniwych współpracowników i szefów. Jedyne, co się zmieniło to zdolność do formowania myśli w sposób przyjemny dla odbiorcy) i całość można w miarę szybko przeczytać. 

Shrine of the Mall Ninja
https://lonelymachines.org/mall-ninjas/ 

Kiedy Internet był platformą mniej zhomogenizowaną dookoła wyrastały małe i średnie społeczności, które skupiały się wokół jakiegoś tematu. Prawie każda z nich dorobiła się jakiejś persony, które uzyskały kultowy status. Byli to głównie konfabulanci, fantaści, oszuści i głośni dziwacy.

Byli oni często „adoptowani” przez grono ekspertów tematu jako swojego rodzaju korespondencyjnych Stańczyków. Niegroźnych, rozszyfrowanych od pierwszego słowa, niesamowicie zabawnych. Ktoś zwykle podejmował się dzieła archiwizacji budując swoisty folklor i to też jest tematem linku powyżej.

## Samojebka

https://fuse.pl/beton/dziadek-znikl.html

Podczas wyjazdu w góry miałem wielki plan żeby wrócić do pisania. Czternaście dni w chacie pod górą i nic innego do roboty. Oczywiście, było to wielkie kłamstwo, które powtarzam sobie w regularnych odstępach aby stępić trzymający za gardło lęk, że już nigdy niczego nie zrobię. 

I praktycznie nic nie zrobiłem. Ale przez kilka dni byłem spokojny, pełen wigoru i nadziei.